Na rynek co chwile wchodzą kolejne chińskie marki. Czas zadać pytanie: po co?

Chińczycy chcą zalać rynek europejski. Niektóre firmy widzą też w tym szansę na rozwój biznesu i z chęcią stają się importerami nawet mniej znanych producentów. Chińskie marki zadomowiły się już na Starym Kontynencie, ale czas powiedzieć "stop".

Myślałem, że nigdy nie dojdzie do sytuacji, w której przestanę tak sprawnie ogarniać zmiany na rynku motoryzacyjnym. Chińskie marki pojawiają się niczym grzyby po deszczu. Czasem na Stary Kontynent i do Polski wchodzą w bardziej oficjalnym wydaniu, czasem pojawiają się dzięki prywatnym importerom, szukającym nowych szans na dobry zarobek.

Dochodzimy jednak do sytuacji, w której życie staje się memem, a powiedzenie "to kto jest ojcem kogo" zaczyna nabierać nowego znaczenia. Zresztą powiązania pomiędzy markami w Chinach to temat na długą rozprawkę, ze szczegółowymi grafami pokazującymi zależności pomiędzy różnymi firmami.

Chińskie marki pojawiają się jedna po drugiej. Tylko nieliczne faktycznie mają sens

Jesteśmy jeszcze w fazie, w której Ci wszyscy producenci, a także importerzy, widzą ogrom przestrzeni na rynku. Faktycznie, moment jest dobry. Europejskie marki krwawią, walcząc z rosnącymi kosztami produkcji i z normami, które windują ceny samochodów. W efekcie wiele samochodów o europejskich korzeniach kosztuje znacznie więcej, od chińskich odpowiedników.

Ludzie zaczęli wybierać portfelem, odkładając sentymenty na bok. BAIC, MG, Omoda czy Jaecoo na pierwszy rzut oka zdają się być propozycjami wcale nie gorszymi od Skody czy Volkswagena. Nie wiemy oczywiście jak wypadaną za kilka lat, niemniej nic nie wskazuje tutaj na gigantyczne problemy.

Oczywiście pojawiają się mniejsze i większe wpadki (zabezpieczenie antykorozyjne, drobne mechaniczne niedociągnięcia), a największe wyzwanie wciąż stanowi dostępność części zamiennych. Mimo to kolejni klienci świadomie decydują się na zakup "chińczyka", aby zaoszczędzić i dostać lepsze wyposażenie.

Chińskie marki

Wybór firm staje się jednak niebezpiecznie duży. Możecie kupić Omodę, Jetoura, Bestune'a, SWM, DFSK i wiele innych produktów, które być może za dwa-trzy lata będą jedynie wspomnieniem. To w zasadzie największa niewiadoma w przypadku prywatnych importerów.

O ile biznes na papierze może wyglądać dobrze w tym momencie, o tyle za dwa-trzy lata, przy niewielkiej sprzedaży i skromnym zainteresowaniu, klienci wybiorą produkty konkurencji. Zresztą spodziewam się, że w ciągu 5-6 lat chińskie marki będą mniej licznie reprezentowane, a na rynku zostaną jedynie najmocniejsi gracze.

Szkoda tylko, że cały czas w kolejne ustawiają się kolejne firmy, które twierdzą, że mają do zaoferowania coś wyjątkowego. Cóż, trudno faktycznie tak na to patrzeć, zwłaszcza gdy często są to niemal identyczne produkty w innym opakowaniu.

Na przykład Jetour to spółka należąca do grupy Chery, korzystająca z rozwiązań znanych z aut Chery i innych marek. Ale w Polsce nijak nie jest powiązana z... Chery

Stoi za nią AADC, które jest prywatnym importerem. I o ile SUV Jetour T2 zdaje się być ciekawszą propozycją, gdyż odróżnia się od innych modeli chińskich marek, o tyle Jetour Dashing czy X70 wyglądają niczym dziwni bracia Chery Tiggo czy Omody 5.