Jim Farley, nowy szef Forda, to po prostu fajny gość. I szansa dla marki na lepszą przyszłość

Ford nie ma lekko. Perturbacje finansowe, cięcia w gamie i słabnąca sprzedaż skumulowała się z okresem pandemii koronawirusa. Światełkiem w tunelu jest nowy szef marki - Jim Farley. Z ciekawością przyjrzałem się tej osobie - i istnieje spora szansa, że może to być właściwy człowiek na właściwym stołku.

Szefowie wielkich marek bywają mniej lub bardziej barwni. Mamy ekstrawertycznego Elona Muska, brylującego w social mediach i rozpalającego świat swoimi wypowiedziami i tweetami. Nie zabrakło też "zabawnego Niemca", czyli Dietera Zetsche, który swoim słomiastym wąsem bawił w reklamach z serii "zapytaj dr. Zee". Są też tacy ludzie jak Akio Toyoda - tworzący wokół siebie odpowiednio sympatyczny i nowoczesny wizerunek, przy zachowaniu jednak sporej prywatności. No i jest Jim Farley, o którym zrobiło się głośno w momencie, w którym został prezesem Forda.

Kim więc jest ten Jim Farley?

Zaskoczyła mnie zadziwiająco duża liczba publikacji na jego temat w amerykańskich mediach. I nie były to typowe komunikaty prasowe, a raczej felietony, w których zachwycano się jego postawą i podejściem do pracy.

Jim Farley posiada między innymi Forda GT40 z 1966 roku

Zacząłem więc węszyć w temacie. Jim Farley ma ogromne doświadczenie w branży motoryzacyjnej. Swoją karierę rozwijał głównie w firmie, która jest jednym z największych konkurentów jego aktualnego pracodawcy - w Toyocie. Tutaj piął się po szczeblach działu marketingu, gdzie najpierw odpowiadał właśnie za tę markę, a następnie za Lexusa. W tym czasie udało mu się nie tylko stworzyć odpowiedni dla klientów wizerunek tych firm, ale także wpłynąć na zwiększenie sprzedaży.

Wiele osób podkreśla jego zaangażowanie. Farley uwielbiał poznawać klientów marki i starał się "stawać w ich miejscu". Pozwalało mu to lepiej zrozumieć ich potrzeby i oczekiwania. I to się sprawdzało, gdyż dzięki jego działaniom Scion (obecnie już nieistniejący) faktycznie był chętnie wybierany przez młodych klientów, a na Lexusy decydowali się Ci, którzy oczekiwali jakości i solidności.

Jim Farley to także prawdziwy petrolhead

To jedna z tych osób, które w branży motoryzacyjnej nie są z przypadku. Nowy szef Forda żyje samochodami i poświęca im dużo wolnego czasu. Swoją charyzmę i pasję przekuwa w sukcesy w pracy, ale wiele doskonałych wyników osiąga też na torach. Wieczory i weekendy potrafi spędzać w garażu, grzebiąc przy swoich autach, aby później dawać im wycisk podczas różnych imprez. Zresztą teraz amerykańskie media znowu żyją jego nazwiskiem. Problemem dla marki stało się bowiem ubezpieczenie nowego "CEO". Farley nie chce rezygnować z zabawy za kierownicą. A w swoim posiadaniu ma takie jak jak między innymi Shelby Cobra, Lolę T298 czy Forda GT40 z 1966 roku.

Wiele osób uważa, że może on postawić markę na nogi

Ford nie jest w tragicznej kondycji, ale potrzebuje silnej osoby, która przestawi tory i poprowadzi pociąg we właściwym kierunku. Tym bardziej, że stery w koncernie przejmuje w kluczowym momencie - wszak amerykański koncern właśnie rozpoczyna proces restrukturyzacji, który kosztuje markę 11 miliardów dolarów. Dzięki niemu mamy dostać 40 nowych zelektryfikowanych modeli do 2022 roku. Możemy być jednak pewni, że petrolhead nie zapomni o tych, którzy kochają sportowe auta. Ford na pewno będzie dalej produkować Mustanga i wiele innych modeli. W jakiej postaci? To pokaże czas - liczę jednak na to, że będą one prawdziwie ekscytujące.