Podróż za milion uśmiechów. Pojechałem starą Corvette w podróż przez Bałkany
Stary amerykański kabriolet, 10 krajów i niemal 4000 km. Miejsca, Ludzie, wspomnienia które nie znikną. Podróż klasykiem to inny wymiar jazdy. Najlepszy.
Podróż samochodem dla samego podróżowania to coraz rzadsze zjawisko. Wybieramy samolot, albo samochód ale głównie w celu szybkiego przemieszczenia się na miejsce. Z jednej strony, całkowicie to rozumiem. Z drugiej strony, to nie jest podróż, tylko transport.
I niech tak będzie. Ale taka jazda może być też podróżą. I to jedną z tych najlepszych. Nie miejcie konkretnego planu, ram czasowych, planujcie z dnia na dzień, zjedźcie z autostrady i cieszcie się jazdą. Dotrzecie w niesamowite miejsca, zobaczycie rzeczy, których się nie spodziewaliście.
A do tego zróbcie to klasycznym samochodem. Radość będzie jeszcze większa i gwarantuje wiem, że zapewni Wam to jeszcze więcej przygód oraz znajomości. Ja do tego wybrałem swoją Corvette z 1989 roku. Przeczytajcie, jak było.
Miejsca
Obrana przeze mnie trasa nie miała konkretnego planu. Był wyznaczony limit budżetowy oraz potencjalne miejsca, gdzie chciałbym się znaleźć. Finalnie przejechaliśmy 3947 km, przez Polskę, Czechy, Słowację, Węgry, Austrię, Słowenię, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Serbię oraz Rumunię.
Część z tych krajów (Austria i Słowenia) trafiła się przypadkiem i przejazdem, ale nie ukrywam, że było warto. Austriacki Burgenland jest przepiękny i nawet te kilkadziesiąt kilometrów dało mnóstwo radości. Słowenia z kolei była również ładnym i chwilowym przerywnikiem, ale kluczowym z finansowego punktu widzenia. Po prostu benzyna kosztuje tam niecałe 1,6 Euro za litr - zawsze to jakaś oszczędność.
Węgry pominę milczeniem - ładne miasteczka, ale fatalnej jakości drogi, przeciętne oznakowanie oraz multum zwieszających się nad drogami fotoradarów w "złośliwych" miejscach jakoś nie zachęcają do podróżniczego zgłębiania tego kraju.
Kluczem były Bałkany połączone z Rumunią. Dużo rzeczy możecie obejrzeć na zdjęciach, ale nic nie odda tego wrażenia, gdy w Czarnogórze wyjeżdżacie kabrioletem z pięknych krętych dróg w górach i przed Wami otwiera się panorama zatoki Kotorskiej. Przepiękne miejsce z dobrymi drogami, drogimi domami i obezwładniającym zapachem Oleandrów rosnących przy drodze.
To też jest Chorwacja!
Popularna wśród rodaków Chorwacja to nie są plaże i zimne Karlovacko. To tętniący życiem, piękny Zagrzeb, wspaniałe drogi przez Slunj i okolice Jezior Plitwickich, przypominająca amerykański interior droga nad morze oraz Jadranska Magistrala. Dzięki autostradzie już nie zatłoczona, ale wciąż pełna uroku, z morzem po prawej stronie i górami po lewej (jeśli jedziecie na południe). To jest jazda i widoki, których się nie zapomina. Tak jak i przejazdu przez góry przy ujściu Cetiny, lokalnych knajpek przy drodze i podawanej w nich mocnej kawy z obowiązkową szklanką wody.
To ostatnie również znajdziecie w innych bałkańskich krajach.
Na przykład w Bośni. To kraj, w którym możecie być pewni dwóch rzeczy. Po pierwsze, wszędzie spotkacie Golfa II. Naprawdę wszędzie. I zawsze co najmniej jeden będzie kolorze "soczystej jajecznicy". Druga rzecz to krajobrazy. To właśnie w Bośni Corvette wspinała się na najbardziej wymagające wzniesienia, jechała drogą, która kiedyś była torem kolejowym oraz zwiedzała jedną z najpiękniejszych tras - z Mostaru do Sarajewa, a następnie do serbskiej granicy.
