Jeździłem Hongqi E-HS9, czyli luksusowym elektrykiem z Chin. Wciąż jestem w lekkim szoku
Gdy mówię komuś, że jeździłem niedawno dużym elektrycznym SUV-em, to większość osób ma przed oczami BMW, Mercedesa lub Audi, ewentualnie nową Kię EV9. Kiedy jednak dodaję, że było to Hongqi E-HS9, czyli produkt najstarszej motoryzacyjnej marki z Chin, wszyscy unoszą brwi i nie ukrywają zdziwienia. Tak, taki samochód jest dostępny w Polsce, a ja miałem okazję wskoczyć za kierownicę prawdopodobnie jedynego egzemplarza poruszającego się po naszych drogach.
Jestem niemal pewien, że nazwa Hongqi nic Wam nie mówi. Być może "coś gdzieś zadzwoni" jak dodam, że przez lata produkowała na licencji Audi 100 w chińskim wydaniu. Pamiętam czasy, gdy zdjęcia tych samochodów pojawiały się w najróżniejszych katalogach pokroju "Samochody Świata". Warto jednak wiedzieć, że jest to najstarszy producent aut w Chinach i zarazem marka, która króluje wśród przedstawicieli rządu i partii.
Hongqi buduje chociażby specjalne limuzyny dla przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej. Można śmiało powiedzieć, że są to odpowiedniki amerykańskiej "Bestii", która od czasów Barracka Obamy wozi prezydentów USA.
Być może Was zaskoczę, ale Hongqi jest też w Polsce. Może i nie jest to oficjalna obecność, ale jeden samochód tej marki, a dokładniej Hongqi E-HS9, da się kupić w Polsce. Za import odpowiada firma Polmotor, która zaprosiła nas do przetestowania tego pojazdu. A z takiej okazji zdecydowanie nie można zrezygnować.
Zacznijmy więc od krótkiej lekcji. Skąd wzięło się Hongqi i kto za nie odpowiada?
Ta marka, której nazwa może być tłumaczona bezpośrednio jako "czerwony sztandar" (nie żartuję), powstała w 1958 roku. Od samego początku była namaszczona do roli oficjalnego pojazdu dla notabli. Odpowiednie modele produkowano więc na potrzeby partii i rządu do 1981 roku, kiedy to zawieszono wytwarzanie tych samochodów.
Do produkcji powrócono w 1990 roku, już mając za partnera w ramach spółki joint-venture Audi. W ten sposób Chińczycy pozyskali konstrukcję Audi 100, którą wykorzystali jako bazę do swoich produktów.
Rozwój chińskiego rynku i luzowanie gospodarki sprawiło, że Hongqi stało się elementem grupy FAW. A ta, w ramach działań joint-venture, poza Audi weszła we współpracę z Volkswagenem i z Toyotą. Tym samym wiedza płynęła tutaj z dwóch sprawdzonych źródeł.
Finalnie po latach Hongqi dostało nowe życie. W 2015 powróciło jako samochód dla rządu
Po czym od razu rozpoczęto ekspansję w postaci samochodów dostępnych w regularnej sprzedaży. Od początku jednak tę markę pozycjonowano jako luksusową, nadając jej charakter jednego z flagowych producentów w Chinach.
Hongqi E-HS9, które trafiło w moje ręce, jest na dobrą sprawę nowością. W 2019 roku zadebiutowało jako prototyp, który stał się produkcyjnym modelem kilka miesięcy później, w 2020 r. Od początku stawiano tutaj na pełną elektryfikację i auto zbudowano wokół nowej architektury marki.
Co oferuje Hongqi E-HS9?
Firma Polmotor do Polski sprowadza trzy wersje wyposażeniowe - Business (z mniejszym akumulatorem), Executive i President. W moje ręce trafiła ta ostatnia, zamykająca ofertę. Połączono w niej silniki elektryczne oferujące 551 KM z akumulatorem oferującym 99 kWh pojemności brutto (ok 92 kWh netto).
Taki egzemplarz, wykończony białym perłowym lakierem z czarnym dachem, kosztuje 445 400 złotych i jest wyposażony pod korek. Tym samym w tej cenie dostajemy luksusowego 6-miejscowego SUV-a, mierzącego ponad 5,2 metra długości, z dwoma indywidualnymi fotelami w drugim rzędzie.
