Praktyczny motoryzacyjny przewodnik po Monako dla benzynogłowych

Lazurowa woda i białe plaże, jachty wielkości Radomia oraz luksusowe samochody, legendarne kasyna i szampan lejący się strumieniami. Witajcie w Monako!

Mekka dla milionerów i ich partnerek (albo odwrotnie), ale także legendarne już miejsce na mapie wszystkich petrolheadów (bardzo brakuje tu polskiego odpowiednika, już któryś raz o tym myślę… Nieważne). A to wszystko na zaledwie  2 kilometrach kwadratowych przestrzeni, wypełnionych 50 kilometrami równiusieńkich uliczek. Monako. Zaliczone? Warto powspominać. Jeśli nie, na końcu znajdziecie link do bookingu.

Jakiego wyobrażenia czy wspomnienia nie mielibyście o tym miejscu, to zapewne jest ono bardzo bliskie prawdy. Ale to dopiero okładka książki, z którą naprawdę dobrze jest się bliżej zapoznać. Żeby dobrze zajawić z czym mamy do czynienia, przytoczę kilka faktów.

Monako

Czas na krótką lekcję

Monako to drugie po Watykanie najmniejsze państwo na świecie. Żyje tam około 38 tysięcy ludzi. Niby niedużo, ale sytuacja nieco się zmienia, jeśli weźmie się pod uwagę, że blisko 13 tysięcy to milionerzy. Wielce prawdopodobne, że jest to związane z przepisami podatkowymi, ponieważ wystarczy otworzyć i wpłacić na konto Banku Monako 500 tysięcy euro, aby zyskać miano tamtejszego rezydenta podatkowego. To z kolei oznacza zwolnienie z podatków dochodowego, od nieruchomości oraz zysków kapitałowych. Chyba, że jest się Francuzem, wtedy się nie liczy.

Oczywiście nie jest tak, że to malutkie państwo stanowi jakąś utopię. Kilka lat temu rozpoczął się kryzys mieszkaniowy. Popularny temat na południu. Na hiszpańskim Costa Del Sol znaleźć można mnóstwo mieszkań, a nawet całych osiedli, które nie zostały skończone, albo zwyczajnie nie miał kto kupować. Podaż przerosła popyt. Z tym, że w Monaco jest dokładnie odwrotnie. Skończyły się grunty, na których można by postawić apartamentowce. Nadbudówki tych starych? Też wykorzystane. Dlatego w 2016 roku Książę Albert zdecydował się  zatwierdzić projekt zasypania 6 hektarów morza, celem zbudowania tam kolejnych budynków mieszkalnych. Szacunkowa cena za metr kwadratowy to zaokrąglając 100 tysięcy dolarów. Czyli za plus minus 380 tysięcy złotych otrzymacie przestrzeń na dwa stoliki Lack. To ten mały z Ikea, który każdemu z nas towarzyszył w jakimś momencie życia.

Miasto wysokich obrotów

Na tym etapie mieszałbym pewnie trochę podziwu dla powyższych, ze sporą dozą „i co z tego?”. Monaco to jednak coś więcej. Rozwarstwienie społeczne nie wygląda jak w Moskwie, nie uderza w twarz torbą Louis Vuitton. To małe państewko łączy dobry smak – alkoholi, mody, sztuki, ale także motoryzacji. Możemy przechadzać się po ciasnych uliczkach, doceniając drobne szczegóły architektury (tej akurat niewiele), designu czy rozwiązań wspomagających funkcjonowanie na tak małej powierzchni, żeby zaraz natrafić na niewielki butik czy galerię. Ale to nie Vogue, tylko autoGALERIA.

Dla nas Monaco to nie sklep, tylko sala koncertowa co raz wypełniająca się dźwiękami widlastego silnika brutalnie, popisowo wkręcającego się na obroty. W miejscu, w którym nieprzerwanie od 1955 roku organizowane jest Grand Prix Formuły 1 to nie szpan. To tradycja i kultura. Jeśli tego nie robisz, to znaczy, że trafiłeś w złe miejsce. Nie potrafię tego do końca wytłumaczyć, ale w tym wyjątkowym fragmencie Ziemi po prostu czuć ducha królowej motorsportu, zamiłowania do prędkości. Tutaj Gullwingiem podjeżdża się do lokalnej boulangerie po bułki, a Ferrari F40 mieląc kołami rusza ze skrzyżowania. Pomnik upamiętniający jakąś bitwę czy innego żeglarza? A kogo to obchodzi, w rozmiarze 1:1 stoją tu wykonane z brązu postacie (i bolidy) Juana Manuela Fangio czy Williama Grovera.

