PIERWSZY TEST: Volkswagen T-Cross, czyli crossover w użytecznym wydaniu
Moda na crossovery zdaje się nie mieć końca. Niestety, wiele takich samochodów poza zwiększonym prześwitem nie oferuje niczego specjalnego. Są na szczęście wyjątki od tej reguły.
Nigdy nie ukrywam, że nie należę do fanów SUV-ów i crossoverów. Są w tych segmentach samochody, które faktycznie mają po swojej stronie argumenty zachęcające do zakupu i dają się lubić, ale ich liczba jest mocno ograniczona. Z czystym sumieniem mogę jednak powiedzieć, że Volkswagen T-Cross dołączy do tej listy. Niemcy odrobili lekcje i dobrze podeszli do tematu, choć nie wystrzegli się kilku minusów w tym samochodzie.
Przede wszystkim dobrze wygląda
Nie, nie jest to dzieło sztuki na miarę najlepszych galerii świata, ale Volkswagen do projektu T-Crossa podszedł we właściwy sposób. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł, aby zwyczajnie "podnieść" Polo i obudować je dodatkowymi plastikami. T-Cross zyskał swój własny unikalny wizerunek, będący kombinacją pomysłów z większego T-Roca, z wieloma nowymi elementami. Front wygląda znajomo - charakterystyczna forma świateł, sześciokątny grill czy "lekko kanciaste" obudowy świateł przeciwmgłowych przypominają nieco większego brata. Linia boczna z kolei jest bardzo prosta i urozmaicają ją proste przetłoczenia ciągnące się od przednich błotników do tylnych świateł. Dopiero z tyłu mamy coś "nowego", czyli czarne lampy z wyciętymi elementami świetlnymi, dającymi efekt 3d. Pojawiła się tutaj także blenda, która łączy światła w jedną całość. I tutaj nie mogę odżałować jednej rzeczy - dlaczego nikt nie zdecydował się na wprowadzenie listwy świetlnej? Wiem, że jest to teraz popularny dodatek w samochodach, ale tutaj prezentowałby się doskonale i zdecydowanie urozmaiciłby sylwetkę tego samochodu po zmroku.
Jak na miejskiego crossovera przystało, T-Cross oferuje szereg możliwości indywidualizacji wyglądu. Wszak nudne auta wychodzą z mody - i wie to nawet Volkswagen. W ofercie znajdziemy więc szereg ciekawych odcieni, w parze z którymi to idą dodatkowe pakiety wizualne. Ja w ciemno wybrałem moim zdaniem najciekawszy egzemplarz - wykończony jest on lakierem Energetic Orange, zaś w ramach dodatkowego pakietu (także o nazwie Energetic Orange) pojawiły się tutaj czarno-pomarańczowe felgi oraz identyczne kolorystycznie wstawki we wnętrzu.
Ma porządne wnętrze (ale nie bez wad)
Wsiadając do Volkswagena T-Crossa nie ma się co spodziewać fajerwerków i kosmicznych pomysłów. Deska rozdzielcza w swojej formie przypomina tę z Polo, choć zyskała nieco więcej "kanciastych" elementów. Ergonomicznie jest mistrzowska, ale niestety pod kątem materiałów wykończeniowych nieco zawodzi. O ile w Polo dostaniemy miękki plastik na szczycie deski, o tyle tutaj takowego zabrakło. Dlaczego? Volkswagen ma na to swoje wytłumaczenie, zaś moim zdaniem sprawa jest prosta - identyczne materiały znajdziemy w większym T-Rocu. Nie dziwie się więc, że mniejsze auto dostało podobne wykończenie, wszak nie mogłoby przebijać nieco wyżej pozycjonowanego samochodu.
W testowanym egzemplarzu znalazło się bardzo "standardowe" wyposażenie, czyli klasyczne analogowe zegary z monochromatycznym ekranem komputera pokładowego i topowy system multimedialny (za dopłatą posiada obsługę CarPlay i Android Auto. Poza tym jest tutaj takżę dwustrefowa klimatyzacja czy podgrzewane fotele - tak naprawdę wszystko, czego do szczęścia potrzeba. Wymagający klienci mogą zdecydować się na cyfrowy zestaw zegarów Active Info Display, który jest dokładnie taki sam jak w Polo czy T-Rocu, a teraz także w Passacie po liftingu.
Jest przestronny i praktyczny
I pod tym kątem T-Cross mnie zaskoczył. Na prezentację dojechałem bowiem T-Rociem, co pozwoliło mi sobie przypomnieć to i owo na temat tego auta. I na dzień dobry uderzył mnie fakt, że przy czwórce pasażerów z bagażami jest tutaj ciasno. Miejsca na nogi za wyższym kierowcą w zasadzie nie ma, a kufer mieści z trudem trzy walizki kabinowe. Tymczasem w T-Crossie jest znacznie wygodniej. Platforma MQB A0 cechuje się dużym rozstawem osi (2548 mm). Nadwozie T-Crossa jest o 54 mm dłuższe niż w Polo i o 138 mm wyższe. Pozycja za kierownicą także została podniesiona o 5 centymetrów, co ma poprawić widoczność z miejsca kierowcy. Warto jednak zwrócić uwagę na inny aspekt - mały crossover Volkswagena jest aż o 12 centymetrów krótszy od T-Roca. Mimo to wnętrze jest znacznie przestronniejsze, a bagażnik pojemniejszy. Przy identycznej pozycji za kierownicą, jaką przyjąłem w T-Rocu, w T-Crossie siadam wygodnie "sam za sobą" - w takich warunkach mógłbym pokonać nawet dłuższą trasę. Co więcej, kanapa jest przesuwana, więc gdy nie wieziemy pasażerów, to możemy powiększyć nieco kufer. Ten w zależności od ustawienia mieści od 385 do 455 litrów, zaś po złożeniu oparcia przestrzeń powiększa się do 1281 litrów. Fotel pasażera kładzie się "na płasko" co z kolei ułatwia przewóz długich przedmiotów - według Volkswagena deska sufringowa wchodzi tutaj bez problemu.