Stylistyka jest tutaj bardzo kontrowersyjna, ale zaskoczyły mnie opinie przechodniów i innych kierowców
Tak naprawdę elementem, który budzi tutaj najwięcej emocji, jest wielki przedni grill. Ma on w sobie coś z Cadillaca i z Rolls-Royce'a, budzi respekt i zwraca uwagę. Czy pasuje do stylistyki? To kwestia umowna, ale na żywo E-HS9 prezentuje się zaskakująco dobrze.
Zresztą tak naprawę tylko ta część zwróci Waszą uwagę. Tył jest już dość standardowy, a linia boczna przywodzi na myśl amerykańskie SUV-y.
Tym, co mnie zaskoczyło, był odbiór tego samochodu na ulicach. Spodziewałem się obojętności i lekko szyderczego uśmiechu. Tymczasem kilku kierowców zatrzymało się zapytać o markę. Gdy odpowiedziałem, że jest to chiński produkt, nie spotkałem się z negatywnym komentarzem, a raczej z głosem uznania.
Powiem więcej. Jeżdżąc McLarenem, czy Rolls-Roycem, nie widziałem tylu spojrzeń wodzących za samochodem. Te auta są jednak widoczne na warszawskich drogach. Tymczasem Hongqi to rarytas, który wyróżnia się z tłumu. Naprawdę ciężko jest na niego nie zwrócić uwagi.
No dobrze, a jak wypada wnętrze i jakość wykończenia?
Z tym samochodem miałem okazję spędzić wraz z redakcyjnym kolegą Marcinem Napierajem raptem kilka godzin, ale to w zupełności wystarczyło, aby poznać jego kluczowe cechy. A tym, co tutaj od razu rzuca się w oczy, jest solidne wykończenie. I nie ma w tym nawet słowa przesady.
Zapomnijcie o tanich i tandetnych plastikach, smrodzie kleju i fatalnym spasowaniu. To nie ten adres. Hongqi E-HS9 pierwsze wrażenie robi naprawdę dobre. Miękkie plastiki są tam, gdzie być powinny, a ich faktura nie pozostawia niczego do życzenia. Spasowanie? Wzorowe. Design kokpitu? Dość generyczny, ale jednocześnie przyjemny dla oka.
Długo szukaliśmy wspólnymi siłami jakiegoś słabszego elementu, trochę dla zasady. Tymczasem zamykane schowki w drzwiach wyłożono przyjemnym flokiem. Kieszenie także obszyto miękkim plastikiem. Drewnopodobny element na konsoli centralnej robi dobrze wrażenie, a przeszycia foteli i deski nie wyglądają tanio.
Jedynymi elementami, które mogłyby być lepsze, są manetki kierunkowskazów i wycieraczek, oraz klapka schowka w podłokietniku. Mówimy więc o drobnostkach, na które wiele osób nie zwróci uwagi.
Za kierownicą można poczuć się naprawdę dobrze
Fotel jest bardzo wygodny, a jego szeroki zakres regulacji ułatwia znalezienie dogodnej pozycji. Kierownica także ma w pełni elektryczną regulację, co jest kolejnym plusem. Pewne wyzwanie stanowi jedynie ustawienie lusterek, gdyż robi się to z poziomu komputera pokładowego, dzięki przyciskom na kierownicy. Nieco skomplikowana rzecz, ale idzie się do niej przyzwyczaić.
Kierowca i pasażer z przodu otoczeni są tutaj czterema ekranami. Trzy ulokowano w jednej linii i o dziwo nie są tabletem przyklejonym do deski, a jej integralną częścią. Za kierownicą ukryto wyświetlacz, który pokazuje podstawowe dane, ale także datę, godzinę i... aktualny znak zodiaku.
Środkowy ekran odpowiada za multimedia (obsługują Apple CarPlay i Android Auto), a po stronie pasażera wyświetlacz daje szerszy dostęp do rozrywki. Czwarty ekran, ulokowany pod środkowym, obsługuje klimatyzację, podgrzewanie/wentylację foteli i kierownicy, oraz podstawowe systemy wspierające kierowcę.
Jak ta "cyfrowa twierdza" radzi sobie na drogach? Polski test Hongqi E-HS9
Od razu muszę zaznaczyć, że warunki w trakcie testu były wyjątkowo nieprzyjazne, gdyż temperatura utrzymywała się na poziomie dziesięciu kresek poniżej zera. Pierwsze kilometry zrobiliśmy więc w drodze na ładowarkę, aby zwiększyć zasięg tego samochodu.
