Chevrolet Fleetline | FASCYNACJE
W naszych Fascynacjach zobaczycie różne samochody. W drugim odcinku przeniesiemy się do Ameryki przełomu lat 40/50, epoki bluesa, początków Rock and Rolla, ale przede wszystkim potężnych, opływowych krążowników, a także precyzyjnej i efektownej customizacji.
Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam amerykański klimat lat 40-tych i 50-tych, kiedy nikt nie przejmował sie pojemnością silnika, spalaniem, normami ... Auta miały być przede wszystkim wygodne, przestronne i mieć tyle chromu ile się da, a przyszłość wyobrażano sobie niczym z kreskówki The Jetsons. W tym zwariowanym świecie, w rytm bluesa i rock’n’rolla, powstawały jeżdżące dzieła sztuki, które do dziś zwracają na siebie uwagę. Takie jak prezentowane Chevrolety Fleetline.
Na dobrą sprawę Fleetline nie był osobnym modelem. Był sprzedawany najpierw jako wersja modelu Fleetmaster, a w późniejszych czasach Deluxe’a. Produkowane były w latach 1941 – 1952, jako jedna z dwóch wersji nadwoziowych: czterodrzwiowy sedan, lub dwudrzwiowy "aerosedan". Mimo udanego debiutu w 1941 roku, produkcja aut cywilnych została wstrzymana ze względu na szalejącą wojnę i powstało tylko kilka tysięcy sztuk na potrzeby wojska. Po II Wojnie Światowej auto znów pojawiło się w sprzedaży. W 1947 Fleetline był najczęściej wybieranym modelem Chevroleta, stanowiąc niemal 72 % sprzedanych aut. W 1949 roku przyszedł czas na lifting nadwozia, które poprzez obniżenie linii dachu i modyfikacje nadkoli zyskało jeszcze bardziej opływowy kształt. Historię, jak i potencjał drzemiący w tych autach, chciałbym Wam dziś przybliżyć na podstawie dwóch Chevych.
Cruiser idealny
Pierwsze z opisywanych aut to wersja przedliftowa z nadwoziem "aerosedan" – z 1948 roku. Richard, właściciel samochodu, importował auto w 1991 roku i przebrnął przez proces gruntownej odbudowy i modyfikacji Chevroleta. Po kompletnym rozebraniu wozu, sporo czasu, łez, stresu i przekleństw zostało utopione, by wszystkie panele były idealnie proste. Starannie wykończona blacharka została zwieńczona jedynym w swoim rodzaju kolorem. Jedynym w swoim rodzaju, ponieważ właściciel i lakiernik za późno zorientowali się, że mają zbyt mało farby na pokrycie całego auta wymaganą ilością warstw. Zmieszali więc wszystkie "czerwonopodobne" lakiery, jakie były dostępne w warsztacie. Wynik? Kolor który obłędnie pasuje do chromowanych elementów nadwozia, opon z white walls i jasnego wnętrza. Uroku dodają gadżety takie jak opcjonalny daszek nad przednią szybą, chromowane nakładki na przednie światła i genialne lusterka. W przygotowaniu jest tez klima typu "Car Swamp Cooler", charakterystyczna dla aut z tego okresu i wyglądająca niczym bazooka.
Nigdy nie byłem dobry w wymyślaniu nazw kolorów, więc zacytuję żonę właściciela i napiszę, że wnętrze zostało kompleksowo odbudowane i wykończone skórą w kolorze "magnolii z dodatkiem waniliowego kremu". Obowiązkowo, deska rozdzielcza została pomalowana w kolorze nadwozia i ozdobiona chromowanymi listwami oraz przepięknymi analogowymi wskaźnikami.
Teraz trochę o tym, co tygryski lubią najbardziej, czyli co siedzi w "bebechach" i co zostało "podłubane". Chevy przeszedł kilka zmian, żeby był trochę przyjaźniejszy do użytkowania na co dzień. Rzędowa szóstka, która była standardowo montowana w tych autach została zastąpiona V8 Chevroleta, "Small Blockiem" o pojemności 350 CuI (czyli "na nasze" 5,7 litra). Moc jest przenoszona przez skrzynię automatyczną TH350 i most od GM. Auto nie pobije rekordu na 1/4 mili, ale pozwoli na spokojny i komfortowy cruising, a o to tu właśnie chodzi.
