Mini Countryman Cooper S ALL4

Książkowy przykład dysonansu poznawczego: Samochód o nazwie kojarzącej się z np. Fiatem 500, wielkości VW Tiguana, w cenie wypasionego Passata, za to jeżdżący jak Subaru Impreza. Czyli rzecz o tym, czemu Mini nie jest Mini, tylko Maxi, i w ogóle co to za wynalazek.

Wynalazek nazywa się Countryman i mógłby robić za klasyczny przykład "skoku na kasę". W monachijskich gabinetach biurowca BMW, gdzie podejmowane są decyzje również w kwestii "brytyjskiego" dziecka koncernu, ktoś miał wizję. Wizja ta wyrażała się w tym, że jeśli świetnie sprzedaje się zarówno Mini, jak i Clubman (nazywany przez niektórych pieszczotliwie "karawanem"), to na pewno będzie sprzedawać się dobrze jeszcze jeden model z tym logiem.

W końcu Mini to "styl życia", a nie tylko zwykły samochód. Tylko co to powinno być? Helmut z Johnem podrapali się po główkach, ale między piwem a herbatą nie wpadli na nic, co byłoby oryginalne. W końcu postanowili stworzyć coś... jeszcze większego. Drzwi Clubmana w końcu stały się normalną parą drzwi, z tyłu została normalna klapa, a wszystkie wymiary zostały przeliczone "razy dwa". I w ten sposób powstał "niby SUV" - Countryman. Wiejska nazwa ma podkreślić rekreacyjny charakter nowego modelu - w końcu podniesione nadwozie zobowiązuje. Ale w naszym przypadku, dopisek Cooper S również. A więc żywy przykład na mieszanie genów w motoryzacji powstał i teraz trzeba się z nim zmierzyć.

Sterydziarz
"Minimax", czyli testowy "Wieśniak", to bez wątpienia jedna z najbardziej gorących i ciekawych nowości na stołecznych drogach. Gdzie bym się nie pojawił, przechodnie odwracają głowy, czasem tak bardzo, że obawiam się o ich kręgi szyjne. Bo choć z przodu Countryman jest stuprocentowym Mini, to rozmiar tego przodu już szokuje, tak samo jak i to, co widać dalej. A widać wielkie białe pudełko (z czarnym dachem i lusterkami), pięciodrzwiowe, wyższe od przeciętnego kompaktu i zbliżające się rozmiarami do kompaktowych SUV-ów. Tył z kolei to znów "czyste" Mini. Dysonans poznawczy w pełni. Zainteresowanie jest przy tym nie tylko efektem zaskoczenia, ale i zainteresowania, bo Countryman wywołuje raczej pozytywne emocje.

Może też przez to, że "czyste Mini" wcale nie jest takie identyczne. Projektantom udało się zachować sto procent charakteru i rozpoznawalności Mini, nie tworząc jednocześnie przodu identycznego z mniejszymi modelami. W wersji Cooper S zderzaki są na dokładkę potężne i mają dodatkowy wlot powietrza pod główną atrapą. Z kolei z tyłu znalazło się miejsce na dyfuzorek i dwie solidne końcówki układu wydechowego rozmieszczone po bokach. "Mój" egzemplarz stał na standardowych felgach, na które naciągnięto opony w rozmiarze 225/45 R18. I ten rozmiar wcale nie wygląda na duży. Faktem jest, że skręcane alufelgi polakierowano na czarno, co trochę je optycznie zmniejszyło, ale tak czy inaczej, rozmiar robi wrażenie.

Nieprzyjemność
Po zapoznaniu się z nowym Mini od zewnątrz, przejdę do najmniej przyjemnego fragmentu testu i tego momentu rozmowy z ciekawskimi przechodniami, po którym cała sympatia się kończy. Ale to tylko po to, żeby potem móc przejść do fajniejszych spraw. Tak czy inaczej, Countryman jest po prostu koszmarnie drogi. Lista wyposażenia ułożona przez speców z BMW gwarantuje, że indywidualizacja jest posunięta do maksimum, ale ceny opcji również.

