Ma wygląd, ale to nie wystarczy. Elektryczny Abarth 500 szoruje buty poprzednikowi
Stworzenie następcy dla samochodu cenionego przez wiele osób to duże wyzwanie. Tutaj poprzeczka była zawieszona wysoko, choć mówimy o następcy bardzo prostego i nieco niedopracowanego samochodu. Abarth 500, ten elektryczny, nie ma w sobie cech następcy spalinowego wariantu.
Przyklejenie "skorpiona" na wybrane elementy nadwozia nie jest sposobem na stworzenie sportowego samochodu. Dodanie jaskrawych lakierów i sportowych foteli tym bardzie. Tymczasem elektryczny Abarth 500 bardzo próbuje wszystkim udowodnić, że jest rasowym następcą swojego poprzednika. Problem w tym, że tak nie jest.
Poprzednia "500-ka" ze skorpionem na kierownicy, znana także pod nazwami 595 i 695, była przedziwnym samochodem. Z jednej strony była to jedna wielka "wada na kołach". Pozycja za kierownicą przypominała siedzenie na toalecie z gazetą w rękach, a seryjne fotele zamocowano tak wysoko, że można było poczuć się tutaj jak w SUV-ie.
Jednocześnie ten samochód miał piekielnie sztywne zawieszenie, cudownie gadający silnik 1.4 T-JET i prowadził się jak mały rozrabiaka. Coś o tym wiem, gdyż od 3 lat mam taki samochód w swoim garażu. I go uwielbiam, choć jestem świadomy jego długiej listy wad.
Wiedziałem, że Abarth 500 nie da mi tego samego, ale nowa elektryczna wersja wkurzyła mnie czymś zupełnie innym
A mowa o czymś banalnie prostym, czyli o tym, co ten samochód oferuje. Dano mu wszystko, czego brakowało poprzednikowi. Dobry kokpit, świetne fotele i doskonałą pozycję za kierownicą. Jest nieco więcej przestrzeni, większa liczba schowków ułatwia życie, a wyposażenie wskoczyło na nowy poziom.
Tylko co z tego, skoro zabrakło tutaj kluczowego składnika - silnika. Wiem, zaraz prawdopodobnie zostanę wrogiem numer jeden dla niektórych osób, ale to jeden z tych samochodów, gdzie elektromobilność nie pasuje.
To trochę jak przypadek Alexa DeLarge'a z "Mechanicznej Pomarańczy", gdzie po zastosowaniu "techniki Ludovica" wpojono mu obrzydzenie do przemocy i seksu. Abarth 595/695 był właśnie takim małym chuliganem, który słynął ze swojego charakteru i za to był kochany.
Wszystko, co serwował tutaj silnik spalinowy i wydech zastąpiono głośnikiem i dźwiękiem generowanym cyfrowo. Niby udaje on warkot T-JETa, ale jednocześnie sprawia wrażenie czegoś stworzonego na kolanie, w ostatniej chwili. Jak inaczej można bowiem opisać dźwięk, który... nie jest zsynchronizowany z prędkością samochodu?
Kliknij tutaj, aby zobaczyć nasz wideotest Abartha 500e - WIDEO
Wciskacie gaz, a jednostajny sztuczny warkot brzmi tak samo. Jedynie jakieś ciche buczenie w tle nieco zmienia swoją częstotliwość. Po 30 sekundach zabawy postanowiłem wyłączyć ten system (na szczęście jest taka opcja) i nie wróciłem już do niego przez cały okres jazdy Abarthem.
Problemem jest też to jak jeździ. Bo robi to dobrze, ale...
Powtórzono tutaj stary schemat, czyli jest twardo i surowo. Dodano do tego jednak lepszy układ kierowniczy, a dzięki znacznie przyjemniejszej pozycji za kierownicą łatwiej jest wyczuć zachowanie samochodu.
Obecność baterii ważącej 300 kilogramów w podłodze także ma swoje plusy - a jednym z nich jest nisko położony środek ciężkości. W zakrętach elektryczny Abarth radzi sobie całkiem nieźle, aczkolwiek nie idealnie.
Dlaczego? Po pierwsze - nie wysilono się tutaj nawet na stworzenie jakieś elektronicznej symulacji szpery, działającej za pomocą hamulców. W efekcie minimalnie mocniejsze muśnięcie gazu oznacza "wyjazd" przedniej części samochodu i podsterowność.
Sama progresja gazu jest niewielka. Napęd działa tutaj bardzo "zero-jedynkowo", gdzie albo jedziemy spokojnie, albo ciśniemy na całego. W trybie Turismo nieco to wygaszono, zaś w ustawieniu Scorpion Street mamy pod prawą nogą pełen potencjał tego auta, czyli 155 KM i 235 Nm.
A, właśnie. Jeśli rezygnujecie z tego drażniącego "burczącego" dźwięku, to... innego tutaj nie zastaniecie. Tym samym możecie deptać gaz ile chcecie, a jedyny dźwięk, który do Was dotrze, to pisk opon i ciche wycie silnika elektrycznego.
Abarth przyzwyczaił nas do tego, że tworzy pewien konkretny rodzaj samochodów
Były to samochody głupie, głośne i wulgarne. Nie miały w sobie za grosz poprawności politycznej, ale w zamian oferowały szeroki uśmiech i dużo radości. Tyczy się to zarówno pierwszego Grande Punto (później Punto Evo), 500-ki i 124-ki.
Teraz z kolei zaoferowano nam modne auto z elektrycznym napędem, które dostało plakietkę ABARTH i próbuje wbić się w buty poprzednika. Problem w tym, że nigdy mu się to nie uda. To nie ta bajka, nie te emocje, na które czekamy.
Bo jeśli spojrzymy na ten samochód, jak na podrasowaną elektryczną 500-kę, to jest to po prostu fajny modny "mieszczuch"
Nazwałbym go wprost odpowiednikiem elektrycznego MINI, aczkolwiek to auta o dość odmiennych charakterach. Niemniej 500-ka nie ma się czego wstydzić.
Minusem jest tutaj jedynie wydajność napędu. Bateria o pojemności 42 kWh nie zapewni Wam zbyt dużego zasięgu. W mieście będzie to około 240 kilometrów, w trasie góra 170-180. Daleko od miasta raczej się więc nie zapuścicie. Zresztą widać, że Abarth stara się pozycjonować ten samochód jako stylowy dodatek do pokonywania ulic wielkich aglomeracji.
Powtórzę się, ale co mi szkodzi. Gdyby tutaj był silnik spalinowy, to mielibyśmy jednego z najfajniejszych łobuzów w tym segmencie. A tak to zostajemy z drogim gadżetem, który ustępuje klasycznej elektrycznej 500-ce.
Zresztą cały czas uważam, że Fiat 500e to bardzo fajny samochód dla osób, które potrzebują małego zwrotnego pojazdu do jazdy po mieście. Tutaj zasięg i możliwości nie stanowią ograniczenia. I gdybym miał potrzebę posiadania takiego auta, to wybrałbym go w ciemno.
A Abarth? Choć słysząc tę nazwę uśmiecham się pod nosem, to w tym przypadku podziękuję i wybiorę tańszego brata. Parafrazując cytat z Gwiezdnych Wojen: "to nie jest ta 500-ka, której szukacie".