Tym autem objedziecie nawet BMW M2. Ford Mustang Dark Horse niesamowicie imponuje. TEST
Skłamałbym pisząc, że ten samochód lekko mnie zaskoczył. To największa niespodzianka roku, a może nawet dekady. Ford Mustang Dark Horse ma wszystkie najlepsze cechy poprzedników, a do tego dostał jedną wspaniałą nowość - fenomenalne właściwości jezdne.
Ten samochód zawsze był jak typowy amerykański Bob z Detroit. Chłopak z dobrej rodziny, ale zawadiaka. Na ogół nosi się elegancko i z kulturą, ale widać po nim, że potrafi przyłożyć pięścią. Jak tylko zerwie się ze swojego "codziennego łańcucha", to zaskakuje w niekiedy brutalny sposób. Tymczasem Ford Mustang Dark Horse zachowuje te cechy z jedną małą zmianą - tą brutalność przekierowuje w sport i emocje, takie z najwyższej półki.
Zawsze marzyłem o tym, aby Mustangiem przejechać się po Detroit i Dearborn. Na taką wyprawę pewnie jeszcze poczekam kilka lat, dlatego postanowiłem odtworzyć ją w Warszawie. Szukałem potencjalnie najbrzydszych miejsc w tym mieście, w którym to wulgarne V8 czuło się doskonale.
Ford Mustang Dark Horse zrywa z charakterem samochodu "nie do okiełznania"
Nie dziwię się, że niektórzy postrzegali tak ten samochód. Poprzednia generacja w wydaniu GT była świetnym autem do płynnej szybkiej jazdy. Kiedy jednak w grę wchodziła zabawa na krętych drogach, trzeba było włączyć "szybkie ręce" i precyzję godną doświadczonego kierowcy wyścigowego.
Pewnym symbolem zmian był model Mach 1, który zyskał szereg zmian mechanicznych i wizualnych. Niby nie było tego wiele, ale już pojawiła się nutka zrozumienia potrzeb typowego klienta w Europie.
Warto tutaj dodać, że Ford wie jak robić takie samochody. Mustang występował w wersji GT350 i GT500, które prowadziły się fenomenalnie i nie bały się nawet trudnych torów wyścigowych. Widać więc, że to doświadczenie nie poszło las. Wreszcie przekierowano je we właściwą stronę.
Ford Mustang Dark Horse - co go wyróżnia?
Wizualnie? Tutaj dostajemy lekko zmodyfikowane zderzaki, nowe logotypy, inne felgi i zmodyfikowaną kolorystykę wnętrza. Bez dopłaty jest też lakier Blue Ember, który idealnie pasuje do tego samochodu.
Znacznie więcej zmian zaszło pod nadwoziem - i to one robią tutaj różnicę. Przede wszystkim Mustang Dark Horse dostał nowy tylny dyferencjał z mechanizmem różnicowym o ograniczonym poślizgu (Torsen). Do tego standardem jest tutaj zawieszenie MagneRide, które ma też nieco inną geometrię, a także potężne hamulce Brembo z 6-tłoczkowymi zaciskami.
Poza tym 19-calowe felgi obute są w opony Pirelli P Zero, a silnik ma garść modyfikacji mechanicznych, dzięki którym żwawiej reaguje na wciśnięcie gazu.
Tu jednak przychodzi "małe" rozczarowanie. Wersja oferowana w Europie ma 453 KM i 540 Nm momentu obrotowego. Amerykański odpowiednik generuje 507 KM. Skąd ta różnica? Tutaj nie potrzeba długich wyjaśnień - chodzi o normy.
Poza tym nowy Mustang ma wyraźnie skrócone przełożenie układu kierowniczego, sztywniejsze nadwozie i minimalnie szerszy rozstaw kół. Drobnostki, ale ważne, gdyż razem tworzą całkowicie inny obraz.
Nie mogłem się powstrzymać i zabrałem ten samochód na moje ulubione drogi za Warszawą
Mazowsze ma jedną paskudną cechę - jeśli lubicie jeździć po fajnych drogach, to czeka Was co najmniej 200 kilometrów jazdy na północ, lub 180 kilometrów na południe. W grę wchodzi też Wyżyna Lubelska. Generalnie rzecz biorąc, znalezienie "krętego" odcinka graniczy z cudem.
Są jednak takie miejsca i lubię tam jeździć samochodami z potencjałem. Od Mustanga oczekiwałem lekkiej poprawy. Dostałem za to coś, co autentycznie mnie zaskoczyło i olśniło.
To absurdalnie dobry samochód, daleki od tego, do czego przyzwyczaił nas poprzednik
Ten amerykański "Bob" ewidentnie przyjechał do Europy, gdzie wziął lekcje od najlepszych. Do roboty zdecydowanie się przyłożył, poprawił swoje słabości, a niektóre negatywne cechy zamienił w pozytywne.