Podstawowy Cooper S ALL4 (a więc 4x4) wyciąga nam z kieszeni 114 900 zł, co samo w sobie jest ceną wysoką, acz dość zrozumiałą. Jednak w naszym przypadku trafiło do wyposażenia kilka pozycji, które może niekoniecznie są niezbędne do życia, ale zdecydowanie podnoszą "lifestylowość" Mini. Stąd podwójny otwierany szyberdach, pakiet nawigacyjny Business, skórzana tapicerka czy głośniki, do których przyłożył się Harman Kardon. No i, dla leniwców, oczywiście automat. W ten sposób (przy okazji paru innych gadżetów oczywiście też) cena skoczyła do... 162 828 zł i 62 groszy (precyzja Niemców jest porażająca). Fakt, że wyposażenie jest kompletne do przesady, a samochód dobry, ale to wciąż Mini.

Kontrowersja
Skoro cenę mamy już z głowy, zajrzyjmy do wnętrza. Czy coś się zmieniło w stosunku do Mini, które znamy do tej pory? Tak, jest przestronne. I mówię to bez ironii. Co prawda na szerokość cudów nie ma, pasażerowie w puchowych kurtkach będą się "smyrać łokciami", ale każdy znajdzie sobie wygodną pozycję. W tylnej części zrezygnowano z trzyosobowej kanapy na rzecz dwóch osobnych foteli. Dzięki temu i z tyłu miejsca jest pod dostatkiem. Fotele możemy również przesuwać oraz pochylać ich oparcie, przez co przestronność i praktyczność, dwa hasła do tej pory w Mini nieznane, są na porządku dziennym, a w "Wieśniaku" na nogi jest więcej miejsca niż w przeciętnym kompakcie.

Żałuję tylko, że nie pomyślano o czymś między oparciami foteli z tyłu, gdyż "na dzień dzisiejszy" jest tam dziura do bagażnika, której niczym nie da się zasłonić. To jest o tyle groźne, że przy ostrym hamowaniu jakiś niewielki przedmiot może się stamtąd wydostać i z dużą siłą trafić w sam środek wielkiej "pizzy" na konsoli centralnej.

"Pizza" w Mini to już klasyk. W uboższych wersjach jest to niezbyt czytelny prędkościomierz o średnicy talerza, w bogatszych wersjach, tak jak w naszym przypadku, zmienia się w zupełnie nieczytelny prędkościomierz, z umieszczonym na środku ekranem nawigacji Business. Ok, może troszkę przesadziłem, prędkość można odczytać, jak najbardziej - ale w przedziale 140-260 km/h. Wybawieniem jest cyfrowy prędkościomierz umieszczony przed oczami kierowcy, na obrotomierzu. Tyle że on też nie jest zbyt czytelny.

Wracając do nawigacji. Przede wszystkim, do jej obsługi zastosowano iDrive, jednak zamiast prostego pokrętła znalazł się chromowany i wystylizowany joystick. Obsługa jest podobna jak w przypadku systemu w BMW, tyle że zamiast skrótów do najważniejszych funkcji jest przycisk, którym można je przełączać. Estetyka samego menu, jak i opcji, jest wzorowa. Jest kolorowo (jak na Mini przystało), a mapy nawigacyjne są wizualnie atrakcyjne i precyzyjne. Mini (tak jak i koncern-matkę) trzeba pochwalić dodatkowo za dokładne, ładne i porządne spolszczenie całego komputera pokładowego i nawigacji. Dzięki temu, niezależnie od zdolności językowych, każdy może zostać ostrzeżony: "Uwaga, wkrótce nastąpi niedokładnie rozpoznany teren". Mimo tego system dzielnie prowadzi bez wstępnego rozpoznania i pozwala dotrzeć do celu. A zarówno głos, jak i muzykę przenosi rewelacyjny zestaw głośników Harman Kardon.