To, co mnie zaskoczyło już po pierwszych kilometrach, to komfort jazdy i prowadzenie. Pneumatyczne zawieszenie doskonale radzi sobie z nierównościami (nawet pomimo ogromnej masy tego samochodu, sięgającej 2,7 tony), a układ kierowniczy jest "gęsty", odpowiednio wspomagany i precyzyjny. Nie ma tutaj mowy o braku informacji płynących z przedniej osi, a także o jakimkolwiek dyskomforcie prowadzenia.
W czasie jazdy można poczuć się jak w typowym europejskim lub amerykańskim nowym SUV-ie. Jest wygodnie, przyjemnie, telefon współpracuje z multimediami, a cisza w kabinie (naprawdę doskonała) rozpieszcza. Jedyną rysą na tym obrazku jest fatalne nagłośnienie, które nijak nie pasuje do takiego samochodu. Tutaj Hongqi ma jeszcze pole do popisu.
Redaktor Napieraj spędził odrobinę czasu w pierwszym i w drugim rzędzie. I o ile z przodu jest świetnie, o tyle fotele z tyłu są odrobinę zbyt wąskie. Miejsca i komfortu tutaj jednak też nie brakuje. Jedynie trzeci rząd można traktować awaryjnie - lepiej jest postawić tutaj na przepastny bagażnik, który pomieści dużo bagaży.
Ładowanie nie rozczarowało
Maksymalnie E-HS9 może ładować się z mocą do 140 kW. Pomimo bardzo niskiej temperatury i krótkiego dystansu, moc od razu podskoczyła do 110 kW, po czym spadła do około 85 kW. Krzywa ładowania nie będzie więc mocną stroną tego samochodu, ale nie powinna też stanowić problemu.
Dużo większym wyzwaniem może być za to zużycie energii. Trudno mi powiedzieć, czy to kwestia pogody, czy też urok tego samochodu, ale poniżej 30 kWh nie dało się zejść. Realnie zaś wynik zbliżał się do 40 kWh, w mieście i poza nim, niezależnie od prędkości. Z 80 do 20% naładowania akumulatora zjechaliśmy w ekspresowym tempie, na dystansie około 100 kilometrów.
Przy okazji ładowania zauważyliśmy też ciekawy gadżet. W słupkach za tylnymi drzwiami ulokowano diody, które pokazują stan naładowania akumulatora. To dobry wskaźnik dla innych użytkowników ładowarek, który może sygnalizować kiedy E-HS9 opuści zajmowane stanowisko.
Ciekawostką jest też zawieszenie pneumatyczne
Po pierwsze - doskonale radzi sobie ono z nierównościami i niedoskonałościami dróg. Progi zwalniające też nie są tutaj problemem. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że "aksamitność pracy" jest tutaj na wyższym poziomie, niż chociażby w w Mercedesie EQS SUV.
Drugą jego mocną stroną jest możliwość podniesienia w tryb OFFROAD, który daje nam... ponad 30 cm prześwitu. To rekord w tym segmencie. Nie wiem, czy ktokolwiek zabrałby ten samochód w teren, ale jak widać jest to możliwe.
Czas zadać kluczowe pytanie - czy takie Hongqi E-HS9 można faktycznie traktować jako konkurenta dla europejskich elektrycznych SUV-ów?
To bardzo trudna i subiektywna kwestia. Problemem wielu chińskich marek jest brak zaplecza w postaci historii marki. Do tego wiele osób obawia się zakupu takich samochodów z powodu potencjalnych problemów z serwisowaniem.
Tutaj akurat Hongqi nie ma mocnych kart. Prywatny importer ogranicza pole do popisu. Warto jednak zauważyć, że MG i BAIC wchodzą na nasz grunt oficjalnie, a w drodze są kolejne marki, z BYD na czele.
Samo Hongqi robi bardzo dobre wrażenie. Nie jest to droga wydmuszka, a kawał solidnego SUV-a, może jedynie zbyt "energożerczego". Niemniej ciężko jest w nim znaleźć bardzo słabe strony, a ogólne wrażenie pozostaje pozytywne.
Być może jeszcze nie teraz, ale za kilka lat kolejne generacje tych samochodów będą stawiane na jednej półce z europejskimi produktami. Warto też dodać, że Hongqi cieszy się sporym uznaniem w Norwegii, gdzie sporo egzemplarzy tego modelu jeździ już jako taksówki.
Jedno jest pewne - to marka, której nie można ignorować
Powiem więcej. Chińskich samochodów w ogóle nie można omijać. Są one realnym zagrożeniem, ale i potencjalnie mocnym graczem na rynku. Najbliższe miesiące i lata pokażą w jakim kierunku zmierzamy i jak rozegrane zostaną gry polityczno-gospodarcze.