Dome Zero. Miał być supersamochód, wyszła zabawka. Ale jaka!

To nie jest projekt Lancii Stratos. To w ogóle nie ma nic wspólnego z Bertone, choć wygląda jak jedno z dzieł Gandiniego. Dome Zero to japoński supersamochód z lat 70-ych.

Minoru Hayashi miał marzenie. Chciał stworzyć japońskie superauto, które wystartuje w Le Mans. Ambitnie, powiadacie? Owszem. Dlatego zabrał się za to, co umiał najlepiej. Za tuning. Tak powstała firma Hayashi Racing, którą zna każdy miłośnik japońskiej sceny modyfikacji. Ale to był tylko początek, z którego miał narodzić się Dome Zero. Czy też Domu Zero. Japoński supersamochód, zbudowany według najnowszych ówczesnych trendów.

Dome Zero - Dziecięce marzenie

Hayashi stworzył korporację Dome w 1975 rou, wraz z niewielką grupą inwestorów oraz inżynierów z doświadczeniem. Pełna nazwa firmy brzmi Kabushiki Keisha Domu, co oznacza "dziecięce marzenie". Tym właśnie było dla twórcy chęć zbudowania pierwszego japońskiego supersamochodu, a następnie prototypu do wyścigu 24h Le Mans. Pieniądze ze sprzedaży auta miały zasilić budżet zespołu pracującego nad autem wyczynowym.

Samochód po raz pierwszy pojawił się publicznie podczas targów w Genewie w 1978 roku i, trzeba przyznać, zrobił wrażenie. Zwłaszcza, że zaprojektowany został całkowicie "na miejscu" w firmie Dome. Tymczasem charakterystyczne nadwozie wygląda, jakby wyszło spod ręki najmodniejszych w tamtych czasach projektantów, takich jak Marcello Gandini. Dome Zero to oczywiście minimalnie późniejszy projekt, ale wciąż wygląda spektakularnie.

Klinowata sylwetka, duże przeszklenia i "na kanciasto" cięte nadkola to cechy charakterystyczne supersportowych samochodów z tamtego okresu. Za projekt odpowiadał Masao Ono, projektant Dome Co. Ltd. Być może inspirował się projektami z Europy, a być może po prostu... takie były czasy.

Dome Zero

Nowoczesna technologia, z lekkim zaskoczeniem

Jak na tamte czasy, samochód był również konstrukcyjnie nowoczesny. Na stalowej, rurowej konstrukcji oparto nadwozie z włókna szklanego wzmacnianego plastikiem. Silnik umieszczony został centralnie, napęd szedł na tylne koła. Zawieszenie Dome Zero było całkowicie niezależne, z podwójnymi wahaczami, były też dodatkowe stabilizatory. Za hamowanie odpowiadał układ z czterema wentylowanymi tarczami.

Co ciekawe, samochód był ekstremalnie lekki, ważąc niecałe 920 kg. Był też wyjątkowo niski. Niższy o cztery centymetry od słynnego Forda GT40. 

Niestety, budżet firmy spowodował, że Hayashi, mimo tuningowania aut, nie miał pieniędzy na własną konstrukcję silnika. Prototyp wystawiony w Genewie miał więc (i tak już zmieniony na nowszy) silnik z... Nissana 280Z. W kręgach miłośników japońskich aut to kultowy silnik, ale zdecydowanie nie nadążał za nowoczesnym nadwoziem.

Była to jednostka L28E, sześciocylindrowa, rzędowa, z wtryskiem paliwa. Osiągała nieco ponad 140 KM, co trudno nazwać powalającym wynikiem jak na supersamochód. I to mimo dość ekstremalnego stosunku mocy do masy, który powodował, że Zero mógł mieć świetne osiągi.

Minoru Hayashi planował, że samochody które trafią do klientów, będą miały jednostkę Nissana doposażoną w turbosprężarkę i będą osiągać około 300 KM. Przy ponaddwukrotnym przyroście mocy, na przełomie lat 70 i 80, to byłoby szaleństwo. Turbodziura byłaby olbrzymia, a kopnięcie w plecy po jej "napompowaniu" mogłoby łamać karki. No ale... takie to były szalone czasy.

"I wszystko by się udało, gdyby nie ci urzędnicy"

Dome Zero miał potencjał. Wyglądał świetnie, publiczność na targach reagowała pozytywnie, tyle że... samochód nie był w stanie uzyskać homologacji na japońskim rynku. Głównie ze względu na bardzo restrykcyjne przepisy dotyczące bezpieczeństwa. 

Rok później, w 1979 roku, powstał Dome Zero P2 (czerwony egzemplarz na zdjęciu otwierającym). Lekko zmodyfikowany, był wynikiem przestawienia się Hayashi'ego na rynki europejskie i amerykańskie, które miały znacznie niższe normy dotyczące homologacji. W USA samochód trafił nawet na kilka branżowych imprez oraz do redakcji magazynu Road & Track. Tamten test wypadł również pozytywnie.

Niestety, znów nie udało się homologować auta, na żadnym z rynków, w które celował japoński wizjoner.

W tym momencie projekt został odłożony na półkę, a Dome skupiło się na budowie aut wyścigowych różnych serii. M.in. oryginalnego prototypu Zero RL, który z silnikami Coswortha startował (ale bez powodzenia) w wyścigach długodystansowych.

Sukces to dziecięce marzenia

Firma i model, które wyrosły z dziecięcych marzeń, obudziły tysiące innych dziecięcych marzeń. Dome Zero wielokrotnie gościł w japońskich programach motoryzacyjnych (i nie tylko), a jego popularność w kraju spowodowała, że stał się niezwykle popularną zabawką. Zmniejszony do znacznie "przyziemniejszych" rozmiarów, znalazł miejsce w tysiącach japońskich pokoi dziecięcych. Kto wie, być może wielu późniejszych kierowców, konstruktorów i japońskich tunerów zaczęło swoją zabawę właśnie od Dome Zero.