Chrysler 300C 5.7 HEMI
Każdy miłośnik motoryzacji wie czym są muscle cars. Potężny silnik V8, napęd na tylną oś i klasyczna sylwetka. Ot cała tajemnica. I po co komu ta cała cudaczność, styl i delikatne piękno? Muscle car to auto dla prawdziwych mężczyzn. Jesteście gotowi na Chryslera 300C 5.7 HEMI?
W latach 60- i 70-tych Amerykanie oszaleli na ich punkcie. W dzień swojej premiery Ford Mustang sprzedał się w 22 tysiącach egzemplarzy. Na odpowiedź konkurencji nie trzeba było długo czekać. Wkrótce pojawiły się równie kultowe Camaro, Charger, Firebird czy Barracuda. Nikt nie mógł im się oprzeć. Jednak z czasem także i ta moda przeminęła, a muscle cars urosły w świadomości ludzi do rangi legend. Niektórzy producenci nie chcąc ustąpić zmieniającym się trendom, uparcie montowali kolejne wersje swoich dumnych pojazdów. Typowa dla lat 90-tych sylwetka nadwozia i silniki o pojemnościach nie przekraczających 3 litrów nie robiły już na nikim wrażenia.
Mimo wszystko od jakiegoś czasu można zaobserwować ponowny wzrost zainteresowania tego typu wozami. Wszystko zaczęło się od Forda (historia lubi się powtarzać), który 3 lata temu pokazał światu nowego Mustanga. Ten niezwykły pojazd w końcu nawiązywał do tradycji dawnych "mięśniaków". W motoryzacyjnym półświatku najwyraźniej zawrzało, bo niedługo potem podobne projekty zaczęły powstawać na deskach kreślarskich pozostałych amerykańskich klasyków. Owocem takich prac był między innymi potężny Chrysler 300C. Wiele mediów już dawno rozpisywało się na jego temat, a teraz to nam udało nam się złapać i osiodłać najdzikszego rumaka z chryslerowskiego stada.
Wygląd
300C jest jak każdy widzi. Tytaniczne nadwozie ma pięć metrów długości i prawie dwa szerokości. Od razu widać nawiązania do wersji z 1957 r. Masywny chromowany grill, opasłe przednie reflektory i długa, profilowana maska. Mimo "spychaczowego" przodu współczynnik Cx wynosi zaledwie 0,34. Długa, smukła linia boczna po prostu zachwyca. Tył krótki, ale ładny. Prosta, elegancka klapa skrywa 442-litrowy bagażnik. Podwójna końcówka wydechu nie pozostawia wątpliwości, co do serca pojazdu - takie płuca może mieć tylko V8. Osiemnastocalowe polerowane felgi zaklęte zostały w kapcie o rozmiarze 225/60. Dzięki małym okienkom samochód wgląda jak czołg czy bunkier. Wrażenie to potęgowane jest zwłaszcza, kiedy siedzimy wewnątrz auta. Patrząc na tę limuzynę widzimy wysublimowanego eleganta, arystokratę obrzucającego innych wyniosłym wzrokiem. Jest znudzony - któż bowiem śmiałby rzucić mu wyzwanie?
Wnętrze
Ociężałe drzwi otwierają się posłusznie na rozkaz kluczyka i już siedzę bezpiecznie w tej twierdzy na kołach. Wnętrze jest bardzo przestronne i wygodne. Pokryte jasną skórą fotele są idealnie twarde. Nie zapadam się w nich jak w salonowej kanapie a jednocześnie nie męczą przy dalszych podróżach. Deska rozdzielcza to może nie 8 cud świata, ale wygląda przyzwoicie. Jest czytelna i praktyczna. Projektanci zadbali o to, bym nie zgubił się w gąszczu zbędnych przycisków. Kierownica z tira została obszyta skórą i obłożona "drewnem". Sterowanie komputerem i radiem to dziecinna igraszka, nawet na sekundę nie muszę odrywać wzroku od drogi. W centrum konsoli środkowej widnieje okrągły analogowy czasomierz, przypominający ten z Astona Martina (albo Mondeo - jak kto woli).
Zegary natomiast to moim skromnym zdaniem arcydzieło i tego się będę trzymał. Białe tarcze i wytworna czcionka to strzał w dziesiątkę. Łagodne turkusowe podświetlenie idealnie podkreśla charakter tego samochodu. Niestety, w tym miejscu urywa się mój zachwyt. Na ziemię sprowadza mnie pierwsza próba organoleptyczna. Jakość użytych materiałów to czysta kpina. Lepszy gatunek plastików spotkałem chociażby w Modusie czy Fabii. Imitujący aluminium plastik ugina się i trzeszczy pod naporem mojej ręki. W szczelinę między tapicerką a użytym do wykończenia konsoli plastykiem można z powodzeniem wsadzić dłoń. Rygielki zamków zostały chyba zrobione z najobrzydliwszego tworzywa pod Słońcem. Krótko mówiąc - koszmar. Widać, że doszli tu do głosu managerowie Chryslera. No cóż, akceptuję ich decyzję - ten mały szczegół nie zepsuje mi nastroju. Wkładam kluczyk do stacyjki i budzę grzmiącego potwora z leniwej drzemki...