Pierwsze, co czujecie w tym samochodzie w zakręcie, to to, że nie trzeba walczyć z kierownicą. Do tej pory Mustang wymagał "kręcenia", nawet w lekkich łukach. Tutaj tego nie ma - krótsze przełożenie układu kierowniczego od razu zmienia odbiór samochodu. A dalej jest tylko lepiej.
Kolejna rzecz, która "robi robotę", to duet w postaci zawieszenia i dyferencjału z Torsenem z tyłu. Mustang waży 1790 kilogramów, ale sprawia wrażenie samochodu o 200 kilogramów lżejszego. W zakrętach jest bardzo posłuszny i czuły. Składa się zgrabnie i lekko, jakby w ogóle nie zadawał sobie sprawy ze swojej wagi. Dyfer ostro i agresywnie spina koła, co przekłada się na fenomenalną trakcję i pewne zachowanie w zakręcie.
Zawieszenie z kolei jest bardzo dobrze zestrojone - sztywne, ale nie do bólu nieprzyjemne. Jest lekki "body roll", który tutaj staje się naszym sprzymierzeńcem, zwłaszcza jak chcemy lekko zarzucić tyłem. Przód nie próbuje uciekać w swoim własnym kierunku, jak to bywało w poprzedniku.
Mój standardowy odcinek testowy pokonywałem coraz szybciej, i szybciej, i szybciej...
I na dobrą sprawę skończyła mi się przestrzeń do zabawy, gdyż wciąż byłem w ruchu publicznym. Gdybym tylko mógł, to zabrałbym ten samochód na dobry tor wyścigowy - np. na Silesia Ring. Ford Mustang Dark Horse ma ogrom możliwości i właśnie w takim miejscu można bezpiecznie sprawdzić jego limity. Te są przesunięte bardzo daleko.
Cała ta zabawa toczy się w cudownym akompaniamencie wolnossącego 5-litrowego V8, ostatniego dostępnego w Polsce. Od kiedy Lexus LC zniknął z oferty, nie znajdziecie już w żadnej marce podobnego silnika. W grę wchodzi więc import z USA.
Do tego w Mustangu Dark Horse można też polegać na układzie hamulcowym, który dzielnie znosi ostre hamowanie. Na prawdę nie da się tutaj znaleźć zbyt wielu elementów, do których można by mieć jakieś zastrzeżenia. Na szczęście jest jedna rzecz, która od razu przypomina o swojej obecności i sprawia, że macie ochotę pozbyć się jej z auta w ekspresowym tempie.
Niestety, nie będzie to zbyt łatwe, gdyż mowa o 10-biegowym automacie
Ta skrzynia zawsze przeciętnie radziła sobie w Mustangu. Albo inaczej - ona lubi spokojną jazdę po autostradach i nie znosi mocniejszego dociskania gazu. Przy szybkiej jeździe gubi się, robi dziwne rzeczy, szarpie, przeciąga biegi lub zbyt wcześnie wrzuca wyższy bieg, a do tego nie pozwala na pełną kontrolę w trybie manualnym.
Krótko mówiąc - jeśli chcecie bawić się tym samochodem, to w grę wchodzi jedynie manualna, 6-biegowa skrzynia. Jeśli zaś ma to być auto do dłuższych podróży, to bierzcie automat. Nie płaczcie tylko, jak na krętej drodze będziecie gotowi oszaleć przez tę skrzynię.
Ach, zapomniałbym! W Mustangu można teraz ustawić własny tryb jazdy
Opcji jest naprawdę wiele - można skonfigurować tryb pracy silnika, zawieszenia i układu kierowniczego. Do tego macie możliwość dopasowania głośności układu wydechowego, kontroli trakcji i elektroniki. Trybami jazdy zarządza się z poziomu kierownicy, co jest bardzo wygodne.
No dobrze: wiemy, że Ford Mustang Dark Horse genialnie jeździ i ma ogromne możliwości. A jak wypada ogólnie nowa generacja tego modelu?
Przyznam, że początkowo nie byłem wielkim fanem zmian w wyglądzie, zwłaszcza we wnętrzu. Okazuje się jednak, że ten samochód, podobnie jak większość nowych aut, nie robi wybitnego wrażenia na fotografiach prasowych. Dopiero bezpośredni kontakt z maszyną pozwala wyrobić sobie o niej opinię.
A co jak co, ale nowy Mustang prezentuje się doskonale. Jest dużo bardziej agresywny wizualnie i zyskał ostrzejsze, bardziej kanciaste linie. Zachowano przy tym kluczowe cechy, takie jak wygląd pasa przedniego i tylnego. W przypadku tego drugiego wreszcie mamy powrót czerwonych lamp. Tego bardzo brakowało.
We wnętrzu jest jeszcze więcej zmian, gdyż władzę przejęła tutaj "cyfryzacja". Dwa duże ekrany, minimum przycisków - tak wygląda kokpit tego samochodu. Na pierwszy rzut oka może to być mało przekonująca wizja, ale zza kierownicy prezentuje się to nieźle.
