Maserati może wrócić w ręce Ferrari. To ostatnia deska ratunku dla tej marki
Maserati jest w tarapatach i w gronie firm powiązanych z grupą Stellantis może być tylko jeden "zbawca" - Ferrari. Ponoć dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale tutaj mowa o ostatniej desce ratunku.
Maserati jest na potężnym minusie. Ta włoska marka z Modeny sprzedała w pierwszym półroczu o ponad 50% mniej samochodów, niż w ubiegłym roku. Teraz w ofercie są w zasadzie trzy samochody: SUV Grecale, nowe GranTurismo i unikalne MC20. W efekcie oferta jest dziurawa, a klienci mają niewielki wybór. Grupa Stellantis zaczyna więc szukać sposobu na pozbycie się tego problemu. Maserati jest w tarapatach, a ich jedynym sensownym zbawcą może być Ferrari.
Tu pojawia się jednak kluczowa kwestia: czy marka z Maranello miałaby interes w przejęciu kontroli nad Maserati?
Maserati i Ferrari to nic nowego. Marka z Maranello rządziła firmą z Modeny przez 8 lat
Mowa o latach 1997-2005, kiedy to Fiat sprzedał 50% udziałów w Maserati. Przejęło je Ferrari i zaczęło swoje porządki. Nowe modele (3200 GT, później 4200 GT i Quattroporte) okazały się być hitem, a wyjątkowe MC12, zbudowane na bazie Ferrari Enzo, do dziś jest jednym z najcudowniejszych projektów tej firmy. W 2005 roku znowu doszło do zamiany i Fiat ponownie przejął kontrolę nad Maserati.
Od tamtej pory historia tej firmy była pełna wzlotów i upadków. Z jednej strony pojawiły się z czasem masowe produkty (Ghibli, kolejne Quattroporte i SUV Levante), ale krytykowano je za mnogość podzespołów z Jeepów, zwłaszcza we wnętrzu. Mimo to sprzedaż była na sensownym poziomie.
Teraz włoskie media coraz głośniej mówią o powrocie Maserati w ręce Ferrari. Dla Włochów motoryzacja to świętość, a takie plotki zwykle mają jakieś źródło w jednej z tych dwóch firm. Tylko jaki biznes miałoby Ferrari w kontrolowaniu Maserati?
Tu widzę jedną zaletę: potencjalną synergię w obliczu elektryfikacji
Ferrari na prąd wciąż jest wielką tajemnicą. Włosi obiecują, że miło nas zaskoczy, ale mimo to wiele osób nie jest przekonanych do tego kroku. Tu mogłoby właśnie wejść Maserati, przejmując rolę samochodu "na co dzień" dla klientów Ferrari. Do tego obie marki mają możliwość współdzielenia pewnych elementów i podzespołów, co uprościłoby proces rozwoju gamy modelowej. Maserati mogłoby też wprowadzić samochody, których Ferrari nie ma na swojej orbicie, np. sedana (Quattroporte).
Pytanie tylko czy Ferrari ma w ogóle na to chęci. Wyniki finansowe marki z Maranello są doskonałe, a giełda pozytywnie reaguje na wszystkie ostatnie decyzje. Próba ratowania Maserati mogłaby wpłynąć na tą dobrą passę, a zarząd zyskałby kolejny duży problem do rozwiązania.
Jak nie Ferrari, to kto?
Carlos Tavares, jak na księgowego przystało (choć z pasją do samochodów) zapewne nie wyklucza też sprzedaży innym podmiotom, być może nawet z Chin. W Europie ciężko jest znaleźć jakąkolwiek grupę, gotową do wydania ogromnych pieniędzy na trudnego producenta. Droga do uczynienia z Maserati odpowiednika Porsche jest długa i wyboista. To jednak byłoby najlepsze rozwiązanie, gdyż pozycjonowane tej marki wyżej (dajmy na to na półce Bentleya) byłoby już znacznie trudniejsze.