Volkswagen e-Up! i e-Golf – Das e-Auto
Na salonie samochodowym we Frankfurcie w 2013 roku Volkswagen zaprezentował elektryczne odmiany modeli Up! i Golf. Wtedy były uznane wyłącznie za ciekawostki. Dziś są dostępne w salonach. Niedawno wyjechaliśmy nimi na wrocławskie ulice.
Mogę zasypać Was ciekawostkami o cenach ropy naftowej, o jej kończących się zasobach, o emisji spalin i ich szkodliwości dla środowiska. Mogę też mówić o ocieplaniu się klimatu i topnieniu lodowców, o tym jak musimy dbać o naturę i że trzeba przesiąść się do samochodów elektrycznych aby pozostawić florę i faunę dla przyszłych pokoleń. Ale zamiast tego zadam wam pytanie: ile kilometrów dojeżdżacie codziennie do pracy?
W Niemczech, według badań Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Rozwoju Miast, 80% kierowców pokonuje dziennie mniej niż 50 kilometrów. I to właśnie dla nich Volkswagen przygotował elektryczne odmiany swoich samochodów. A, że przy okazji jazda nimi wywołuje ogromny uśmiech na twarzy, to już efekt uboczny. Bo wiecie, Niemcy są poważnym narodem.
Ale do rzeczy. Elektryczne pojazdy od Volkswagena dostępne są wyłącznie w nadwoziach pięciodrzwiowych. Wyróżniają się, oprócz niebieskich emblematów tu i ówdzie, światłami do jazdy dziennej w kształcie litery C, które zamontowano w zderzaku. Oczywiście wzór felg jest specjalny i wyjątkowy dla e-wersji. Naturalnie, nie ma mowy o rurze wydechowej. Brak tradycyjnego silnika umożliwił również „zamknięcie” grilla – nie ma potrzeby zwiększania oporu powietrza. Zwłaszcza, jeśli zasięg jest najważniejszy.
Wewnątrz nie ma rewolucyjnych zmian. Niebieski kolor z emblematów (nazwany e-blau) znajdziemy również na przeszyciach w kabinie. Deskę rozdzielczą przystosowano na potrzeby elektryków, ale nawet jeśli nigdy nie jeździliście chociażby hybrydą, nic was nie zaskoczy. Udało się nawet zachować oryginalną pojemność bagażnika – przynajmniej w modelu e-up! Przestrzeń bagażową w Golfie zmniejszono o 37 litrów (do 343), ale i tak nie jest źle. Dzięki usunięciu zbiornika paliwa, na jego miejscu można było zamontować część ogniw. Resztę umieszczono w tunelu środkowym.
E-Up! napędzany jest silnikiem elektrycznym oferującym 82 konie mechaniczne i 210 niutonometrów momentu obrotowego. Najmocniejsza wersja spalinowa (czyli zwykły Up!) ma 75 koni. Czyżby elektryk aspirował do bycia małym sportowcem? Nie. E-model waży około 200 kilogramów więcej. Nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ żywiołem auta jest miasto. Spod świateł przyspieszymy do 60 kilometrów na godzinę w mniej niż 5 sekund – a w drodze do pracy naprawdę nie potrzeba więcej. „Setkę” wyciągniemy w 12,4 sekundy. Nie można mówić o elastyczności na „czwórce”, ponieważ bieg do jazdy jest tylko jeden. Przyspieszenie od 80-120 zajmuje maluchowi nieco ponad 10 sekund.
E-Golf ma pod maską nieco mocniejszą jednostkę napędową. 115 koni i 270 niutonometrów pozwalają osiągnąć 60 kilometrów na godzinę w 4,2 sekundy, a po następnych 6 sekundach na obrotomierz wskaże sto kilometrów na godzinę. Może wydawać się wam dziwne, że podaję czasy do 60 km/h. Warto jednak zwrócić uwagę, że to samochody stworzone do miasta, gdzie i tak trudno o osiągnięcie większych prędkości. Nie zmienia to faktu, że nawet nie łamiąc ograniczeń można bawić się po prostu świetnie. Reakcja na wciśnięcie pedału gazu jest błyskawiczna. Żadnych redukcji, turbodziur czy innych zjawisk znanych z „tradycyjnych” aut. Wciskasz - jedziesz. I nawet zerwiesz przy tym przyczepność na przednich kołach.
Gdy staniesz się właścicielem elektrycznego samochodu, wizyty na stacjach benzynowych przejdą do historii. Choć klapka wlewu paliwa wciąż znajduje się w tym samym miejscu, teraz podpinamy tam kable. Bateria litowo-jonowa w najmniejszym z Volkswagenów waży 230 kilogramów i ma 18,7 kWh pojemności. Jej pełne naładowanie (od zera) ze zwykłego gniazdka trwa 9 godzin. Trochę długo... Jeśli mamy w domu Wallbox, przy jego użyciu „zatankujemy” w 6 godzin. Hm.... Na szczęście stacje szybkiego ładowania postawią samochód „na nogi” w 30 minut.