Przednie zawieszenie również zostało zmienione. Przednia rama pomocnicza, czyli potocznie "sanki", zostały zapożyczone z Jaguara XJS. Zachowana została oryginalna kolumna kierownicy ze wspomaganiem. Auto zatrzymuje się dzięki tarczowym hamulcom z przodu i bębnowym na tylnej osi. Oryginalne koła zostały zastąpione felgami Artillery z polerowanym rantem i pokrywą śrub. Aerosedan prowadzi się prawie jak nowoczesne auto...; prawie, ponieważ nie da się pominąć komfortu, jaki zapewnia oldschoolowa kanapa. Jest niczym stary dobry tapczan. Richardowi udało się stworzyć idealnego cruisera, ale to jeszcze nie koniec prac. Plany są spore, głównym wyzwaniem będzie montaż wspomnianej wcześniej klimatyzacji, pozbycie się kierunkowskazów z tyłu, a także… obniżenie zawieszenia, przy pomocy zastosowania układu pneumatycznego.
Racy Tracy
Drugim autem jest Fleetline Aerosedan z 1949 roku, a więc już poliftowy, który przeszedł gruntowne modyfikacje w warsztacie Penguin Speed Shop. Pomijając zmiany wynikające z tuningu, łatwo zauważyć zmienioną modernizacją sylwetkę auta, kompletnie nowy pas przedni, linię nadkoli, mniej chromowanych akcentów oraz nowatorską linię dachu, tzw. fastback, który opadając przechodzi gładko w klapę bagażnika.
Pierwsze, co mnie osobiście zachwyciło to kolor – Brazillian Gold Pearl, znak rozpoznawczy floty aut z PSS. Auto przygotowano oldschoolowo, nie ma mowy o naklejkach, winylach itp.. Wszystkie ozdoby lakiernicze wykonane są ręcznie, tzw. "Pinstripe". Jako że auto ma służyć Tracy, żonie właściciela PSS, zostało ochrzczone "Racy Tracy".
Przy okazji modyfikacji, we wnętrzu rozgościła się biała skóra, która zastąpiła nudną, oryginalną, materiałową tapicerkę. Panel instrumentów również został pomalowany w kolorze, dostał genialny "pinstripe", analogowe zegary, pojawiła się biała kierownica pasująca do tapicerki. No i obowiązkowo tona chromu. Jedyną rzeczą do której mogę się przyczepić, to dostęp do tylnych siedzeń. Jak na tak przestronne wnętrze, wysoka osoba musi się trochę nagimnastykować. Przetestowane – żebyście mogli popodziwiać Fleetline’a musiałem się tam wgramolić wraz ze statywem i aparatem.
"Racy Tracy", jeśli jeszcze się nie domyślacie, nie została stworzona z myślą o hardkorowym upalaniu, a raczej o spokojnym cruisingu, podobnie jak samochód Richarda. Pod maską tym razem pozostała oryginalna rzędowa szóstka (235 CuI – 3,85 litra), spięta z 3-biegową przekładnią manualną. Brzmienie silnika poprawia układ wydechowy zwieńczony tzw. cherry bombs czyli tłumikami przelotowymi ze szklanym wkładem, który eliminuje wysokie częstotliwości, zapewniając głęboki i niski pomruk silnika.
Całe auto jest przebudowane spójnie, w klimacie "Chevy Bombs”, z lowriderowymi smaczkami. Jeśli to ostatnie Was zainteresowało, muszę Was rozczarować. Zastosowane tu zawieszenie to "tylko" air ride. Jednak według właściciela taka opcja była najlepszym wyborem ze względu na prostotę układu i fakt, że skoro autem ma śmigać kobieta, przyda się przestrzeń użytkowa w bagażniku. Fakt, został on pomniejszony o 36-litrowy zbiornik powietrza i dwa kompresory Viair 444, ale z drugiej strony nie ma potrzeby montowania kilku dodatkowych akumulatorów potrzebnych do zasilenia hydraulicznych pomp, jak miałoby to miejsce w przypadku rasowego lowridera. "Racy Tracy" unosi się więc na wypełnionych powietrzem poduchach Dominator, a zmodyfikowane przez PSS wahacze umożliwiają położenie auta całkowicie na glebie. Auto daje niesamowitą frajdę z prowadzenia, ale także z samego bawienia się zawieszeniem. Inna sprawa to radość i pasja właściciela, który codziennie cieszy się samochodem na nowo, jak świeżo zbudowanym, a przecież korzysta z niego codziennie.
I o to właśnie chodzi w świecie motoryzacji. Nieważne, czy odbudowujecie maszynę na 100% oryginał, czy puszczacie wodze fantazji tworząc customa, liczy się pasja i umiejętność dzielenia się nią z innymi. Ja już nie mogę się doczekać kolejnej wizyty w PSS i garażu Richarda - to dwa różne style i kilka projektów na ukończeniu. Jeśli tylko podołam hektolitrom walijskiej herbaty w PSS oraz piwa ale w garażu Richarda, na pewno zdam Wam relację.