Warto też dodać, że pozycja za kierownicą jest bardzo dobra. Fotele są wygodne i dobrze wyprofilowane, zaś nowa kierownica z grubym wieńcem dobrze leży w rękach. Schowków nikomu nie zabraknie - przed lewarkiem jest spora skrytka, zaś pod podłokietnikiem ukryto dwa uchwyty na kubki. W samym podłokietniku znajdziemy dodatkową przestrzeń na mniejsze przedmioty. Oczywiście kieszenie w drzwiach czy schowek przed pasażerem to oczywiste elementy.
Znane jednostki pod maską
Oferta silnikowa Volkswagena T-Crossa jest prosta i jednocześnie wystarczająca. Składają się na nią dwa silniki - 1.0 TSI w wariancie 95 i 115 koni mechanicznych oraz mocniejszy silnik 1.5 TSI generujący 150 KM. Polski oddział zrezygnował natomiast z oferowania diesla 1.6 TDI, gdyż popyt na taką jednostkę byłby znikomy. Do jazd wybrałem wersję 115 KM z 6-biegowym "manualem", czyli potencjalnie najpopularniejszy wariant, który będzie najchętniej wybierany przez polskich klientów. I tak naprawdę niczego tutaj nie brakuje. Moc jest w zupełności wystarczająca do codziennej jazdy, nie tylko w mieście. Silnik dobrze wyciszono, podobnie jak kabinę pasażerską. Przy prędkościach autostradowych szumy są oczywiście słyszalne, ale nie doskwierają przesadnio. Jednocześnie cieszy niskie zużycie paliwa, które nawet w zakorkowanym trójmieście wynosiło niecałe 8 litrów. Manualna skrzynia biegów pracuje precyzyjnie, a krótki skok lewarka podnosi komfort machania prawą ręką. Ci, którzy cenią sobie automaty wybiorą z pewnością 7-biegowe DSG. Miałem okazję pokonać krótki dystans taką odmianą - tutaj również nie mam żadnych zastrzeżeń, choć ta przekładnia stawia na eko-jazdę i dość wcześnie wrzuca wyższe przełożenia, oraz z lekkim opóźnieniem reaguje na kickdown.
T-Cross i T-Roc - czym tak naprawdę się różnią?
Dużo osób zadawało nam pytania dotyczące różnic pomiędzy T-Crossem a T-Rociem. Pozwólcie więc, że odpowiem Wam to w najprostszy sposób:
- T-Cross posiada belkę skrętną z tyłu. T-Roc ma już wielowahaczowe zawieszenie
- T-Cross korzysta z platformy MQB A0, którą dzieli m.in. z Volkswagenem Polo, Seatem Aroną czy Skodą Kamiq/Scala. T-Roc bazuje na MQB z Golfa
- T-Cross nie może być wyposażony w napęd na cztery koła. 4MOTION znajdziemy dopiero w T-Rocu
- T-Roc oferuje mocniejsze silniki - 2.0 TSI 190 KM oraz nową wersję R (300 KM)
- T-Cross, pomimo mniejszego nadwozia, jest bardziej przestronny
Tak jak myśleliście - tanio nie jest
Ceny Volkswagena T-Crossa startują od 69 790 zł za podstawową wersję. Oznacza to, że różnica w stosunku do T-Roca wynosi blisko 14 000 zł. Jeśli jednak wybierzemy topową wersję Style, to zapłacimy conajmniej 83 690 zł. Testowany egzemplarz wyceniono na 94 850 zł, czyli zbliżamy się do granicy 100 000 zł. Tę łatwo przekroczyć - jeśli dorzucimy wszystkie dostępne dodatki do wersji z przekładnią DSG, bez problemy osiągniemy kwotę na poziomie 115 000 zł. Wydając jednak te 95 000 zł otrzymamy w zasadzie wszystko - od ledowych świateł przednich aż po system multimedialny z łącznością online za pomocą CarSticka, czyli routera z kartą SIM.
I na koniec kluczowe pytanie - czy warto zainteresować się tym samochodem? Moim zdaniem jak najbardziej. T-Cross jest przestronniejszy i wygodniejszy od Polo. Zapewnia lepszą widoczność, oferuje więcej miejsca a nie jest dużo większy, dzięki czemu dobrze sprawdzi się w mieście oraz w trasie. I tak jak nie lubię crossoverów i SUV-ów, tak T-Crossa w ciemno wybrałbym zamiast dość nudnego Polo.