Żółty Golf - czyli jesteśmy w Bośni
Wiedzie ona najpierw doliną Neretwy, a następnie doliną Driny. Wijąca się nabrzeżem rzek droga jest dobrej jakości i zapewnia autentycznie zapierające dech w piersiach widoki. Jedziecie sobie 90 km/h, dach otwarty, dookoła woda, skały i piękna zieleń. To również wykute w skałach tunele, w których pięknie rozchodzi się dźwięk amerykańskiego V8. Oraz zdradliwa pogoda, która w górach potrafi zaskoczyć ścianą wody i gradem.
Gdy będziecie w Serbii, zaskoczy Was "miły folklor" i pewnego rodzaju swojskość, która powoduje, że jeździ się niezwykle przyjemnie i "chilloutowo". A potem zjedziecie nad jezioro, które okaże się rzeką - Dunajem. To Żelazna Brama - przełom tej właśnie rzeki będący granicą między Serbią, a Rumunią. I również wspaniałe drogi oraz widoki, które na zawsze zostają w pamięci.
Żelazna Brama
Rumunię z kolei zapamiętam jako kraj bardzo eklektyczny. Miejscami przerażający, miejscami uroczy z kolorowymi wioskami pełnymi kwiatów. Mijając domy czekałem tylko, aż za zakrętem pojawi się orkiestra grająca skoczne melodie.
Ale Rumunia to także jeden z celów wyprawy - trasa 67C, zwana potocznie Transalpiną.
Jest mniej popularna niż szosa Transfogarska, ale położona wyżej. Otworzona po zimowej przerwie zaledwie na początku czerwca, wciąż jeszcze straszy śniegiem i mgłami ograniczającymi widoczność. W tych warunkach, licznymi serpentynami wspinaliśmy się na 2145 m.n.p.m.. To najwyżej położona droga w Rumunii. Następnie zamienia się ona w przecięty wąską drogą, niesamowicie gęsty las, gdzie telefony tracą zasięg, a dźwięk silnika odbija się od ściany drzew.
Widoki na Transalpinie były powalające :)
Kilka wspomnień będzie też ze Słowacji, gdzie Parki Narodowe Słowacki Kras i Słowacki Raj zapewniają błękitnemu roadsterowi wspaniałą oprawę oraz kolejne wyzwania - wytyczona trasa przebiega też trasą wyścigu górskiego na Dobšinským Kopcu.
Taka podróż to ludzie
Samotna podróż z jednej strony jest trudniejsza, bo skazuje nas wyłącznie na własne towarzystwo i czasem nie pozwala ani na moment "oderwać umysłu" od trasy. Z drugiej stronie, dzięki temu taka wyprawa wybrzmiewa pełniej. Dzięki ludziom, których poznajemy. A jadąc klasykiem poznamy ich mnóstwo.
Nie zliczę, ile razy trąbiłem, machałem, robiłem przegazówki, albo po prostu dziękowałem za "kciuk w górę" lub szeroki uśmiech na twarzy.
Po przekroczeniu polskiej granicy miałem wrażenie, że trafiłem do innego świata - gdzie klasyczne samochody i podróże ceni się bardziej. Piesi, kierowcy innych aut, turyści - żaden współczesny samochód nie budziłby tego typu zainteresowania. Myślę, że w wielu wakacyjnych albumach znajdzie się miejsce niebieskiego samochodu z wariatem za kierownicą, który leci bez dachu w deszczu, albo przeciska się przez drewniany mostek.
Wakacje AD 1990 - Fun vs Business
Gdyby nie klasyk, nie miałbym też o czym rozmawiać z niemieckimi emerytami, którzy w Chorwacji spędzali urlop wraz ze swoim BMW 735 z 1990 roku, wciąż w idealnym stanie i przynoszącym uśmiech na twarz właściciela. W Zagrzebiu nie poznałbym Lary i Villima - pary szalonych petrolheadów, którzy ścigają się swoimi Peugeotami 106 w górskich wyścigach na górze Sljeme. Oczywiście całkowicie nieoficjalnie - niczym bałkańska wersja japońskich Toge.
