Opel Insignia po liftingu, czyli krótki test Twojego auta służbowego - TEST, OPINIA
Król flot i warszawskiego Mordoru przeszedł właśnie pierwszy większy lifting. Co się zmieniło? To pokaże nam sprawdzony przez Opel Insignia.
We flotach od lat wysoką pozycję zajmuje Opel, Skoda i Volkswagen. Marka z Russelsheim straciła jednak nieco swojej siły napędowej w momencie, w którym gama ich modeli została nieco zdywersyfikowana. Nowa Astra, na przykład, traci ze względu na specyficzny zestaw jednostek napędowych pod maską. To samo tyczy się także odświeżonej Insigni, która to oferowana jest z raptem czterema silnikami - przynajmniej póki co. Mało, to prawda. Wśród nich są tylko trzy warianty, które faktycznie mogą budzić zainteresowanie, a do nas trafił najbardziej atrakcyjny. Oto Opel Insignia z dwulitrowym dieslem o mocy 174 KM.
Opel Insignia na szybkiej wizycie w typowym warszawskim biurowcu. Wciąż jest ich tutaj bardzo dużo!
Ach, ma także 8-biegowy automat i napęd na cztery koła
Czyli jest to Insignia na bogato. To nie będzie typowy wybór w przypadku tego modelu, ale menadżerowie wyższego szczebla, dysponujący większymi budżetami na auto, z pewnością skuszą się na taki wariant.
I na pewno nie wybiorą źle. To kawał solidnego samochodu, który tak naprawdę zachował swoje dobre cechy. Wizualnie Insignia wciąż dzielnie się broni i moim zdaniem wygląda bardzo przyzwoicie. Drobne zmiany pozwoliły naciągnąć zmarszczki, które pojawiły się w ciągu kilku lat stażu rynkowego. Ten egzemplarz, w wersji GS Line+, wyróżnia się także dyskretnymi sportowymi akcentami, które bardzo pasują do tego auta.
Kokpit ucieszy tych, którzy nie znoszą nadmiaru ekranów. Ekran multimediów jest zgrabnie wkomponowany w linię deski, a nowy system wygląda efektownie i działa bardzo sprawnie. Poniżej znajdziemy klasyczny panel klimatyzacji, niczym nie różniący się od tego z modelu sprzed liftingu.
Opel Insignia wciąż nie korzysta z cyfrowych zegarów. Połączono tutaj analogowe wskaźniki z wyświetlaczem prędkościomierza, połączonym z komputerem pokładowym. Jego użyteczność jest jednak niestety wciąż bardzo ograniczona. Uruchomienie widoku mapy może zakończyć się niekontrolowanym śmiechem, gdyż podgląd nawigacji to śmieszna kwadratowa plamka, która pokazuje tyle, co nic.
Opel Insignia - czy jakość wnętrza się poprawiła?
Niestety nie. Plastiki wciąż trącają myszką, ale są za to solidnie spasowane. Opel nie zrezygnował też z wszechobecnego piano black, które nawet w aucie z przebiegiem 1500 km jest już porysowane.
Ale są też pozytywy, takie jak fotele AGR. To jedne z najlepszych siedzeń w tej klasie aut. Doskonale wyprofilowane, wygodne i świetnie sprawdzające się w długiej trasie. Szeroki zakres regulacji i dostępna pamięć ustawień to duży atut dla wielu osób.
Wciąż mamy tutaj wiele świetnych systemów bezpieczeństwa - teraz ulepszonych
Niezmiennie na pochwały zasługują światła IntelliLux LED, które mają po 84 diody. Dzięki temu nie tylko świetnie doświetlają i wycinają poszczególne segmenty, ale także robią to bardzo sprawnie i bez zawahania. W odświeżonym modelu zyskujemy także układ ostrzegający o ruchu poprzecznym z tyłu i z przodu, nową kamerę cofania oraz usprawniony aktywny tempomat. Opel oferuje także wyświetlacz HUD, jeden z najlepszych w tym segmencie. Wyświetlany obraz prezentowany jest bezpośrednio na szybie (widzicie, da się), a do tego jego jakość jest rewelacyjna.
Opel Insignia - jak jeździ ten samochód?
Otóż zaskakująco dobrze, choć i tutaj ostre zęby norm nadgryzły dynamikę. Właściwości jezdne miło zaskakują. Auto jest bardzo stabilne i pewne w zakrętach, a napęd na cztery koła sprawia, że nawet na śliskiej nawierzchni przód niechętnie opuszcza obrany tor jazdy. Układ kierowniczy jest wystarczająco komunikatywny i ma dobrze dobrane przełożenie - za to należy się duży plus. Cieszy też zestrojenie zawieszenia adaptacyjnego, stanowiące idealny kompromis pomiędzy komfortem a zachowaniem odpowiednich właściwości jezdnych. W trybach komfortowych (takich jak WYC., czyli wycieczkowy), auto gładko pochłania wszelkie nierówności.
A dwulitrowy diesel jak wypada? Cóż, mam wrażenie, że jednostka ta wciąż jest daleką pochodną silnika z poprzedniej generacji tego modelu. Przypomina o tym start na zimno, kiedy to auto wpada w wibracje, a klekot jednostki początkowo jest dość irytujący. Dopiero po osiągnięciu temperatury roboczej wibracje zmniejszają się.
Osiągi teoretycznie prezentują się dobrze - pierwsza setka na zegarach pojawia się w 8 sekund, a prędkość maksymalna przekracza 200 km/h. Czuć jednak, że 8-biegowy automat został zduszony przez normy emisji spalin. Mocne wciśnięcie prawego pedału owocuje dużym opóźnieniem i wrażeniem "auta wystrzelonego z gumki".
W trasie dynamika jest lepsza, choć 8-biegowy automat lubi się zawahać i niechętnie redukuje w niektórych momentach. Cieszą za to rozsądne obroty przy wyższych prędkościach. Np. przy 130 km/h mamy około 1800 obrotów, zaś przy 140 km/h raptem 2100 obrotów. Przy tej prędkości Insignia zużywa około 7,3 litra ropy na setkę.
Jest drogo
Wiecie jak to jest z tymi flotami - cena gra pierwsze skrzypce. Akurat miałem nieco do czynienia z tą tematyką i właśnie z Insignią. I tak oto pierwsza generacja tego auta w wydaniu sprzed liftingu, w świetnie wyposażonej wersji SPORT ze 180-konnym silnikiem benzynowym kosztowała 123 000 zł. Teraz w tej cenie nie dostaniemy nawet podstawowego wariantu.
A ile kosztuje ten egzemplarz? Cóż, 203 900 zł. Mamy tutaj wszystko, czego dusza zapragnie (od świetnych świateł, przez automat, napęd AWD, skórzaną tapicerkę, elektrykę fotela kierowcy i dobre multimedia), ale to i tak dużo. Z drugiej strony konkurencja będzie jeszcze droższa w porównywalnej wersji.