Dodge Durango Hellcat jest jak nawiedzony "living room" na kołach. Najpierw cieszy komfortem, potem wywołuje demoniczny śmiech

Budzi się do życia z charakterystycznym warknięciem, które w kabinie jest naprawdę dyskretne. W czasie jazdy potrafi rozpieszczać przyjemnym komfortem jazdy. Ale uwierzcie mi, wystarczy jedno solidniejsze dociśnięcie pedału gazu, aby amerykańska bestia pokazała swoje prawdziwe oblicze. Dodge Durango Hellcat jest dinozaurem wśród nowych maszyn - i to można nazwać jego wielką zaletą.

Wiele osób słysząc o ogromnym amerykańskim SUV-ie, mającym ponad pięć metrów długości, widzi przed oczami "tłustą kluchę", która nadaje się wyłącznie do jazdy na wprost. Co więcej, mało kto utożsamia taki samochód z dobrym wyposażeniem. Tymczasem Dodge Durango Hellcat pokazuje, że jest dokładnie na odwrót. Choć waży blisko 2,6 tony, to potrafi zaskoczyć swoimi właściwościami jezdnymi. Jednocześnie oferuje ogrom miejsca i solidny uciąg na haku.

A gdy tego potrzebujemy, do akcji wkracza jednostka napędowa, która ma w nosie wszystkie normy i standardy. 6,2-litrowe V8, wspierane sprężarką mechaniczną, oferuje absurdalną moc i kosmiczne brzmienie.

Wiecie co w tym wszystkim jest najlepsze? Takie Durango, nawet Hellcata, możecie kupić w polskim salonie. Mowa tutaj o fabrycznie nowym samochodzie, przystosowanym do rynku europejskiego, z pełną gwarancją na dwa lata i z assistance.

Zacznijmy jednak od tego, co najważniejsze. Jaki jest Dodge Durango Hellcat?

Zasadniczo mówimy tutaj o starym samochodzie. Obecna generacja Durango trafiła na drogi w 2010 roku i od tamtej pory przeszła kilka większych liftingów. Niemniej mówimy tutaj o aucie, które platformę dzieliło z poprzednią generacją Jeepa Grand Cherokee. Nie oczekujcie więc wyrafinowanej techniki i zaawansowanych rozwiązań na pokładzie.

Stylistyka, moim zdaniem, wciąż się broni. Agresywnie narysowany pas przedni i tył z charakterystycznymi "okularami" wciąż wyglądają dobrze. Linia boczna jest prosta i ciężko się do niej przyczepić. We wnętrzu mamy zaś nowy estetyczny panel klimatyzacji i większy ekran multimediów. Jedynie wskaźniki zdradzają wiek tej konstrukcji. Do tego są wściekle czerwone, jakby co najmniej wyciągnięto je ze sklepu z akcesoriami tuningowymi.

Kokpit przywitał mnie dokładnie tym, czego się spodziewałem. Mamy więc tutaj mieszankę lepszych i gorszych plastików, niemniej całość nie robi złego wrażenia. Jeśli mieliście do czynienia z poprzednią generacją Grand Cherokee, to wiecie czego się tutaj spodziewać. Wiele plastików obszyto ekologiczną skórą, co dodaje nieco ciekawszego klimatu kabinie.

Bardzo podoba mi się też kolorystyka skórzanej tapicerki. Ta ciemna czerwień bardzo pasuje do charakteru Durango. Same fotele są wielkie i obszerne, iście amerykańskie. Trzymania bocznego w zasadzie nie mają, ale... nie jest to priorytetem.

Dodge Durango Hellcat recenzja opinia

W drugim rzędzie, w wersji Hellcat, dostajemy dwa pojedyncze fotele z wielką konsolą pomiędzy nimi. Poza tym jest tutaj także trzeci rząd siedzeń, składany w bagażniku. Nie korzystając z niego dostajemy przeogromną przestrzeń ładunkową, która zadowoli nawet najbardziej wymagających.

Silnik 6.2 V8 HEMI ze sprężarką mechaniczną ma w nosie Twoje normy

Wydawać by się mogło, że "V8 to V8". Każda szansa obcowania z taką jednostką jest miłym doświadczeniem. Kilka dni z Durango Hellcatem sprawiło jednak, że... z dużym rozczarowaniem myślę o tych wszystkich europejskich jednostkach, z BMW, Audi, czy z Mercedesa.

Czuć, że po prostu pozbawiono je charakteru, spełniając wszystkie wymagania dotyczące hałasu i emisji spalin. Niby ten charakterystyczny gang ośmiu cylindrów wciąż się pojawia, ale jest wygładzony i wygaszony do granic możliwości.