W przypadku Golfa mówimy o ogniwach mieszczących 24,2 kWh (niewielka ich część to tzw. „rezerwa techniczna), ważącym 318 kilogramów. Tutaj ładowanie do pełna będzie jeszcze dłuższe – 13 godzin przy pomocy zwykłego gniazdka, 8 w przypadku wallboxa i - o dziwo - 30 minut na stacji CCS (Combined Charging System). Ale te wartości nie są wbrew pozorom tak straszne i przerażające. Elektryki mają przed sobą świetlaną przyszłość.
Najważniejsza sprawa we "wtyczkowozach" to, nie ma co ukrywać, zasięg. Najmniejszy e-Up! przejedzie 160 kilometrów, e-Golf o 30 kilometrów więcej. Tak więc te samochody w zupełności wystarczają do wyjazdu do pracy czy na zakupy i prawdopodobnie nie trzeba będzie ich ładować co noc. Producent przygotował aplikację na smartfony (Car-Net e-Remote), dzięki której ustawimy godziny ładowania, sprawdzimy informacje o stanie baterii czy też przejmiemy kontrolę nad klimatyzacją. Szybki rachunek i wychodzi na to, że koszt przejechania 100 kilometrów w Polsce to mniej niż 8 złotych – niezależnie czy to Golf, czy też Up! 8 złotych!!!
Zmniejszenie oporu powietrza (nawet o 10% w przypadku Golfa) czy zastosowanie węższych opon (e-Up!: 165/65, e-Golf: 205/55) służą w walce o każdy kolejny kilometr. Do dyspozycji kierowcy są trzy tryby jazdy: normal, eco i eco+. Dwa ostatnie zmniejszają moc samochodu, reakcja na gaz jest bardziej ospała, prędkość maksymalna spada, a klimatyzacja nie jest aż tak wydajna. Przykładowo, w eco+ dostępny jest wyłącznie nawiew. W korkach „ekotryby” sprawdzają się doskonale. Nie musimy być przecież pierwsi na każdych światłach. Cieszy fakt, że przed wyprzedzaniem nie trzeba ponownie zmieniać programu – wystarczy kickdown, a auto wróci do życia z pełną mocą. Przynajmniej na chwilę.
Oczywiście odzyskujemy też część energii z hamowania. Samochody mają 5 trybów jazdy – D (czyli normalna jazda, najmniejsze ładowanie), później D1, D2, D3 i B. W każdym kolejnym z nich przy toczeniu się wraca do nas więcej energii. Od ustawienia D2 po odpuszczeniu pedału gazu włączają się światła hamowania – na tyle duży jest opór silnika działającego jak prądnica. Programy zmieniamy drążkiem zmiany biegów, operując nim w lewo lub w prawo. Po kilku dniach nie będziemy już w praktyce używać hamulców w korku, sprawnie wybierając kolejne tryby jazdy i ładując baterie podczas zatrzymywania.
Elektryczne samochody są wizytówką producenta, dlatego wyposażenie jest całkiem bogate. E-Up! ma między innymi climatronic, podgrzewane przednie siedzenia i podgrzewaną przednią szybę. Dopłaty wymaga szklany dach i czujniki parkowania. Jednak w tak małym samochodzie można się bez nich obejść.
E-Golf również zaskakuje wyposażeniem. Nawigację Discover Pro z 8-calowym wyświetlaczem dostajemy w standardzie – a nawet w GTE jest ona opcjonalna! Dwustrefowa klimatyzacja? Jest. Reflektory diodowe? Są. Podgrzewana przednia szyba? Też. Dopłacimy za to za bezkluczykowy dostęp do samochodu czy skórzaną tapicerkę Vienna.
Przechodzimy zatem do najważniejszej kwestii – ceny. Volkswagen e-Up! będzie kosztował około 111 tysięcy złotych, większy e-Golf nieco ponad 150 tysięcy. Nie wróży to popularności elektrykom w Polsce, gdzie infrastruktura do ładowania nie jest zbyt rozwinięta, a właściciele takich aut nie mają dodatkowych korzyści z dbania o naturę. Wystarczy spojrzeć na Norwegię, gdzie opłaty za parking czy pewne odcinki dróg nie istnieją dla kierowców „wtyczkowozów”. Za daleko? W Niemczech elektryki mogą jeździć po buspasach...
Volkswagen chce być największym producentem samochodów elektrycznych do 2018 roku. I wszystko wskazuje na to, że ten plan się uda. E-golf, choć niedawno wprowadzony w Norwegii, pod względem sprzedanych egzemplarzy w tym kwartale niebezpiecznie zbliża się do lidera segmentu – Nissana Leafa. A wszystko wskazuje na to, że elektrycznych aut w gamie Volskwagena będzie więcej....