Zaufanie do elektroniki w autach może być moją klęską. Widzę w sobie zmianę zachowań
Nowoczesna elektronika rozpieszcza do granic możliwości. W nowych autach w trasie chętnie korzystam z adaptacyjnego tempomatu i kilku innych udogodnień. I podczas ostatniej podróży, w której "wiozące mnie auto" samo zwalniało za poprzedzającym mnie pojazdem, uświadomiłem sobie jak bardzo ufam tym rozwiązaniom. A paradoksalnie to sprawiło, że zacząłem obawiać się dnia, w którym zawiodą.
Na wstępie mam pytanie do Was - czy używając adaptacyjnego tempomatu zaczynacie mu bezgranicznie ufać? Nie są to nowe rozwiązania. W końcu w popularnych samochodach towarzyszą nam od około dziesięciu lat, w tych najdroższych od ponad dwudziestu. Jest to bardzo komfortowa rzecz, która rozleniwia w długiej trasie.
W swojej karierze przerobiłem setki samochodów z adaptacyjnym tempomatem. W niektórych modelach działał przeciętnie, w innych bardzo dobrze. Wspólną cechą jest jednak to, że każda kolejna generacja tego systemu jest wyraźnie lepsza od poprzedniej.
Przez lata zawsze pozostawałem bardzo czujny. Noga spoczywała blisko hamulca, a na widok poprzedzającego auta przygotowywałem się do reakcji - w końcu elektronika mogłaby zawieść w najmniej oczekiwanym momencie.
Teraz widzę, że czasami zbyt mocno ufam tym rozwiązaniom. Adaptacyjny tempomat potrafi wyłączyć czujność
Staję się po prostu leniwy. W ostatniej podróży z Warszawy na południe Polski zauważyłem, że czasami nie podnoszę nogi w sytuacji, w której mój samochód dojeżdża do poprzedzającego auta.
Po prostu wiem, że i tak zahamuje w odpowiednim miejscu, a gdy z mojego pasa zniknie "przeszkoda", to prędkość sama wzrośnie do ustalonej na tempomacie. To takie proste, nieprawdaż?
A co jeśli kiedyś nadejdzie ten jeden dzień, kiedy ta elektronika zawiedzie, a adaptacyjny tempomat nie zadziała prawidłowo?
Takie przemyślenie uderzyło mnie właśnie podczas mojej ostatniej dłuższej podróży. W końcu zawsze może dojść do jakiegoś błędu, małej awarii, prowadzącej do nieprzyjemnych konsekwencji.
Jadąc autostradą z prędkością 140 km/h mogę przecież uderzyć w poprzedzające auto, które sunie lewym pasem 120 km/h. Różnica prędkości nie jest duża, ale to wystarczy, aby doprowadzić do sytuacji, w której poprzedzające auto traci stabilność. Taki wypadek byłby bez wątpienia tragiczny w swoich skutkach.
Postanowiłem więc zgłębić temat i poszukać informacji o takich wydarzeniach. To rzadkość, ale jednak zdarzająca się. Co prawda rzadko tyczy się ona adaptacyjnego tempomatu. Ten w większości przypadków działa prawidłowo i reaguje z odpowiednim wyprzedzeniem.
Zawodzą jednak inne systemy - takie jak chociażby układ awaryjnego hamowania. Każdy zapewne pamięta słynny pokaz Volvo, gdzie model S60 w efektowny sposób roztrzaskał się tuż przed widownią.
Najwięcej awarii zaliczają systemy automatyzacji jazdy
Tu najwięcej czyta się o awariach "autopilota" w Tesli, lub innych podobnie działających rozwiązań. Po prostu potrafią się one pogubić, przez co nie wykrywają zagrożenia z odpowiednim wyprzedzeniem.
Elektronika nas rozpieszcza, ale zawsze powinniśmy stosować zasadę ograniczonego zaufania
Wiem, że nowe rozwiązania, które debiutują w prezentowanych właśnie samochodach, będą jeszcze "mądrzejsze". Dostaniemy LIDAR-y, zaawansowane kamery i setki innych elektronicznych asystentów, czuwających nad naszym bezpieczeństwem na każdym kroku. Tempomat to już tylko składowa całego systemu, który sprawi, że samochód to faktycznie samo-chód, a kierowca staje się pasażerem. Nic jednak nigdy nie zastąpi naszej własnej czujności. Nie zapominajcie o tym.