Tymczasem ten samochód... żyje. Czujecie pracę tej jednostki napędowej, słyszycie szereg mechanicznych dźwięków dobiegających spod maski. Jadąc na wysokim biegu z niską prędkością cały samochód wpada w lekkie wibracje, serwując przy tym nieziemski warkot. Kiedy zaś dociśniecie pedał gazu, a 8-biegowy automat zredukuje przełożenia, szeroki uśmiech na twarzy wywoła to amerykańskie brzmienie V8-ki, które uzupełnia świst sprężarki mechanicznej.

Takich rzeczy próżno już szukać w wielu nowych samochodach. Nawet w tych sportowych robi się cicho i dyskretnie, bez jakichkolwiek emocji. To amerykańskie V8 uświadomiło mi, że spora część motoryzacji już odeszła w cień i raczej nie wróci do gry.

Dodge Durango Hellcat recenzja opinia

Aby okiełznać tę moc, trzeba nieco pobawić się ustawieniami samochodu

Tu do akcji wkracza dział SRT, który poprawił wiele elementów w tym samochodzie. Aktywne amortyzatory i regulowany napęd na cztery koła pozwalają zmienić charakter Durango. Z miękkiej kanapy można z niego zrobić potwornie sztywną maszynę, z którą naprawdę trzeba się siłować. Napęd na cztery koła może przekazywać więcej mocy na tylne koła, aczkolwiek jest to propozycja dla osób z dużym doświadczeniem. Nawet przy włączonej elektronice Durango potrafi zaskoczyć uślizgiem przy wyższych prędkościach, głównie za sprawą tego ogromnego momentu obrotowego.

Na mokrej nawierzchni kontrolka ESP mruga jak szalona, a auto próbuje wyrwać się spod kontroli. Na pustym i szerokim placu pozwoliłem sobie na odpięcie wszystkich kagańców. Utrzymanie Durango w linii prostej wymaga wręcz chirurgicznej precyzji przy operowaniu gazem, a długie przełożenie układu kierowniczego przypomina czym są "szybkie ręce".

Nie rozmawiajmy o zużyciu paliwa

Nie jest tajemnicą, że V8 samo z siebie zużywa dużo paliwa. Tutaj, gdy do akcji wkracza jeszcze sprężarka mechaniczna, oszczędność staje się słowem nieobecnym w słowniku Durango. Przy 100 km/h wciąga około 9-10 litrów, przy 140 km/h 16-18 litrów (w zależności od warunków). 93,5-litrowy zbiornik realnie starczy więc na 350-550 kilometrów, w zależności od tego jakimi drogami się poruszamy.

Dla kogo jest Dodge Durango Hellcat?

To pytanie zadałem Patrycji Markowskiej-Korczak, właścicielce salonu Edmark Auto w Warszawie. To jeden z autoryzowanych dealerów Dodge'a i RAM-a w naszym kraju. Tak jak wspomniałem - takie samochody możecie kupić w salonie, jako fabrycznie nowe, z pełną gwarancją.

Na Durango decydują się ludzie, którzy cenią sobie amerykański styl i po prostu chcą mieć taki samochód, niezależnie od jego ceny. Co więcej, z reguły są to osoby aktywne, które za samochodem ciągną wielkie przyczepy z samochodami, łodziami lub motocyklami. Tutaj plusem jest 3,5 tony uciągu na haku, co dla wielu osób stanowi największą zaletę tego auta.

Nie jest to też samochód w stricte amerykańskiej specyfikacji. Importerem Dodge'a i RAM-a w Europie jest firma KW Automotive, która ma umowę z grupą Stellantis. KW zamawia fabrycznie nowe auta w USA, które trafiają do ich centrali w Bremerhaven. Tam przechodzą odpowiednie modyfikacje - pojawiają się tylne światła przeciwmgłowe, radio dostaje kodowanie pozwalające na odbieranie wszystkich częstotliwości, a na pokładzie pojawiają się elementy obowiązkowego wyposażenia. Światła, co ciekawe, nie wymagają modyfikacji - wiązka zapewnia odpowiednią asymetryczność.

Takie auto trafia później do dealera i dalej do klienta. Każdy egzemplarz objęty jest dwuletnią gwarancją (z limitem przebiegu 100 000 km) i pełnym assistance. Tym samym nie kupuje się tutaj kota w worku.

A cena? Cóż, Dodge'a Durango można dostać za nieco ponad 400 000 złotych, ale wersja Hellcat kosztuje znacznie więcej. Standardowe ceny mogą sięgać 700 000 złotych, zaś ten egzemplarz wyceniono na około... 666 000 złotych.