Czuję się coraz bardziej zmęczony nowymi samochodami. Wszystko przez ich mądrości

Może po prostu w pewnym wieku tryb "kiedyś to było" samoczynnie aktywuje się w głowie. Niemniej dzisiaj, po tym jak samochód, który prowadziłem, dwukrotnie nie pozwolił mi przejechać przez bramę, "zabrzęczykował" mnie w czasie jazdy i na koniec wypluł głupi błąd elektroniki, zacząłem marzyć o jeżdżeniu na co dzień autem starszym i prostszym, bez nadmiaru systemów wspierających kierowcę.

Nie, nie jestem przeciwny systemom wsparcia. Wiele z nich testowałem w różnych okolicznościach, od specjalnych torów testowych, aż po drogi publiczne, gdzie kilkukrotnie uratowały mi skórę. Nie zmienia to jednak faktu, że granica pomiędzy wsparciem a męczeniem kierowcy zaczyna się zacierać. Odnoszę wrażenie, że szereg systemów skrajnie przewrażliwiono. Może to kwestia potrzeb wielu kierowców, albo braku wiary w ich umiejętności. Tego nie wiem, ale jedno jest pewne - mnie doprowadza to do szewskiej pasji, a nowe samochody stają się coraz bardziej męczące.

Jakby nie patrzeć to ja jestem za kierownicą. To ja odpowiadam za to, co robię, ale robię to, co chcę. Nie chodzi o łamanie przepisów, a o wykonywanie prostych manewrów. Te jednak, według elektroniki, zdają się być "niebezpieczne".

Nowe samochody coraz częściej robią z nas idiotów. Najbardziej lubię funkcję awaryjnego hamowania przy parkowaniu i manewrowaniu

Niezmiennie uważam, że choć w teorii jest mądrym pomysłem, to w praktyce staje się diabłem wcielonym. Przykład z ostatnich dni, który najbardziej mnie uderzył, to przejazd przez wąską bramę. Bliskość ścian po obu stronach w połączeniu z szerokim samochodem oznacza, że trzeba zachować szczególną ostrożnością.

W połowie bramy jest jeszcze dodatkowe zwężenie, w którym zamocowano domofon/czytnik karty do otwarcia szlabanu. W bramę złamałem się więc w taki sposób, aby wjechać idealnie w linii prostej. Gdy tylko dotarłem do jej krawędzi, auto stanęło dęba. Dlaczego? Być może uznało, że w coś uderzę, choć po obu stronach miałem około 30-40 cm zapasu.

Próbuję ruszyć po raz kolejny. Przejeżdżam może pół metra, auto znowu staje dęba. Powód ten sam. Wiem już, że dojazd do domofonu będzie wyzwaniem. Przy nim, czyli przy dodatkowej przeszkodzie, znowu zaliczam awaryjne hamowanie.

nowymi samochodami elektronika

Z trudem dostaję się na dziedziniec. Jest wąski, ale wygospodarowano tam miejsca parkingowe na kilka pojazdów. Muszę jednak dojechać przodem do jednego z samochodów (bardzo blisko), aby wygodnie złamać się blisko pięciometrowym kolosem. Awaryjne hamowanie zatrzymuje mnie dwukrotnie.

Jeśli ktoś widział cały proces, to zapewne zwijał się ze śmiechu. Mi i mojemu błędnikowi wesoło jednak nie było. A to nie wszystko, bo w tym samym aucie przez pół drogi podziwiałem sygnalizację zapiętych pasów w aucie (nie zniknęła z zegarów), a także kilka innych błędów.

W innym samochodzie z kolei do czerwoności rozpalił mnie tempomat adaptacyjny, który hamował widząc auta na pasie obok

Niebezpieczne? Owszem. Stresujące? Jak diabli! Czasami szereg tych systemów wspierających kierowcę wspiera co najwyżej wysoki poziom kortyzolu w naszym ciele.

I im więcej jeżdżę nowymi samochodami, które płatają mi takie figle, tym chętniej sięgam po auta sprzed lat, które po prostu zmuszają nas do myślenia. A to jest bardzo cenna umiejętność, zwłaszcza dla kierowców. Szkoda, że w dobie tej zaawansowanej elektroniki zaczyna... zanikać.