Porozmawiajmy o fenomenie Abartha 595 (i jego rewelacyjnym charakterze)
Do emerytury mu nie spieszno, wciąż dostaje kolejne limitowane wersje, a jego właściwości jezdne od lat niezmiennie cieszą. Abartha 595 ciężko jest nie kochać. W czym tkwi fenomen tego auta?
Wiecie, że w tym roku Abarth 595 obchodził trzynaste urodziny? Tak, ten samochód ma trzynaście lat na karku, choć naprawdę ciężko jest to zauważyć. Ma garść wad, ale i multum zalet. Wciąż wygląda rewelacyjnie, a jego pocieszna i zadziorna stylistyka niezmiennie cieszą oko. Nikogo nie powinno więc dziwić to, że FIAT chce produkować Abartha 595 jak najdłużej. Tym bardziej, że jest to wciąż solidne sportowe auto, które idealnie sprawdza się także w mieście.
Ostatnio w moje ręce wpadła nowa limitowana edycja Monster Energy Yamaha. Jeżdżąc tym samochodem w najróżniejszych warunkach zastanawiałem się nad jego fenomenem i szukałem tego, co tak przyciąga do włoskiego skorpiona. I wiecie co? Odpowiedź jest bardzo prosta.
Abartha 595 często można zobaczyć w naturalnym habitacie, czyli na stacji paliw. Mocne dociskanie gazu sprawia, że zbiornik paliwa szybko się osusza. O dziwo przy delikatnym traktowaniu gazu spalanie staje się zadziwiająco niskie.
Abarth 595 zaspokaja podstawowe potrzeby
FIAT 500 uznawany jest za doskonałe auto miejskie - małe, zwrotne, teraz także hybrydowe, dobrze wyposażone i urocze. Abarth to wszystko uzupełnia dwoma rzeczami - mocnym silnikiem i rasowym wyglądem.
Co jak co, ale tylko Włosi mogli tak fantastycznie wystylizować ten samochód. Lotka, większe felgi, agresywnie narysowane zderzaki, podwójna końcówka układu wydechowego. Tych małych rzeczy jest tutaj dużo, a razem tworzą one bardzo spójny zestaw.
Oczywiście, wad jest też sporo. Na przykład jedną z nich jest pozycja za kierownicą. "Wolant" możecie regulować tylko w jednej płaszczyźnie. Fotel kierowcy jest zamocowany dość wysoko, a pedały (zwłaszcza sprzęgło) pracują pod specyficznym kątem. Efekt? Jeśli nie macie budowy godnej typowego południowca, to będziecie skazani na pewien dyskomfort. Albo Wasze ręce będą zbyt wyprostowane, albo nogi za mocno podgięte.
Na prawym fotelu z kolei warto sadzać tylko niższe osoby. Mając 185 cm wzrostu szoruję tam głową o podsufitkę. Kluczem do sukcesu jest więc pochylenie oparcia, aczkolwiek taka pozycja nie każdemu będzie pasowała.
Abarth ma nawet tylną kanapę - i o dziwo zmieścicie tam dwie osoby. Naprawdę, zawsze jestem w szoku, że bez problemu można tam wcisnąć dorosłego człowieka, bez dopychania go rękami i kijem. A, jest też bagażnik. Zakupy wchodzą, podobnie jak dwie małe walizki. Czego więcej chcieć?
Niczego, naprawdę. Abarth 595 jest cudownie analogowy i rekompensuje tym wszystkie niedogodności
Bezkluczykowy dostęp? Nic z tych rzeczy. Cyfrowe wskaźniki? Owszem, ale bardzo proste. Do tego towarzyszy im analogowy wskaźnik ciśnienia doładowania. Mamy przyzwoite multimedia, niezłe audio i... to by było na tyle.
Nic nie poprawia humoru bardziej niż procedura startowa w tym aucie. Najpierw trzeba umościć się w kubełkowym fotelu. Później w klasyczny sposób wkładamy kluczyk do stacyjki i włączamy zapłon. Kolejnym obowiązkowym ruchem jest wciśnięcie palcem wskazującym przycisku SPORT. Otwiera on klapki w wydechu i zmienia charakterystykę pracy jednostki napędowej. Dopiero w tym momencie możemy przekręcić kluczyk do końca i cieszyć się...
Warkotem. Dźwiękiem. Cudownym chrapliwym brzmieniem, które przypomina, że da się zrobić układ wydechowy bez głośników i wzmacniaczy. Uwierzcie mi, nic bardziej nie poprawia humoru, niż taka poranna procedura w garażu podziemnym, gdzie echo amplifikuje ścieżkę dźwiękową wydechu Abartha. Warto też złożyć tylną kanapę, aby do wnętrza dobiegało więcej dźwięków.
Równie analogowe są możliwości silnika. Sprawdzona klasyczna jednostka 1.4 oferuje od 145 do 180 KM. Tutaj miałem ich 160, co i tak jak na małe auto jest wartością więcej niż wystarczającą. Do tego napęd na przednią oś i manualna skrzynia. Czego chcieć więcej?
Cholera, znowu przeginam!
Nie ukrywam - tym autem ciężko jest jeździć normalnie. Ono wręcz prosi się o głupoty, zbyt szybkie zmienianie pasów, agresywne atakowanie zakrętów, zabawę z międzygazami. Ileż to daje radości w momencie, w którym jedynym elektronicznym asystentem czuwającym w pogotowiu jest ABS i ESP. Poza nimi nie ma tutaj niczego, co jakkolwiek wpływałoby na odczucia z jazdy.
Abartha 595 nie mogłem nie sfotografować w potencjalnie najbardziej włoskim miejscu w całej Warszawie.
Owszem, na śliskiej nawierzchni podsterowność jest dość duża, a zbyt szybkie ujęcie nogi z gazu kończy się lekkim zarzuceniem tyłu. Ale tutaj właśnie o to chodzi - kierowca rządzi i ma wpływ na wszystko, co dzieje się w tym aucie.
Fenomenem jest więc...
Charakter Abartha. Wygląda jak rasowy sportowiec, brzmi lepiej niż wiele aut z wyższej półki i daje przy tym po trzykroć więcej radości. Choć jest drogi (niestety), to jednak swoją głupotą tak hipnotyzuje, że ja osobiście byłbym skłonny wydać nawet tak sporą sumę, aby mieć w garażu jedną sztukę. Nawet mogłaby to być wersja Yamaha Monster, która wygląda niczym auto przerobione przez nastolatka, który właśnie zgarnął prawo jazdy.
Przyznam szczerze, że boję się o przyszłość tego auta. Na pewno jego kariera dobiega już końca. Co prawda Włosi zaprezentowali właśnie jeszcze nowszą wersję po liftingu, aczkolwiek nowe normy z pewnością dobiją małego zawadiakę. Najzabawniejsze jest to, że choćby konstrukcyjnie miał i 20 lat, to wciąż mając możliwość zakupienia nowego egzemplarza zrobiłbym to z czystą przyjemnością. Niestety - zapewne czeka nas elektryczna przyszłość Abartha 595. A choćby najlepsi inżynierowie dłubali przy tym aucie, to nic nie zastąpi rasowego brzmienia i charakteru turbodoładowanej benzyny.