Skoro wspomniałem o nawigacji i jej kolorowości, to oczywiście nie sposób nie napisać nic o diodach rozświetlających wnętrze. Do wyboru mamy pięć kolorów, którymi możemy podświetlić nie tylko klamki czy kieszenie w drzwiach, ale także szynę biegnącą od drążka zmiany biegów aż do bagażnika. Niestety, jej praktyczność nie jest tak wysoka jak FlexRaila w Merivie - tu nie pełni żadnej funkcji poza byciem "podświetlaną półeczką na drobiazgi".

Innymi słowy, zgodnie z tradycją, stylistyka przed ergonomią i praktycznością. Lotnicze przełączniki są super, ale malutkie, a jak zwykle niezmiernie wydajna klimatyzacja (i ogrzewanie), tylko jednostrefowa i również nie dysponuje poręcznymi przełącznikami. Podłokietnik jest wąski, a bagażnik niewielki - ale za to ustawny. No i ma jeszcze jedną praktyczną rzecz - podnoszoną podłogę, którą można zaczepić w górnej pozycji - w wielu samochodach brakuje właśnie takiego prostego "wynalazku".

W Countrymanie nastąpił natomiast dziwny miks jakości. Znany z "małego modelu" trzeszczący obrotomierz w końcu zaczął być stabilny i nie grozić urwaniem się. Za to materiały same w sobie robią przeciętne wrażenie. Są solidnie zmontowane i mają ciekawą fakturę, ale od klasy premium wymaga się jednak więcej, a tu jest czarno (to kwestia konfiguracji) i twardo (to już niestety nie).

Czysta radość
Dość tego rozwodzenia się nad "plasticzkami" i "przełączniczkami". Pora odpalić silnik. Doładowane turbiną 1.6 nie brzmi może bardzo bojowo, ale już 184 KM, które produkuje, są zapowiedzią niezłych emocji. Dźwięk silnika podczas normalnej jazdy nie dobiega do nas zbyt natarczywie, jest przyjemny i cichy. Poręczną kierownicą łatwo manewrować, choć sam Countryman należy do tych samochodów, które nie są bardzo zwrotne, a i widoczność mają niewielką.

Automatyczna skrzynia biegów i napęd na cztery koła powodują, że to najwolniejszy z Countrymanów Cooper S. W normalnym trybie przekładnia znana w BMW jako sześciobiegowy Steptronic szybko i płynnie przerzuca biegi, a nam pozwala cieszyć się dobrą muzyką, świeżym powietrzem z podwójnego szyberdachu i akceptowalnym spalaniem (11,4 l/100 km w mieście, 3,5 litra mniej w trasie). Jednak przydomek Cooper S nie powoduje wśród miłośników samochodów gęsiej skórki z tego powodu. Do bliższego zapoznania się z drugą naturą Countrymana zachęcają łopatki zmiany biegów przy kierownicy. Obie działają w dwóch kierunkach: ciągniemy do siebie - bieg do góry, popychamy od siebie - redukcja.

Przestawiamy więc skrzynię w tryb sportowy. Obrotomierz natychmiast skacze minimalnie w górę. Cały ciężar ciała przenosimy na aluminiowy pedał pod prawą stopą. W tym momencie świat nabiera barw. Silnik budzi się z rykiem przypominającym rajdówkę, skrzynia błyskawicznie redukuje o jedno lub dwa przełożenia, a Mini w niewiadomy sobie sposób "transformuje się" z "suvopodobnego lansera" w czystą sportówkę. Setkę osiąga w 8,3 sekundy, co może nie jest wynikiem zwalającym z nóg (manual z napędem na przednią oś - 7,6 s), ale wrażenia są zgoła inne.

Przede wszystkim, zaskakuje skrzynia. W trybie sportowym, zarówno działania komputera, jak i nasze, poprzez manetki, powodują błyskawiczną reakcję, tak jakby wyższy lub niższy bieg był przygotowany już zawczasu. Jedynka, pyk, dwójka, 6200 obr./min, pyk, trójka, 6200 obr./min i tak dalej, i tak dalej. Dzieje się to szybciej, niż czytacie ten tekst. A całe 260 Nm jest dostępne już przy 1700 obr./min. Działanie łopatek to czysta poezja. Tak powinno być w każdym usportowionym samochodzie tego typu. Podobnie zresztą, jeśli chcielibyśmy poczuć się jak w rajdówce i zmieniać biegi drążkiem. Tylko w BMW i Porsche spotkałem się z intuicyjnym systemem zmiany biegów: do siebie - w górę, od siebie - redukcja.

