Nie wdawaj się w dyskusję z taksówkarzem, czyli jak otworzyłem puszkę pandory [FELIETON]

Dość często zdarza mi się podróżować taksówkami. Szybko, wygodnie, a do tego coraz częściej tanio. Warto jednak pamiętać jedno - z taksówkarzami nie można dyskutować na newralgiczne tematy.

Są dwie rzeczy, które wybitnie irytują mnie w taksówkach. Pierwszą jest zapach palonych papierosów. Rozumiem, że auta wykorzystywane do pracy zarobkowej są prywatną własnością wielu kierowców, ale palenie w środku to po prostu brak szacunku wobec pasażerów. Wszak ich samochód pełni rolę „komunikacji publicznej”, dostępnej w zasadzie dla każdego. Drugą kwestią są pasy bezpieczeństwa oraz dramatycznie zła pozycja za kierownicą. Przepis zwalniający taksówkarzy z obowiązku zapinania tychże jest reliktem przeszłości i przede wszystkim absolutną głupotą. A ja, głupi, postanowiłem o tym podyskutować z taksówkarzem.

I tak oto kilka tygodni temu zamówiłem taksówkę

Zwykle wybieram jedną z „mobilnych” firm, czyli korzystam z aplikacji. Zamówienie złożone, auto będzie za 10 minut. Hybrydowa Toyota Auris, stosunkowo świeży egzemplarz. Zapowiada się nieźle. Czar prysł jednak w momencie, w którym pociągnąłem za klamkę. Po uchyleniu drzwi uderzyła we mnie chmura tytoniowego oparu, przywodząca na myśl jakąś podrzędną knajpę na końcu świata. Wszystko było przesiąknięte tym zapachem - od auta aż po kierowcę. I mnie, po kilku chwilach. Integrując się więc z biernym paleniem postanowiłem zapytać taksówkarza dlaczego pali w aucie.

„Palę, bo to moje auto. Mam marznąć lub moknąć?” - odpowiedział. Ja skontrowałem wyciągając argument o nietolerancji dymu tytoniowego. Nie przeszkadza mi, gdy ktoś pali na ulicy. Jeśli ma ochotę - droga wolna. Kiedy jednak muszę zamknąć się w takiej komorze gazowej nawet na kilkanaście-kilkadziesiąt minut coś we mnie pęka. Dodałem też, że nie mam ochoty przypominać aromatem popielniczki przez resztę dnia.

Dyskusja na chwilę ucichła, aczkolwiek rozpaliłem ją ponownie innym tematem. Przez dobre 10 minut obserwowałem bowiem pozycję, którą za kierownicą zajmował bohater tego tekstu. Fotel przysunięty blisko kierowcy, ale oparcie w pozycji „szezląg na leżąco”. W efekcie ręce, a w zasadzie ręka naszego taksówkarza sięgała na styk do kierownicy. Prawda dłoń miękko spoczywała na wybieraku kierunku jazdy, zaś lewa opierała się nadgarstkiem na szczycie sterów. Pasów oczywiście brak.

Zawsze w takiej sytuacji zaczynam mocno liczyć na to, że samochód nie wpadnie w poślizg, albo ktoś w nas nie uderzy. W pierwszej sytuacji byłbym świadkiem panicznego, ale jakże efektownego „mydlenia” wieńca kierownicy. O ile oczywiście nasz taksówkarz nie opuściłby swojej pozycji, gdyż przy takim ustawieniu fotela i braku pasów fizyka mogłaby go zabrać na wycieczkę po kabinie samochodu.

„Proszę Pana, ja cały dzień siedzę za kierownicą, jestem taksówkarzem od 20 lat, niech mi Pan nie mówi jak mam prowadzić i siedzieć”, odparł nerwowym tonem. I wtedy się zaczęło. Najpierw zapytał jak mogę znać się na jeżdżeniu, skoro on jeździ tak od ponad dwóch dekad i nigdy nic się nie stało. Cóż, miał dużo szczęścia, trzeba mu to przyznać. Może nawet śmiało puścić spore pieniądze w Lotto, gdyż szanse na wygraną są spore.

Potem usłyszałem jeszcze, że jeśli mi się nie podoba, to on sugeruje wybór innej taksówki. Przez 15 minut w prawdziwie „profesjonalny” sposób próbował wytłumaczyć mi, że się nie znam, a on ma doświadczenie pozyskane w praktyce.

Tak oto po 30 minutach męki dojechaliśmy do celu. Ja zamieniłem się w popielniczkę, po drodze biernie wypalając zapewne z 5 papierosów. Kierowca zaś mógł poszczycić się tym, że obronił swoich racji. Wszak jego doświadczenie góruje nad prawdziwym bezpieczeństwem. Pamiętajcie więc - nigdy nie sprzeczajcie się z taksówkarzem.