Ferrari F80, McLaren W1. Gdzie ta magia? To abstrakcyjne maszyny, z jedenym dużym problemem
Pamiętam, że premierę McLarena P1 i Ferrari LaFerrari oglądałem z wypiekami na twarzy. Przy ich następcach takich emocji już jednak nie ma - i widzę, że nie tylko ja mam takie odczucia. McLaren W1 i Ferrari F80 to bez wątpienia abstrakcyjnie dobre samochody, ale mają jeden problem. Straciły swój tytuł "najlepszych na świecie".
McLaren P1 ujrzał światło dzienne pod koniec 2012 roku. LaFerrari poznaliśmy nieco później, w marcu 2013. Pamiętam, że oba auta mogłem podziwiać na targach w Genewie, gdzie po raz pierwszy pojawiły się niemal obok siebie. Ich wygląd hipnotyzował, a specyfikacja techniczna powodowała "opad szczęki". Ponad dekadę później następcy tych modeli, czyli McLaren W1 i Ferrari F80, wciąż imponują swoimi możliwościami. Nie ma tutaj jednak tego efektu "wow", który sprawiał, że hipersamochody z Woking i z Maranello były bezkonkurencyjne. A wszystko przez to, że wiele firm stworzyło równie fascynujące maszyny, a postęp technologiczny sprawił, że abstrakcyjne osiągi są dostępne nawet dla Kowalskich.
W 2012 roku przyspieszenie do setki w czasie krótszym niż 3 sekundy było szokiem i czymś niewyobrażalnym. Dziś robi to jakaś plastikowa Tesla
Rozgrywka przeniosła się więc w inne miejsce. Producenci tworzący najlepsze hipersamochody zaczęli walczyć o właściwości jezdne, które ocierają się o świat wyścigów. Wszystko po to, aby te auta prowadziły się w możliwie najlepszy sposób i osiągały kosmiczne czasy na torach wyścigowych.
Tylko tutaj znowu mamy zderzenie z rzeczywistością. Okazuje się, że takie Porsche 911 GT3 RS, które oczywiście i tak jest "bardzo drogie" (ale nie "abstrakcyjnie drogie") wcale nie będzie dużo wolniejsze.
Pole do popisu zawęziło się do walki o setne sekundy. Nawet Mercedes, który wprowadził hipersamochód z innej bajki, czyli model One, jakoś przeszedł bez echa. Cały czas uważam, że dopasowanie silnika z bolidu F1 do auta drogowego jest czymś zasługującym na uznanie i odszczekuję swoje negatywne opinie na temat tego modelu.
Może i jest znacznie cięższy niż zakładano. Może i ma więcej silników elektrycznych. To jednak nie przeszkadza w tym, aby na Nurburgringu osiągnąć czas poniżej 6:30 minuty.
Na tym polu jest też teraz Koenigsegg, który stworzył odlotowe Jesko, Rimac ze swoją Neverą i kilka innych mniejszych lub większych manufaktur. McLaren i Ferrari nie wiodą już prymu.
Te modele nie nadrabiają też niczego wyglądem
Do Ferrari F80 powoli się przekonuję, gdyż faktycznie ma ono w sobie coś z aut grupy C. Niemniej brakuje mi w nim odrobiny "wyjątkowości", którą miało LaFerrari. Wybór silnika V6 też jest kontrowersyjny, niemniej to hołd dla wyścigowego modelu 499P (i po części dla F1), gdzie ich auta mają widlaste szóstki.
McLaren W1 postawił na ten sam przepis, co P1 - tylko poprawiony. Masa wzrosła o raptem 5 kilogramów, układ hybrydowy jest wydajniejszy, a nowe 4-litrowe V8 mocniejsze. Nie ma tu jednak rewolucji. Nowa aktywna aerodynamika na pewno pomoże osiągać lepsze czasy, ale całość nie chwyta za serce wyglądem. Tu u mnie specjalne miejsce ma niezmiennie McLaren P1, dla mnie najlepszy hipersamochód ze słynnej "trójcy".
Tym razem nie mamy też odpowiedzi ze strony Porsche - i nie wiadomo, czy ją dostaniemy. Jeśli jednak Mission X zmaterializuje się na rynku w formie produkcyjnego hipersamochodu, to będzie już w pełni elektryczny. To automatycznie stawia go w nieco innej lidze.
Zastanawiam się, czy da się jeszcze stworzyć auto, które zapisze się na kartach historii jako przełomowe i wyjątkowe
Patrząc na cztery ostatnie dekady, wymieniłbym tutaj raptem kilka takich samochodów. Po pierwsze: Ferrari F50. Dlaczego? Otóż tutaj przeszczepiono silnik, w dużej mierze wywodzący się z bolidu Formuły 1. Niezmiennie uważam, że F50 jest dużo bardziej ekscytujące i porywające, niż kochane przez wielu F40.
Idąc dalej: McLaren F1. Inżynieryjny majstersztyk, który miał szereg niepowtarzalnych rozwiązań. Złoto w komorze silnika, układ wnętrza, walka o każdy gram i unikalna charakterystyka silnika BMW. To tworzy wyjątkowy zestaw.
Potem przeskakujemy do roku 2005 i do Bugatti Veyrona. Powrót 16 cylindrów na rynek w luksusowym i kosmicznie szybkim wydaniu. 1001 KM brzmiało jak coś z bajki, a nie z naszego świata.
Dalej pojawia się właśnie McLaren P1, Ferrari LaFerrari i Porsche 918. To moment, w którym technologia hybrydowa wchodzi do świata hipersamochodów. Prąd wspomaga, a nie przeszkadza. Działa w służbie osiągów, a nie dla ekologii. To robi wrażenie.
A im bliżej 2024 roku, tym mniej takich nowości. Do listy dopisałbym Koenigsegga Regerę, głównie za sprawą tej kosmicznej skrzyni biegów (a w zasadzie przekładni). Na uznanie zasługuje też wspomniany Mercedes-AMG One. W tym miejscu postawiłbym kropkę. Ewentualnie na honorową wzmiankę zasługuje McLaren Speedtail, który wygląda jak przybysz z innej planety i jest po części hołdem dla F1.
Taki stan rzeczy sprawia właśnie, że bogaci ludzie coraz częściej zwracają się w stronę restomodów
Osiągi przestają imponować. Liczy się styl i unikalność. A auto szyte na miarę, stworzone w liczbie 10-30 przebudowanych egzemplarzy, automatycznie staje się bardziej ekskluzywne. McLaren W1 będzie rzadkim widokiem - powstanie ich 399. Ferrari F80 stanie się nieco popularniejsze - tu postawiono na 799 aut.
Naprawdę jestem ciekaw, czy te marki będą w stanie stworzyć coś, co naprawdę chwyci za serce. Obawiam się, że "ten statek już odpłynął".