TOGG, czyli turecki samochód elektryczny, wyjeżdża na drogi. To wielki projekt Erdogana
Togg to opracowany od podstaw w Turcji samochód elektryczny, który ma zmienić krajobraz motoryzacyjny tego kraju. Czy nie brzmi to znajomo? Różnica polega na tym, że Turcy nie tylko mają gotowe i jeżdżące auto, ale też przygotowali fabrykę, która niebawem ruszy z produkcją tego auta.
Ponad cztery lata temu, we wrześniu 2018 roku, rząd Recepa Tayyipa Erdogana ogłosił utworzenie narodowej marki samochodowej. Türkiye'nin Otomobili Girişim Grubu, czyli w skrócie TOGG, to odpowiedź na rozwój elektryfikacji i potrzebę zmiany krajobrazu motoryzacyjnego Turcji. Erdogan nie chce, aby dokonało się to za sprawą zagranicznych producentów, a dzięki lokalnemu producentowi.
Powrót do klasycznych nazw nie wchodził w grę, gdyż nie tylko nie budził pozytywnych emocji, ale nie był też możliwy prawnie. Tofas należy teraz do Fiata i jest jedną z największych fabryk koncernu. Powstaje tu chociażby Tipo Sedan, będące jednym z najpopularniejszych samochodów w tym kraju.
TOGG to marzenie Erdogana
Wokół tego auta od samego początku było dużo szumu. Rozpoczęcie projektu ogłoszono z hukiem, a do opracowania stylistyki marki zaproszono Pininfarinę. Pierwsze łopaty na budowie fabryki wbito jeszcze w 2019 roku, a pandemia nie stanęła na przeszkodzie w tym, aby ukończyć ją na czas.
Dokładnie 29 października, w 99 rocznicę utworzenia Republiki Tureckiej, prezydent Erdogan otworzył fabrykę TOGG. Zlokalizowano ją w miejscowości Gemlik, nieopodal Bursy, gdzie swoje auta buduje chociażby Fiat i Renault. Wzdłuż autostrady łączącej Stambuł z Bursą ustawiono wiele bilbordów, na których widać zdjęcie prezydenta Turcji i urywki jego wypowiedzi, symbolizujące ogromne znaczenie TOGG-a.
Wiele osób twierdzi, że jest to projekt, który ma zapewnić Erdoganowi reelekcję w nadchodzących przyszłorocznych wyborach. Pierwsze auta mają dotrzeć do klientów tuż przed rozpoczęciem głosowania, a przedsprzedaż rusza już w marcu.
TOGG początkowo oferować będzie kompaktowego SUV-a
To właśnie on był gwiazdą otwarcia fabryki. Przedprodukcyjne egzemplarze wyróżniają się przyjemną dla oka stylistyką i bogatym wyposażeniem. Możliwości konfiguracyjne mają być tutaj oparte na gotowych pakietach, a kolorystyka nadwozia czerpie z regionów Turcji.
Turcy nie chwalą się za to konstrukcją auta. Wszystko wskazuje na to, że platforma została opracowana od podstaw przez producenta. TOGG o bliżej nieokreślonej wciąż nazwie ma być dostępny w wersji z mniejszą i większą baterią, oraz z jednym lub dwoma silnikami.
Jednostki elektryczne jak i akumulatory pochodzą od zewnętrznych firm. Udział elementów od poddostawców wynosi 49%. Pozostała część przypada na rzeczy produkowane lokalnie w Turcji.
Zasięg? Producent obiecuje możliwość przejechania od 300 do 500 kilometrów na jednym ładowaniu, co jest niezłym wynikiem. Trudno jednak powiedzieć, czy te wartości będą możliwe do wykorzystania w regularnej eksploatacji.
Zaletą TOGG-a ma być akceptowalna cena, zwłaszcza w porównaniu z europejską konkurencją. Co więcej, samochody te nie będą oferowane w salonach, a poprzez aplikację TOGG Care.
Z poziomu smartfona kupimy samochód (i będziemy mogli nim zarządzać), a zakontraktowane serwisy zajmą się obsługą eksploatacyjna.
Zaraz zaraz, brzmi to zadziwiająco znajomo
Oczywiście chodzi mi tutaj o naszą Izerę, która wciąż nie wyszła z etapu plastikowej makiety. Nasz krajowy producent obiecuje póki co gruszki na wierzbie, ale wciąż nie mamy informacji o dostawcy platformy, ani też o jakichkolwiek działaniach przy budowie fabryki.
Cała reszta jest jednak wyjątkowo podobna. Sprzedaż przez aplikację i przez internet, serwis w wybranych firmach, konkurencja dla zachodnich samochodów. To wszystko wygląda niczym kalka TOGG-a.
Jedyna różnica polega na tym, że TOGG już tu jest
Początkowo roczna produkcja ma sięgać 18-19 tysięcy samochodów. Turcy pracują też nad kolejnymi modelami. Zamaskowane egzemplarze widywane są w Niemczech, gdzie przechodzą testy między innymi na Nurburgringu.
Turecka firma nie planuje dalszej ekspansji i początkowo skupi się na lokalnym rynku. Będzie to jednak duże wyzwanie, gdyż mimo wszystko brak doświadczenia i marki może być przeszkodą nawet dla osób, które chętnie wybrałyby lokalnie produkowany samochód.
Wyzwaniem jest też cena, wynosząca 900 000 lir tureckich, czyli 50 000 euro. To kwota, na którą pozwolić sobie może wąskie grono mieszkańców tego kraju. Co więcej, infrastruktura stacji ładowania wciąż kuleje, podobnie jak w Polsce. W Turcji wyzwaniem są jednak odległości, znacznie większe niż w naszym kraju.
Szalejąca inflacja także nie pomoże Turkom. Trudno więc powiedzieć, czy samochód ten będzie spektakularnym sukcesem (gospodarczym i politycznym), czy okaże się klęską, która kosztowała władze Turcji absurdalne pieniądze.