Szef Audi twierdzi, że nadchodzące auta elektryczne będą oferowały mniejszy zasięg. Czego nie rozumiecie?
Szef Audi nie tylko uchylił rąbka tajemnicy o przyszłości marki, ale też rzucił bardzo kontrowersyjną tezę. Otóż nowe auta elektryczne będą miały mniejszy zasięg. I jest to niby solidnie uargumentowane, aczkolwiek ciężko jest się zgodzić z taką koncepcją.
To, że Audi będzie się ekspresowo elektryfikowało, wiemy od dawna. Kolejne modele będą wyłącznie na prąd, w tym tak popularne auta jak A4 czy A6. Choć większość firm walczy o nowe rozwiązania w kwestii budowy akumulatorów, które umożliwiają uzyskanie większego zasięgu, to jednak marka z Ingolstadt idzie nieco pod prąd. Jej szef, Markus Duesmann, wyjaśnia koncepcję marki.
Po pierwsze - Audi przyznaje, że Tesla jest daleko przed nimi
Tutaj nie ma wątpliwości - marka Elona Muska poczyniła ogromne kroki w kwestii budowy baterii. Tesla ma też bardzo dopracowany system dystrybucji energii, co dodatkowo zwiększa wydajność tych samochodów.
Jak widać jednak Niemcy niespecjalnie się tym przejmują. Ba, mają nawet swoją kontrowersyjną teorię, według której nowe auta elektryczne, także ich, będą oferowały mniejszy zasięg.
No dobrze, jakie są więc argumenty "za"?
Po pierwsze - według Duesmanna sieć ładowarek rozwija się dość szybko. Tym samym znalezienie miejsca to "zatankowania" baterii nie będzie już takim wyzwaniem.
Po drugie - szef Audi podkreśla, że użytkowanie auta elektrycznego zmieni pewne przyzwyczajenia. Przede wszystkich chodzi o sposób ładowania auta. W trasie jak wiadomo wielkiego wyboru nie mamy i musimy korzystać z ładowarek, nomen omen bardzo drogich w kwestii ceny samego ładowania. W codziennej eksploatacji idealny scenariusz zakłada jednak ładowanie auta pod domem, na przykład w garażu. Tym samym w podróży można robić sobie postój co X kilometrów, zaś jeżdżąc elektrykiem na co dzień korzystać z własnej stacji w postaci wallboxa.
Trzeci argument, całkiem słuszny akurat, to redukcja wagi aut elektrycznych. Duża bateria oznacza solidną nadwyżkę kilogramów. Mniejszy akumulator pozwoli na ograniczenie masy auta, co pozytywnie wpływa na wiele elementów eksploatacyjnych jak i na właściwości jezdne.
To teraz czas na argumenty "przeciw"
Tych oczywiście szef Audi nie wygłasza, ale ja przytoczę swoją opinię. Czy mniejszy zasięg przy gęstej sieci ładowarek będzie rozwiązaniem? Nie, moim zdaniem taka koncepcja ma wiele wad. Przede wszystkim nie każdy postój w trasie trzeba robić przy ładowarce. Dość dużo jeżdżę po Europie "na kołach", a w podróży naprawdę doceniam ponad 1000 kilometrów zasięgu na jednym tankowaniu oleju napędowego.
Dlaczego? Na przykład przerwę mogę zrobić na mało uczęszczanym parkingu, na którym nie ma żadnej infrastruktury (poza toaletą ewentualnie). Często są one w malowniczych miejscach i pozwalają na chwilę wytchnienia. Mogę też łatwo dobierać miejsce tankowania, tak aby na przykład nie tracić czasu w ruchliwym lub drogim miejscu.
Jeśli miałbym robić postoje co 300 kilometrów na 30 minut ładowania, to czas podróży też odpowiednio by wzrósł. Kontrargumentem na to są samoloty. Fani elektryków uważają, że podróż samolotem jest lepsza, tańsza i praktyczniejsza. Tak było - do zeszłego roku. Pandemia szybko nas nie opuści, tak więc wszelkie obostrzenia dotyczące lotów zostaną z nami na długo. Nie każdemu chce się z nimi użerać, zwłaszcza w dobie testów, zmieniającej się siatki lotów (i tak okrojonej), oraz innych utrudnień. Auto daje niezależność i komfort w postaci elastyczności w podróży.
I jeszcze jedna rzecz - dopóki deweloperzy i wspólnoty nie będą umożliwiały instalowania ładowarek w garażach, dopóty ładowanie w domu dla wielu osób będzie niemożliwe. O tych, którzy mieszkają w starych blokach i kamienicach, nie wspominam.
To co, wolicie duży zasięg w aucie elektrycznym, czy skusicie się na mniejszy, ale przy dużej dostępności ładowarek?
Swoimi opiniami możecie dzielić się w komentarzach pod tekstem.