Mitologia motoryzacyjna. Czy japońskie auta faktycznie są takie dobre?
Przed Wami mitologia motoryzacyjna. W nowej serii tekstów będę rozprawiać się z pewnymi mitami dotyczącymi samochodów i szeroko pojętej branży. Sprawdzę, czy pewne powiedzenia i "miejskie legendy" faktycznie mają odzwierciedlenie w rzeczywistości, czy też są całkowicie wyssane z palca. Zacznijmy od czegoś prostego, ale i kontrowersyjnego - czy japońskie samochody są faktycznie niezawodne?
Mitologia nie mogłaby rozpocząć się bez poruszenia tematu japońskich samochodów. Ileż to razy słyszeliście, że "jak kupować to japońskie, bo będzie niezawodne"? Myślę, że wielokrotnie. Pojawia się więc pytanie - czy ten mit bazuje na starszych modelach, czy też nowe japończyki są równie niezawodne?
Mitologia ma zawsze jakiś początek. Warto więc zastanowić się nad genezą mitu o japońskich autach
Niektórzy twierdzą, że tak dobra opinia o japońskich samochodach to typowo polska rzecz. Nic bardziej mylnego. Niemal na całym świecie japończyki są uznawane za samochody pancerne, niezawodne i gotowe do pracy w każdych warunkach.
Ten mit można wyjątkowo szybko potwierdzić. Tak, samochody japońskich marek z reguły królują we wszystkich rankingach, zajmując w nich czołowe pozycje. Oczywiście trafiają się pewne wyjątki, które nawet ciężko nazwać "plamami" na nieskazitelnym wizerunku tych firm. To takie małe pryszcze, które szybko zostały wyciśnięte.
Przykłady? "Nowoczesne" diesle Toyoty (w szczególności konstrukcja 2.2 D-4D) dojeżdżały do konkretnego przebiegu i po prostu umierały przez wadliwą konstrukcję. Silniki benzynowe D4 tej marki (z wtryskiem bezpośrednim) także potrafiły strzelić focha. Z jednostkami wysokoprężnymi (tymi nowszymi) nie radziła sobie także Mazda, a Honda regularnie miewała problemy z manualnymi skrzyniami biegów.
Są to jednak rzeczy, które z reguły dało się łatwo wyeliminować - zmieniając strategię dotyczącą budowy gamy modelowej lub po prostu wprowadzając odpowiednią porcję poprawek mechanicznych. Nie było tutaj mowy o dużych porażkach, pokroju awaryjności wczesnych jednostek 2.0 TDI, czy o elektronice żyjącej swoim własnym życiem (vide Renault Laguna).
Powrót do korzeni
Skąd więc ta japońska solidność? Odpowiedź na to pytanie wymaga podróży w czasie. Tutaj nie tylko trzeba odnieść się do kultury tego kraju, ale także do sytuacji po II Wojnie Światowej. Trudna sytuacja wymusiła sprytne, a nie rozrzutne działania. Kluczowe było więc dopracowanie procesu produkcji do takiego stopnia, aby samochód był pewnym towarzyszem podczas pracy czy podróży.
Te działania zostały przez lata przekute w całe strategie, które towarzyszom japońskim markom od lat. Każdy kto w ramach swoich studiów zgłębiał w większym lub mniejszym stopniu tematykę zarządzania i finansów z pewnością słyszał o systemie produkcyjnym Toyoty. Jeśli nie mieliście z nim do czynienia, to polecam krótkie wprowadzenie, które zafunduje Wam Wikipedia.
Toyota stworzyła całą filozofię produkcyjną, która jest stosowana po dziś dzień. Wśród kluczowych czynników znajdziemy tutaj strategię "just-in-time" oraz ogromny nacisk na brak marnotrawstwa. Pod tym ostatnim słowem kryje się tak naprawdę wiele zmiennych - od nadprodukcji, przez błędy i usterki, aż po nadmierny ruch pracownika. Nawet takie rzeczy, będące dla wielu błahostkami, stanowią tutaj potencjalne utrudnienie w tworzeniu finalnego produktu.
Mitologia tycząca się japońskiej niezawodności wyrosła właśnie z tej filozofii budowy samochodów
Strategia stosowana przez Toyotę, łączona z filozofią kaizen, szybko zyskała uznanie w innych markach w Kraju Kwitnącej Wiśni, które na swój sposób zaadaptowały ją we własnych strukturach. Nie można też zapominać o poczuciu dumy, którym napawano pracowników. Czuli oni realny związek z firmą, gdyż wypuszczane przez nich na rynek auta stawały się niejako ich dziełem, pod którym się podpisali.
Efektem tej mieszanki działań i filozofii były proste, ale jakże solidne auta, które oferowały niespotykaną jakość. Ta ujawniła się światu w momencie, w którym te wszystkie firmy wyszły ze swoimi produktami na zagraniczne rynki, w tym do Europy i USA. W Ameryce były szczególnie ciekawe, gdyż stanowiły niesamowity kontrast dla wielkich amerykańskich krążowników. Szybko jednak okazało się, że w dobie kryzysu paliwowego to właśnie one pokazały swojego asa w rękawie, gdyż jedno tankowanie pozwalało na pokonanie zdecydowanie większej liczny mil. Awaryjność? Ta prawie nie występowała. Koła się kręciły, samochody zasuwały jak złe i nie ujawniały większego zmęczenia nawet przy wysokich przebiegach. A przy tym były znacznie tańsze.
