Kochajmy maluchy, tak szybko znikają. Hyundai i10 ma dużo zalet i jedną pikającą wadę
Mały, zwrotny, zwinny, wygodny i praktyczny - a z silnikiem 1.0 T-GDI także pieruńsko szybki. Hyundai i10 ma dużo zalet, mało wad i jest przedstawicielem ginącego gatunku.
Segment A umiera i nie jest to żadną tajemnicą. Jestem pewien, że za kilka lat na rynku nie będzie w zasadzie tak małych samochodów. Powód jest prosty - są nieopłacalne dla producentów. Kosztują coraz więcej w produkcji, zarabia się na nich grosze, a do tego przez wysokie ceny są już mało popularne. Mamy więc do czynienia z paradoksem, gdzie małe auta powinny być idealnym wyborem do miasta, a stają się wymarłym gatunkiem. Na szczęście jest jeszcze kilku graczy w tym segmencie, a Hyundai i10 to bez wątpienia jeden z najmocniejszych zawodników.
Koreańczycy odświeżyli delikatnie ten samochód, aczkolwiek nie wprowadzili tutaj wielkich i rewolucyjnych zmian. Wciąż jest to samochód nieskomplikowany, rozsądnie wyposażone i przyjemny dla oka. Portfel niestety nie uśmiecha się już na jego widok.
Bazowy Hyundai i10 kosztuje 70 900 złotych
W tej cenie nie dostajemy absolutnego golasa, bo na pokładzie jest klimatyzacja, skórzana kierownica, multimedia z ekranem dotykowym i obsługą Apple CarPlay/Android Auto, a także komplet systemów wspierających kierowcę. Jednocześnie z salonu wyjeżdża on na 14-calowych stalówkach - w obecnych czasach to rzadkość! Pod maską drzemie zaś silnik 1,2 (wolnossący), generujący 79 KM.
Kiedy za 70 900 złotych dostawaliśmy auto z segmentu A, które było wyposażone pod korek. Tu dopiero zaczynamy zabawę, bo samochód, który widzicie na zdjęciach, to flagowa wersja N Line, do tego z jednostką 1.0 T-GDI pod maską. Ma 100 KM (teraz w nowszych egzemplarzach moc zredukowano do 90 KM) , co czyni z tego samochodu naprawdę szybką maszynę. Cena sięga już jednak 92 900 złotych. Sporo.
I tu jest problem, gdyż w tej cenie jednak sensowniejszym wyborem jest bazowe auto z segmentu B, które oferuje większy komfort i wciąż dobre wyposażenie. Hyundai i10 nadrabia to zwinnością i osiągami, zwłaszcza przy tym silniku. Jest szybki, przyjemnie i lekko się prowadzi, a do tego zapewnia niezły komfort podróżowania.
90-konny silnik zużywa do 7 litrów paliwa w mieście, a w trasie ma naprawdę dobrą dynamikę. Podróżowanie na długich dystansach nie jest naturalnym środowiskiem dla i10, ale nie jest to też "droga przez mękę".
Wariant N Line wygląda świetnie i ma dobre wyposażenie
Tutaj niczego nie brakuje - dostajemy automatyczną klimatyzację, multimedia, względnie wygodne fotele, kamerę cofania i czujniki parkowania. Tak naprawdę najsłabszą stroną jest rzecz, którą wymusiła Unia Europejska, czyli system ISA.
Producenci robią wszystko, aby w takich samochodach instalować go najniższym kosztem. Tutaj oznacza to użycie dźwięku niezapiętych pasów bezpieczeństwa. To pikanie doprowadza do szewskiej pasji, a wyłączenie systemu ISA wymaga klikania z kierownicy na kilku podstronach. Tak, trzeba to robić za każdym razem, po włączeniu samochodu.
Wygląd nie pozostawia niczego do życzenia, zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Miejsca tutaj także jest sporo. Osoba rosła, mająca do 185 cm wzrostu, wygodnie ulokuje się za kierownicą (nawet pomimo braku regulacji kolumny kierowniczej na odległość). Są schowki, są skrytki, jest nawet podłokietnik.
Tylna kanapa oczywiście nie zapewnia luksusowych warunków podróżowania, ale w mieście sprawdzi się doskonale. Poza tym znam kilka aut z segmentu B, które oferują porównywalną ilość miejsca. Bagażnik Hyundaia i10 ma 252 litry pojemności. Walizka się zmieści, większe zakupy też.
Czy warto pomyśleć o Hyundaiu i10?
Tak, ale nie w tej wersji. Moim zdaniem najrozsądniejszą wersją jest ta najtańsza, bez żadnych opcji. Ma wszystko, czego potrzeba w takim aucie, a z ceną poniżej 71 000 złotych wciąż może być propozycją przyjazną dla portfela. Wariant N Line wygląda fenomenalnie, ale za sprawą ceny staje się "drogą fanaberią" dla wąskiego grona odbiorców.