Alfa Romeo Canguro. Włoski kangur od Bertone
Powstał tylko jeden prototyp. Szybko zginął, ale kilka lat temu powrócił "do żywych". Oto Alfa Romeo Canguro z 1964 roku, autorstwa Bertone.
Lata 60-e to złoty okres włoskiego designu, jeśli chodzi o motoryzację. Powstało wtedy wiele naprawdę wspaniałych aut. Kilka z nich dumnie nosi logo z mediolańskim krzyżem i smokiem rodu Viscontich. Alfa Romeo Canguro, mimo australijskiej nazwy, jest również stuprocentowo włoskie - wyszło spod ręki studia Bertone.
Historia "Kangura" wiąże się z innym słynnym włoskim karoserem - Zagato. Na fali sukcesów sportowych Alfa Romeo Giulii TZ postanowiono stworzyć drogowy model. Wyczynowe Alfy wychodziły spod ręki Zagato, ale wersja "ucywilizowana" miała powstać w studiu Pininfarina lub właśnie Bertone. Obie firmy otrzymały zlecenie na zaprojektowanie samochodu na podwozu Giulii TZ. Lekki (wersja sportowa ważyła ledwie 650 kg) samochód z silnikiem 1.6 rozwijał 115 KM, co przekładało się na całkiem satysfakcjonujące osiągi.
Co za styl!
Studio Bertone powierzyło projekt nowej Alfy swojemu designerowi - Giorgetto Giugiaro. Był to jeden z jego ostatnich projektów dla firmy. Rok później odszedł z niej do Ghia, uprzednio pokazując światu Giulię GT.
Wróćmy jednak do Canguro. Z nadwoziem z włókna szklanego i charakterystycznymi elementami dla Alf z lat 60-ych, to jeden z najbardziej eleganckich projektów tego typu. Giulia TZ dała mu bardzo niskie zawieszenie, a Giugiaro wymodelował sylwetkę w sposób niesamowicie "aerodynamiczny" i lekki, z charakterystycznym ściętym tyłem zwanym "Kamm" oraz bocznymi szybami zachodzącymi na dach. Pojawiły się też inspirowane Zagato wloty powietrza oraz, po raz pierwszy w branży, klejona przednia szyba.
Alfa Romeo Canguro była przy tym niższa niż oryginalna Giulia TZ i miała więcej powierzchni szklanych.
Co za strata!
Zaprezentowany został podczas Paris Motor Show w 1964 roku i wywołał całkiem spore zainteresowanie wśród publiczności. Niestety, Autodelta, która została chwilę wcześniej przez koncern, nie dała rady dostarczać odpowiedniej liczby podwozi dla choćby małoseryjnej produkcji Canguro.
Na dodatek niedługo potem, podczas kręcenia materiałów promocyjnych na torze Monza, doszło do wypadku. Na słynnym zakręcie Parabolica, "Kangur" wbił się w tył innego samochodu. Zresztą, również prototypu. Rok starszego i również niezmiernie ciekawego Chevroleta Testudo. Straty były znaczne. W obu przypadkach Nuccio Bertone uznał naprawdę za kompletnie nieopłacalną. W związku z tym zrobił to, co zrobiłby każdy Włoch. "Zrzucił" samochody z lawety gdzieś pod płotem i tak zostawił.
Co za historia!
I pewnie oba modele by tak sobie całkiem zgniły do dnia dzisiejszego, gdyby nie Gary Schmidt. Niemiecki dziennikarz odkupił rozbitą Alfę od Bertone z zamiarem odrestaurowania. Niestety, nie było to proste. Część elementów była wspólna z innymi modelami z Mediolanu, ale nadwozie było niezmiernie trudne do odtworzenia. Pod koniec XX wieku zapewne stracił do tego cierpliwość, albo siły i środki. Niedokończony projekt został wystawiony na sprzedaż.
I dobrze, bo kupił go Shiro Kosaka. Japoński biznesmen, milioner, ale także miłośnik i kolekcjoner motoryzacji. W jego rękach już znajdował się "konkurent" - czyli projekt od Pininfariny. Pan Kosaka doprowadził do końca renowację włoskiego coupe. Dwa lata po śmierci Schmidta Alfa Romeo Canguro wyjechała na drogi. Dokładniej rzecz biorąc, na żwirowane alejki Villa d'Este, podczas konkursu w 2005 roku. Oczywiście, zgarnęła od razu tytuł "Best of Show".
Alfa Romeo Canguro jest w rękach pana Kosaki i nigdzie się nie wybiera. Co najwyżej na jakieś imprezy tematyczne. Rzadko można ją spotkać na drodze, ale tak to jest z samochodami typu "one-off". I tak dobrze, że Kosaka i Schmidt zajęli się przywróceniem tego pięknego prototypu do stanu świetności.
Dla zainteresowanych: Chevrolet Testudo również trafił pod płot, ale w latach 90-ych przeszedł renowację w macierzystej firmie.