Obsługa jest prosta, mnogość funkcji cieszy, a całość nie rozczarowuje. Ciekawym smaczkiem jest chociażby możliwość zmiany wyglądu zegarów, na przykład na grafikę imitującą wskaźniki Mustanga Fox Body z lat 1987-1993.
Absolutnym "must have" w tym aucie są fotele Recaro
Po pierwsze - należą do bardzo komfortowych. Po drugie - dobrze trzymają ciało. I po trzecie - świetnie wyglądają. Tutaj zyskały niebieską skórę, która nawiązuje do kolorystyki tej wersji. Za to duży plus.
Intrygującym smaczkiem w kokpicie jest też lewarek ręcznego. Wygląda analogowo, ale to zmyłka. Ta urocza wajcha jest elektronicznie zarządzana, a jej obecność to efekt zastosowania dość szalonej funkcji - Drift Brake.
Krótko mówiąc: przy normalnym parkowaniu pociągacie ręczny do góry (od razu opada) i hamulce blokuje tylne koła. Aby go odpuścić trzeba nacisnąć rączkę.
Z kolei włączając Drift Brake, możemy samochód pocinać w czasie jazdy rękawem - aby np. postawić go bokiem. Włącza się to z poziomu "Track Apps", gdzie mamy też funkcję launch control, ustawienia pomiaru czasu przyspieszenia i hamowania, czy tryb wyścigu na prostym odcinku. Oczywiście okrążenia na torach wyścigowych również można mierzyć.
Jak nowy Mustang sprawdza się w codziennej eksploatacji?
Tutaj wielkich zmian względem poprzednika nie ma. To wciąż duży samochód, który wymaga siły przy prowadzeniu, żłopiący dowolne ilości paliwa. Wolnossące V8 "żyje i pije", ale to akurat coś, co dodaje uroku Mustangowi. W mieście średnie zużycie sięgało 15-19 litrów (w korkach 22-23 litry), w trasie da się zejść do 10-12 litrów. Uważam, że to bardzo dobre wyniki jak na taki silnik.
przy 100 km/h: | 7,1 l/100 km |
przy 120 km/h: | 9,7 l/100 km |
przy 140 km/h: | 11,1 l/100 km |
w mieście: | 15-23 l/100 km |
Bagażnik o pojemności 382 litrów wystarczy nawet na zapakowanie się na długi urlop, a tylna kanapa przyda się jako dodatkowy schowek na torby. Ludzi raczej nie powinno się tam sadzać.
Ile to wszystko kosztuje?
Dużo, choć jak na standardy rynku, to cena jest akcpetowalna.
Cennik Mustanga GT zaczyna się od 303 500 złotych. Za Dark Horse'a trzeba zapłacić jednak więcej - 358 500 złotych, wyjściowo. Ten egzemplarz, doposażony w fotele Recaro, automat i kilka bajerów, kosztuje 390 000 złotych.
Jeśli patrzymy na cenę tego samochodu z perspektywy poprzedniej generacji, to jest drogo. Kiedy jednak zmienimy punkt widzenia, a Mustanga porównamy z innymi samochodami sportowymi, to okazuje się, że jest wyceniony bardzo dobrze. Poza tym mówimy o ostatnim wolnossącym V8 w sprzedaży.
Ford Mustang Dark Horse - moja opinia
Nie będę tutaj obiektywny. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tym samochodem i nigdy nie spodziewałem się, że powiem "chciałbym mieć Mustanga".
A takiego chciałbym, tylko z manualną skrzynią. To ostatni taki samochód "dla kierowcy". Wciąż surowy, ale już z zasadami. Dopracowany, ale z odrobiną brutalnego charakteru. Fenomenalny w zakrętach, doskonały na prostych, brzmiący jak milion dolarów i zwracający na siebie uwagę.
Gdy realizowałem sesję zdjęciową, pogoda była tragiczna. O 4 rano nad Warszawę przyszła silna burza. Toczyłem się więc w strugach deszczu przez śpiące miasto, kierując się w stronę tych "brzydkich" i surowych miejsc w stolicy. Na każdych światłach wczuwałem się w pulsujące V8, które niczym serce nadawało rytm całemu samochodowi. Te wibracje czuć na fotelu, lewarku i kierownicy. Każde dodanie gazu budziło do życia wspaniałe brzmienie, a mocniejsze wyprostowanie prawej nogi oznaczało walkę o trakcje.
Ale nawet w takich warunkach Mustang nie chce już być nieokiełznany. Wreszcie dostał siodło i zaprasza do wspólnej zabawy. Kierowca nadaje rytm, a on podąża, pokazując swoje możliwości. Brawo Fordzie, zrobiliście coś naprawdę niesamowitego.
Małe post scriptum. Wiecie skąd to porównanie do BMW M2? Amerykański Motortrend zabrał obydwa auta na tor. Mustang wygrał. Tak po prostu.