Przy takiej zabawie czas świetnie mija, bo elastyczność w Mini jest powalająca, a przy dźwięku silnika, który dociera do naszych uszu, można spędzać całe wieczory, "bałaganiąc" na ulicach, zwłaszcza krętych. Cała ta moc jest stale przenoszona na obie osie. Countryman jest przez to nieprzyzwoity. Tam, gdzie przepisy mówią "stój", Mini wciąż przyspiesza, tam gdzie rozsądek każe odpuścić, Mini wciąż trzyma się drogi i wygląda na to, że nie ma zamiaru kończyć.

Zawieszenie jest perfekcyjne, a układ kierowniczy (zwłaszcza po przyciśnięciu guziczka "Sport") jest precyzyjny niczym komputerowo sterowany laser. Na mokrej nawierzchni wykazuje tendencje do lekkiej podsterowności, ale wciąż banalnej do opanowania, bo sposób, w jaki Countryman wgryza się w zakręty jest niesamowity. Nawet niezbyt trzymające po bokach fotele nie umniejszają przyjemności z połykania kolejnych winkli. Manetkami redukujemy na wyjściu, i ogień! Ryk silnika, i już nas nie ma. Da się lepiej? Z bólem stwierdzam, że się da... tylko że w zwykłym Cooperze S (jeśli miałby 4x4) - po Countrymanie widać zarówno masę, jak i wyższe zawieszenie. Nie wpływa na samą przyczepność, jednak inaczej "czuć" samochód, a kierowca ma poczucie mniejszej sztywności nadwozia i zwinności. Choć to na dobrą sprawę czepialstwo, bo przy normalnej jeździe nie sposób mu nic zarzucić.

Poza tym że jak na "uterenowiony" czy też raczej "aktywny" samochód, bardzo nie lubi dziur. "Miniak" jest twardy i skacze jak duża piłka po nierównościach, a jakby mógł, to na koleiny by warczał - są one największą bolączką podczas jazdy na co dzień. W tym przypadku oczywiście nie korzystamy ze wspomnianego wyżej przełącznika, dzięki czemu zawieszenie jest minimalnie bardziej miękkie, a układ kierowniczy przestaje wymagać dużej siły do prowadzenia, zachowując jednocześnie dużą precyzję.

Co jest dość fajne, przy ostrym wykorzystaniu samochodu nie skacze drastycznie spalanie - miejska "łobuzeria" wyciągnie z baku Mini 13,5 litra co sto kilometrów. Tylko dlaczego taki samochód ma bak o pojemności zaledwie 50 litrów?

Dlaczego?
Czym jest Countryman? Jest bardzo dobrym samochodem, będąc jednocześnie bardzo drogim. Czy ma on sens? To pytanie godne filozofów. Świetnie się prowadzi, jest wyrazisty, przestronny, bogato wyposażony i technicznie dopracowany. Ale czy mówiąc "Mini", nie mamy na myśli czegoś zupełnie innego? Countryman jest za duży, żeby być "Mini". Troszkę został przedobrzony i osobiście wolałbym małego Coopera S lub jego wersję cabrio. Skoro jednak już jest, to niekoniecznie najlepszym (choć najładniejszym) pomysłem jest Cooper S - do ostrej jazdy właśnie lepiej nadaje się "maluch". W Countrymanie z chęcią widziałbym coś w stylu modelu Cooper S D - dwulitrowego diesla osiągającego obecnie w produktach z Monachium identyczną moc jak Cooper S - może być zresztą nawet słabszy. Tylko wtedy byłby tak dobrym "mikro-SUV-em", że chyba nikt nie kupiłby BMW X1.