Tu chcesz być spotterem

Wzdłuż jednej z szerszych ulic, która na jeden weekend w roku zamienia się w prostą startową, rozciąga się budynek Automobilklubu Monaco, na którego fasadzie znajdują się jego archiwalne logotypy. W tym miejscu muszę się przyznać, że o ile zawsze dojeżdżając Żurawią do Placu Trzech Krzyży, na widok wędkarzy z lustrzankami pojawia się na moich ustach delikatny uśmieszek, o tyle przy każdej wizycie w Monaco brakowało mi chyba tylko instagramowego nicku na plecach koszulki, taki był ze mnie spotter.

Monako

Oczywiście, nie jest też tak, że co trzeci samochód to gruby klasyk albo limitowana edycja supersamochodu. Trzeba mieć trochę szczęścia, ale biorąc pod uwagę, że jedyne co musicie robić to pospacerować w południowo-europejskim klimacie, nie brzmi wcale źle. Gdyby jednak akurat żaden z rezydentów nie wylosował kluczyków od Alpine A110 wychodząc po bułki, zawsze pozostaje sprawdzona trasa. Pierwszy punkt to nic innego jak kasyno. Za każdym z trzech razy, kiedy tam byłem, musiałem mijać korek do wejścia głównego i stojące w nim 911 GT3, Ghosta, Avendatora, 599 i tak dalej. Obowiązkowo należy także odwiedzić kolekcję księcia Alberta (wejście tuż obok Maka). Kolekcja
co jakiś czas się zmienia, w zależności od tego, czym monarcha chce się przejechać o tej porze roku. Last, but not least, to… parkingi.

Najlepsze skarby kryją się pod ziemią

Podziemne, siedmio- czy nawet ośmio-poziomowe, skrywają prawdziwe skarby. Przy okazji wychylanie się zza każdego rogu w oczekiwaniu na przykryty delikatną warstwą kurzu samochód z plakatu to naprawdę świetna zabawa. Szczególnie, kiedy okazuje się, że ów pojazd naprawdę tam stoi…

Jeśli do tej pory nie zaczęliście się zastanawiać, czy żonie też kupować bilet albo czy siostra będzie mogła zająć się psem w najbliższy weekend, to przejrzyjcie jeszcze te parę pocztówek w galerii.

Praktyczny motoryzacyjny przewodnik po Monako, czyli co warto wiedzieć

Jeśli zaś w karcie obok już wyszukują się najlepsze loty, to poniżej mały skrót:

  • Parkowanie w Monako

Nie opłaca się na ulicy. Ciasno, ciężko o miejsce, a oznaczeń gdzie i kto może, nadal nie rozumiem. Parkingów podziemnych jest sporo i wbrew pozorom nie są wcale drogie! Przy okazji (jak wyżej) warto zjechać na sam dół i powoli, piechotą wspinać się pod górę zwiedzając każdy zakamarek. Zanim jednak poczynicie szarżę na szlaban, upewnijcie się, że jest duże oznaczenie „Parking Publiczny”. Często górne poziomy są dla mieszkańców, a dolne dla gości.

  • Kiedy odwiedzić Monako?

Jednym z lepszych terminów jest weekend przed Grand Prix. Mało który właściciel jachtu albo apartamentu z dobrym widokiem odpuści sobie ten legendarny wyścig. A skoro ma jacht albo apartament, to znaczy, że ma też ciekawe cztery koła do pokazania. Inna kwestia, nie wiem czy nie jeszcze lepsza, to fakt, że cała otoczka toru (bandy, oznaczenia punktów hamowania, wszystkie tarki) są już wtedy ustawione. Przejażdżka pełnego kółka Toru to niesamowite uczucie.

  • Kiedy nie odwiedzać Monako

Jeśli priorytetem są auta, to zapewne lepiej omijać terminy wszelkich Concorso d’Eleganza, Mille Miglia i innych. Wtedy auta, które chcecie zobaczyć albo stoją w garażu, kiedy ich właściciele palą cygara w St. Moritz, albo są razem z nimi.

  • Co zjeść w Monako

Możecie wybrać się na sałatkę i małą lampkę domowego wina, jak moi koledzy i zapłacić za ten lunch 60 euro. Ale możecie także kupić sobie pizzę na wynos, wino w kieszonkowej butelce
i skoczyć na murek pod kasynem, zastanawiając się czy (i czym) zdążylibyście uciec.

  • Coś jeszcze? Tak!

Monako NIE jest członkiem Unii Europejskiej. Wyposażcie się w mapę, dobrą orientację w terenie i uśmiech na ustach. Ludzie są przesympatyczni, ale ceny połączeń (o ile złapiecie roaming) już nie do końca.

Zaraz za wjazdem najpewniej zatrzyma Was policja. Dokumenty, po co tu przyjechaliście
i czy śpicie w Monaco. Nie? No to tres bien! Mogą nie mówić po angielsku, więc kolejność jest taka: s’il vous plait, automobiles, non.

Smacznego!