Silnik i układ jezdny
Osiem cylindrów groźnie zabuczało. Dodaje gazu a do moich uszu dobiega najpiękniejsza muzyka świata. To dopiero przedsmak prawdziwych emocji - na jałowym biegu elektronika odcina zapłon przy 4500 obr/min. Wrzucam D, puszczam hamulec a kolos delikatnie rusza. Przy delikatnym traktowaniu pedału gazu silnika praktycznie nie słychać. Auto apatycznie, ale stanowczo przyspiesza. System zmiennej pojemności czynnej MDS dba o to, by podczas spokojnej jazdy auto paliło jak najmniej. Jadąc tak czuje się jak pan i władca. Pasywnie brnę do przodu, pozwalam się wyprzedzać innym, delektuję się jazdą. Wiem, że mogę "wdepnąć" ale nie chce. Jeszcze nie teraz. Nareszcie zrozumiałem co tak pociąga ludzi w limuzynach. Profesjonalny system nagłośnienia Boston składa się z 7 głośników, subwoofera i 380-watowego wzmacniacza, co sprawia, że jakość dźwięku jest po prostu fantastyczna. Jadę w ten sposób jeszcze przez jakiś czas, ale ostatecznie zmuszony jestem stanąć na światłach. Mam pole position. W myślach kołacze się już tylko jedna myśl - 340 koni. Gdy zapala się zielone automatycznie wciskam gaz do deski. Tylne koła mielą asfalt a sam tył wędruje po pasie od lewej do prawej. Łapię przyczepność a samochód zostaje wystrzelony jak pocisk. Sześć i pół sekund później jadę już 100 km/h. Automat zrzuca kolejne biegi natomiast ja jestem świadkiem swoistego koncertu. Widlasta ósemka wydziera się niemiłosiernie co przyprawia mnie o gęsią skórkę. Pomimo znacznej prędkości samochód stale przyspiesza. Niezwykłe przeżycie. O gangu tego silnik można z powodzeniem napisać epopeję narodową, odrębną biblię maniaków motoryzacji. Jeśli istnieje jakiś archetyp brzmienia silników spalinowych to jest nim właśnie ten prawie sześciolitrowy widlak. Oczywiście do 300C można dobrać inne jednostki napędowe (3 litrowy diesel i 3,5 litrowa benzyna, obydwa V6), ale mija się to z jakimkolwiek celem. Zresztą, jeżeli z jakiegoś powodu warto kupić to auto to tylko dla tego motoru. Niech potwierdzeniem moich słów będzie to, że po trzech dniach testów wciskanie gazu do oporu nadal dostarczało mi gęsiej skórki, zupełnie jakbym jechał nim pierwszy raz.
Wady
Czy w tym aucie w ogóle można się do czegoś doczepić? O dziwo tak. A co jeszcze dziwniejsze, łatwiej napisać do czego nie można się doczepić. Wtedy zakończyłbym ten raport na akapicie o silniku. Niestety samochód ten ma wiele wad. Pomijając już tragiczne wykończenie wnętrza oczywiście.
1. Pod koniec pierwszego dnia testów działania odmówił elektrycznie otwierany bagażnik, oświetlenie wnętrza i podświetlenie połowy przycisków na konsoli środkowej. Z każą sekundą umierała kolejna cząstka elektryki i nic nie można było na to poradzić. Problem nie leży tylko w złej jakości.
2. Gabaryty auta zupełnie nie spełniają polskich norm w związku z czym znalezienie odpowiedniej ilości miejsca do parkowania graniczy z cudem. W połączeniu z kiepską widocznością stwarza to prawdziwy problem. Przy pomocy trójki przyjaciół parkowanie zajęło mi raz 15 (słownie: piętnaście) minut!!! Asystent parkowania w przypadku tego pojazdu powinien z kolei mieć postać bardzo małego, chowanego w bagażniku kamerdynera, który służyłby nam cierpliwą i fachową pomocą, a w razie potrzeb zasłonił nasz wóz własnym ciałem.
3. Mimo płynącej z tego przyjemności duża moc skierowana wyłącznie na tylne koła (w wersji Touring 4x4) może być naprawdę niebezpieczna. System ESP robi wszystko co w jego mocy by utrzymać obrany przez nas tor jazdy ale przy śliskiej nawierzchni nie ma to większego znaczenia.
4. Jednak prawdziwą łyżką dziegciu jest zużycie paliwa na poziomie startującego odrzutowca. Średnie spalania wskazywane przez komputer to ok. 16 litrów. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że w rzeczywistości 68-litrowy zbiornik benzyny starcza na jeden dzień. No, może dwa przy naprawdę powolnej jeździe. Stacja benzynowa to ulubione miejsce 300C i znienawidzone przez jego właścicieli. Jeśli zdecydujecie się na kupno tego samochodu lepiej przyzwyczajcie się do widoku dystrybutora.
Podsumowanie
Sumując wszystkie za i przeciw muszę mimo wszystko stwierdzić, że to wspaniałe auto, a oddanie go sprawiło mi ogromny ból. Za 220 tysięcy złotych dostajemy żywą legendę z osiągami, które u konkurencji kosztują znacznie więcej. Poza tym, czy może być coś piękniejszego niż spełnienie chłopięcych snów?