W Europie także widoczna była ta jakość. W czasach, gdy wiele marek kombinowało niekiedy wręcz do przesady, Japończycy podsuwali ludziom swoje proste, ale i sprawdzone rozwiązania. Jedynie Mazda eksperymentowała z silnikami Wankla, ale i te potrafiły wytrzymać znacznie dłużej niż na przykład konstrukcja NSU.
Japończycy nie lubią się też spieszyć
Kiedy w Europie i w USA trwa pogoń za nowoczesnymi technologiami, Japończycy jakby siedzą spokojnie i zdają się obserwować ten wyścig z daleka. Widać to także dziś. Spójrzcie chociażby na Mazdę. Silniki z turbodoładowaniem oferowane są wyłącznie w USA, a do tego jest to wspomagana turbosprężarką duża jednostka 2.5 W Europie cały czas największy nacisk stawiany jest na wolnossące konstrukcje, bardzo oszczędne i coraz bardziej ekologiczne. Nissan nieco wyłamuje się z tego towarzystwa, aczkolwiek tutaj kluczowa była współpraca z Francuzami, która zresztą wielokrotnie odbiła się czkawką. Pamiętacie Primerę P12? Była efektowna wizualnie, ale wykorzystywała część podzespołów z Laguny. To był jej gwóźdź do trumny, który zakończył żywot tego modelu po zaledwie pięciu latach.
Warto też spojrzeć na Lexusa LS. Ta limuzyna rywalizująca z Audi, BMW i Mercedesem jest w wielu aspektach lata za niemiecką konkurencją. Brakuje jej wielu aktywnych systemów bezpieczeństwa, a multimedia jeszcze do niedawna wołały o pomstę do nieba. Z drugiej strony model ten stoi na czele wielu rankingów niezawodności i śmieje się w twarz innym modelom, mającym większe lub mniejsze bolączki.
Do tego Japończycy długo dopracowują swoje rozwiązania
Mazda od lat wierna jest technologii Skyactiv, którą konsekwentnie rozwija i dopracowuje. Toyota cały czas inwestuje w hybrydy, które z generacji na generację stają się lepsze. Honda teraz zrobiła zwrot w kierunku takich rozwiązań, interpretując je na swój unikalny sposób.
W międzyczasie inne marki gonią za elektryfikacją. W Japonii też widać skupienie na tym temacie, aczkolwiek pośpiechu nikt nie dostrzega. Toyota dopiero zaprezentowała prototyp swojego elektrycznego samochodu. Mazda z powodzeniem sprzedaje specyficzny model MX-30, a Honda próbuje uratować sytuację małego e, będącego jak na tę chwilę porażką w kwestii popularności. Na tym polu mocną pozycję ma za to Nissan, który był pionierem w tym segmencie, oferując Leafa.
Mam jednak wrażenie (pewnie dość słuszne), że wejście w elektromobilność jest raczej poparte wymogami regulatorów, a nie faktycznymi chęciami. Przypuszczam, że gdyby nie te wymogi, to japońskie marki jeszcze przez dłuższy czas nie wchodziłyby w ten segment. Raczej trwałoby dopracowywanie technologii w zaciszu hal działu rozwoju, pozwalające na skuteczny "atak" wymierzony w konkurentów. Jakby jednak nie patrzeć wiele firm motoryzacyjnych w trybie ekspresowym przestawiło się na elektromobilność, co nie zawsze wyszło im na korzyść. Wiele aut na prąd jest zwyczajnie nieudanych i za wysoką cenę oferuje mizerny zasięg oraz przeciętną wydajność.
Tematem jest jednak ta cała "mitologia"
Każdy z Was zapewne słyszał od członka rodziny, że ktoś znał kogoś, alby nawet w rodzinie był ktoś, kto posiadał Toyotę/Nissana/Mazdę z Pewexu. Auto kupione za dewizy było nie tylko oznaką luksusu, ale także czymś imponującym. Te samochody nierzadko żyją do dziś, mając na zegarach nawet 700-900 tysięcy kilometrów. I o ile sól nie pokonała blacharki, o tyle silniki czy zawieszenia dzielnie znosiły trudy eksploatacji w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
Popatrzcie także na taksówki. Niektóre Toyoty Prius i Auris, które jeżdżą z kogutami na dachu, mają abstrakcyjne przebiegi. Ponad dwa lata temu jechałem z taksówkarzem, który w Priusie drugiej generacji miał przejechane około 900 000 km. Jak sam twierdzi "nie wie ile realnie było", gdyż auto ściągnął z Niemiec z przebiegiem przekraczającym 600 000 kilometrów, a sam wraz z kolegą natłukł nim w ciągu kilku lat kolejne kilometry. Ani napęd hybrydowy, ani bateria, ani też silnik spalinowy nie zawiodły. Poddał się jedynie ekran systemu multimedialnego, który najprawdopodobniej uległ przepaleniu.
Myślę, że można więc śmiało powiedzieć, że akurat ten mit ma potwierdzenie w rzeczywistości. Japońskie auta faktycznie są bardzo niezawodne i tyczy się to także najnowszych konstrukcji.
Macie inne zdanie na ten temat? A może chcecie podzielić się swoimi przemyśleniami? Czekam na Wasze komentarze.