Ograniczenia prędkości w Polsce to jeden wielki absurd. Czas zrobić porządek, wszyscy na tym zyskają

Na początku przyszłego roku w życie wejdą nowe przepisy. Przypomnę: za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h na drogach jednopasmowych grozić będzie utrata prawa jazdy na trzy miesiące, tak jak ma to miejsce w mieście. I o ile samo założenie wcale nie jest złe, o tyle wprowadzenie takich zmian wymaga też poprawienia bałaganu w kwestii ograniczeń prędkości w Polsce.

  • Ograniczenia prędkości w Polsce wymagają gruntownego uporządkowania
  • Obecnie mamy do czynienia z wielkim chaosem w całym systemie
  • Proste i przyjazne przepisy będą też łatwiejsze do egzekwowania, a ludzie chętniej zdejmą nogę z gazu

Jestem przekonany, że tak jak i mnie, irytują Was ograniczenia prędkości w Polsce. Nie chodzi mi o limity, ani o drogi szybkiego ruchu, gdyż tutaj panuje względny porządek. 120 km/h na ekspresówkach (100 km/h na jednopasmowych), 140 km/h na autostradach, na wybranych odcinkach mniej ze względu na przebudowy lub uszkodzenia nawierzchni. Proste? Owszem - ale tylko tutaj.

Zabawa zaczyna się w momencie, w którym zjedziecie na drogi krajowe, wojewódzkie i gminne, jednopasmowe. W tym miejscu rozpoczynamy festiwal "dowolnie dobranych ograniczeń prędkości" - i to one są powodem irytacji. Raz mamy 90, raz 70, po chwili 60, które na kilka metrów zamienia się w 90, aby spaść do 50. Ta zabawa trwa w najlepsze i sprawia, że nawet najlepsze oko i najlepsza kamera czytająca znaki w pewnym momencie wymiękną i coś pominą. Bo ile można?

Lata lecą, a my tego bałaganu nie tylko nigdy nie ogarnęliśmy, ale wręcz spotęgowaliśmy. I teraz jest właściwy moment, aby zrobić z tym porządek. A wzór mamy tuż za granicą.

Ograniczenia prędkości w Polsce wymagają gruntownego uporządkowania. Istnieje dobry wzorzec i powinniśmy z niego korzystać

A mowa tutaj o Niemczech (i Austrii). Zasady są bajecznie proste: poza terenem zabudowanym mamy ograniczenie do 100 km/h, w terenie zabudowanym do 50 km/h. Czasami pojawia się 80-ka lub 60-ka, jeśli mamy jakiś nieco gorszy odcinek drogi. Remonty dostają własne ograniczenia, ale są to krótkie odcinki.

Kropka. Zero kombinowania, zero wymyślania nowych ograniczeń co 30 metrów, zero "znakozy", która doprowadza do szewskiej pasji. Nawet na krętych górskich drogach mamy tam ograniczenie do 100 km/h, gdyż i tak kierowcy dopasowują prędkość do warunków i liczby zakrętów.

Ograniczenia prędkości w Polsce

To nie jest "rocket science" i nie wymaga to wielkich zmian w przepisach. Problem zapewne leży jednak znacznie głębiej. Uporządkowana liczba ograniczeń to mniej miejsc dla policji do "wystawiania mandatów". Powiedzmy sobie szczerze - służby rzadko suszą tam, gdzie jest niebezpiecznie. Z reguły robią to tam, gdzie na pewno zarobią, co tylko obniża zaufanie do drogówki.

Straciliby na tym także producenci znaków. A jak wiemy w Polsce jest to świętość. Znakoza jest naszym znakiem (żarcik słowny) rozpoznawczym, a układy w gminach sprawiają, że nikt nie będzie chciał odciąć tej pępowiny dającej dobre pieniądze.

I tak oto dodajemy przepisy, które mają wpłynąć na bezpieczeństwo na drogach, ale nie porządkujemy podstawowych kwestii

Zawsze z dużym komfortem zjeżdżam z autostrad w Niemczech i w Austrii, gdyż kwestia znaków i ograniczeń jest tam po prostu oczywista. Nie ma niespodzianek i przestrzeni na zastanawianie się nad tym, czy na pewno jedziemy z dopuszczalną prędkością. Fotoradary nie są czymś przerażającym - stanowią po prostu "broń na idiotów", którzy przekraczają dozwoloną prędkość.

Jestem przekonany, że podzielacie moje zdanie - no chyba, że stoicie po stronie producentów znaków. Wówczas nie byłoby Wam to na rękę.