Hyundai Santa Fe 2.2 CRDi Executive

Pierwsza generacja Hyundaia Santa Fe zadebiutowała prawie dziewięć lat temu. Do Europy trafiła nieco później i wbrew oczekiwaniom, nie spotkała się z takim zainteresowaniem jak w USA. Koreańczycy postanowili to zmienić. Czy im się udało?

Osobliwości stylistyki aut z Korei nie zawsze przypadają do gustu Europejczykom. Jest na swój sposób oryginalna - niby nic jej nie brakuje, a jednak nie znajduje uznania tłumów. Oto powód, dla którego aktualna generacja modelu Santa Fe przypomina swego rodzaju mieszankę stylistycznych zapożyczeń, przede wszystkim z SUV-ów produkcji niemieckiej: VW Touarega, Audi Q7 czy poprzedniej odmiany BMW X5. Linie proporcjonalnie zaprojektowanego Hyundaia są miękkie i pozbawione agresji - powinny spodobać się osobom o bardziej konserwatywnych gustach.

Dla siedmiorga
Wnętrze to kontynuacja stylu całego nadwozia. Jest spokojnie, brak też powodów do rozczarowania - przyzwoite materiały i staranny montaż sprawiają pozytywne wrażenie (tworzywo imitujące drewno do złudzenia przypomina bardzo rzadki gatunek afrykańskiej czereśni). Kierowca siedzi wysoko i ma zapewnioną dostateczną widoczność we wszystkich kierunkach. Pomocą służą mu pokaźne lusterka zewnętrzne oraz dwa wewnątrz - jedno tradycyjne (ma funkcję samościemniania i kompas) oraz drugie, asferyczne - do sprawowania "nadzoru" nad pozostałymi pasażerami. Również i oni nie powinni narzekać na ciasnotę, tym bardziej, że oparcie kanapy można na życzenie pochylić w zakresie kilkunastu stopni.

Wyrazów współczucia mają prawo natomiast oczekiwać osoby, którym przypadnie jazda w trzecim rzędzie (dwa dodatkowe fotele chowane są w podłodze bagażnika). Nie dość, że nie będą mogły wyprostować nóg w stopniu choćby minimalnym, to przy wzroście przekraczającym 175 cm, ich głowy wbiją się w podsufitkę. To po prostu dodatkowe siedziska, przeznaczone tylko na "specjalne" okazje. Przy standardowym ustawieniu foteli, a więc 2+3, pojemność przestrzeni bagażowej wynosi aż 774 litry - to więcej niż dużo. Konstruktorzy postarali się ponadto, aby podłoga bagażnika i wierzchnia część położonego oparcia znajdowały się na równym poziomie.

Poza tym, miejsc do przechowywania drobiazgów jest pod dostatkiem. Duże kieszenie w drzwiach, zamykany schowek przed pasażerem (wykończony mięciutkim zamszem, zupełnie jak w limuzynach klasy wyższej), kolejny na wierzchu deski rozdzielczej, uchwyty na puszki, wreszcie wnęki pomiędzy fotelami - takie właśnie udogodnienia przygotowano z myślą o przechowywaniu przedmiotów niezbędnych podczas rodzinnych wojaży.

Dobrana para
Pod maską testowego auta znajdował się 150-konny turbodiesel o pojemności 2.2-litra, współpracujący z 5-stopniową, automatyczną przekładnią. Nie lubi ona, gdy się ją zanadto pogania, ale poszczególne przełożenia zmienia bardzo płynnie - w sumie jest to dość cichy i zgrany duet, wykazujący dodatkowo rozsądne zapotrzebowanie na olej napędowy. Niespieszne uczestnictwo w ruchu miejskim kosztuje równowartość 10 litrów paliwa, podczas jazdy na tzw. trasie wartość ta może spaść dodatkowo o około 2 litry (szkoda, że przyciski sterujące wskazaniami komputera pokładowego po zmierzchu są po prostu nie do odnalezienia - nie są podświetlane). Benzynowa odmiana 2.7 V6 oferowana jest wyłącznie na indywidualne zamówienie, czemu - wobec aktualnej sytuacji na rynku paliw - trudno się zresztą dziwić.

Podczas zwykłej jazdy napęd przenoszony jest na koła przednie, ale gdy tylko zaczną one tracić przyczepność, część momentu obrotowego zostanie przekazana na tylną oś. Kierowca może ponadto sam włączyć stały tryb 4x4, blokując napęd w proporcji 50:50. Nie ma co ukrywać, że zastosowane tu rozwiązanie służy bardziej poprawie trakcji, niż podboju bezdroży. Mocno dociążona przednia oś sprawia bowiem, że Santa Fe w szybko pokonywanych łukach potrafi zaskoczyć podsterownością. Tendencja ta jest oczywiście odpowiednio wcześnie wyczuwalna, więc kierowca ma czas na szybką reakcję, pomocą służy również seryjny system ESP. Zabrakło solidnej podpórki pod lewą stopę, którą nie bardzo ma się gdzie podziać, zawadzając dodatkowo o pedał hamulca pomocniczego (w wersji z automatyczną skrzynią biegów, próżno szukać "ręcznego" na tunelu środkowym).

Dla każdego coś innego
Hyundai Santa Fe 2.2 CRDi jest obecnie oferowany w trzech odmianach: Style, Premium, Executive oraz Executive +. Właścicielem pierwszej z nich można stać się za 129 900 zł, jednak najbardziej atrakcyjna wydaje się właśnie testowana Executive, aspirująca do roli komfortowego, miękko zawieszonego i szczodrze wyposażonego SUV-a. W standardzie otrzymamy m.in. sześć poduszek powietrznych, rozbudowane nagłośnienie ze zmieniarką płyt CD i odtwarzaczem kaset magnetofonowych (!), dwustrefową klimatyzację z nawiewem dla obu tylnych rzędów siedzeń (brawa dla producenta, bo nie jest to bynajmniej często spotykane udogodnienie), 18-calowe aluminiowe felgi, automatyczną skrzynię biegów oraz skórzaną tapicerkę (przednie fotele z dwustopniowym podgrzewaniem, kierowcy ustawiany elektrycznie).

Coraz lepiej? Lepiej!
Koreańska motoryzacja coraz skuteczniej skraca dystans do swoich konkurentów. Hyundai Santa Fe potwierdza to po raz kolejny - to atrakcyjny samochód, wprost idealny dla aktywnej rodziny lubiącej rekreacyjne "wypady" za miasto. Jeżeli tylko importer utrzyma trwającą właśnie akcję promocyjną (po uwzględnieniu rabatu w wysokości 20 000 zł, testowane auto kosztuje 158 200 zł), to trudno będzie znaleźć na rynku SUV-a o korzystniejszej relacji wartości do ceny.