Gdyby nie podróż klasykiem, nie dowiedziałbym się, czemu w Serbii niestety nie ma kultury youngtimerów ("Bo my i tak jeździmy starymi samochodami"), czemu Bośniacy jeżdżą starymi Golfami (sentyment z czasów produkcji w Sarajewie) i "beczkami" (Bo to już prawie Albańczycy).
Corvette budziła też zdolności językowe wśród napitej angielskiej młodzieży, która po zauważeniu tablic krzyczała po polsku "Wy....na w ch....".
Z kolei w Serbii spotkałem też Olę i Staszka, którzy podróżowali z Krakowa Mazdą MX-5. Pamiętajcie - gdzie byście nie byli, szansa na spotkanie się dwóch niebieskich roadsterów z Waszego kraju nigdy nie równa się zero.
Ilu niebieskich Roadsterów się spodziewaliście na serbskiej prowincji?
Wiecie jak w takiej podróży wyglądają przejścia graniczne? "Dzień dobry. Poproszę paszport, dokumenty samochodu... ooo, jaki silnik? Który to rok, ile ma koni? Szerokiej drogi". Z takich rozmówek można mieć nowe znajomości, a na pewno "zrobią Wam dzień".
Podróż klasykiem - Chevrolet Corvette
Tak naprawdę Corvette to samochód sportowy, choć ze względu na pochodzenie, jest raczej Grand Tourerem. C4 z 1989 roku, ze składanym dachem, kolor Nassau Blue i pasujące wnętrze. Przebieg - 290 000 km. 5,7 V8, 245 KM i automatyczna skrzynia biegów.
To była podróż z gatunku "Zwariowałeś?!" Nawet mój mechanik, który do ostatnich chwil składał mi auto uznał, że nie jestem do końca normalny, że zabieram potężne V8 w tak długą trasę.
No cóż, nawet specjalista może się mylić. Udało się bez żadnej awarii.
Każdy dzień zaczynałem od ekwilibrystyki polegającej na spakowaniu bagażu, następnie zdejmowałem dach i odpalałem silnik. Synthwave'wowe zegary wstawały radośnie, a ja bulgocząc toczyłem się dalej.
Jeszcze coś by weszło!
Jeśli uważacie, że Corvette nie nadaje się na serpentyny to... macie rację. Zdecydowanie woli łagodniejsze łuki i zakręty, na których nie przeszkadza olbrzymi promień skrętu. A przede wszystkim - musi być równo. Fatalne drogi nie są dla bardzo sztywnego zawieszenia oraz dla kierowcy niczym przyjemnym. Do tego przyczepność tylnonapędówki z dużym momentem obrotowym czasem pozostawiała nieco do życzenia. Ale wciąż do przodu, średnio ponad 350 km dziennie, bez większego stresu.
Owszem, codziennie zaskakiwałem pracowników stacji benzynowej szukających wlewu, ale i tak jestem zadowolony. Palące średnie "dwie dychy" po Warszawie V8 zużyło niecałe 500 litrów paliwa w ciągu 11 dni - czyli średnio ok. 12,5 - 13 litrów na setkę, wliczając w to wspinaczki wysokogórskie.
Nie odżałowałbym gdybym nie pojechał
Turystyka samochodowa to coś wspaniałego i nie do zastąpienia. Turystyka klasykiem - tym bardziej. Mimo XXI wieku, internetu i "pełnej cywilizacji" taka podróż wciąż może być przygodą - dla Was i dla samochodu. Nawet jeśli tak jak ja utkniecie w górach, jedna z uszczelek zacznie puszczać podczas ulewy, mocząc Wam spodnie. Nawet jeśli bośniackie góry przywitają Was takimi zakrętami i deszczem, że będziecie jechać z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia po kolejnym "boku" i patrząc jak motocykliści wpadają w krzaki (nic się nikomu nie stało, poza urażoną godnością).
Warto było zobaczyć i poczuć te dziurawe drogi, na której plastikowa amerykańska wanna trzeszczy okrutnie, warto było negocjować łapówkę z bośniacką policją, dla której "nice car" równało się "20 Euro for a coffee for me and my friend".
Każdemu życzę takiej przygody i takiej podróży: bez planu, pośpiechu - poczujecie życie zupełnie inaczej.