Półprzewodniki to tylko jeden problem. Końca kryzysu nie przewidujemy
Jeśli pustki w salonach, wysokie ceny aut i przerwy w produkcji mają tylko jeden powód: półprzewodniki, to jesteście w błędzie. Z Azji płyną złe wieści.
Tak, z Azji, bo to właśnie Daleki Wschód odpowiada za bardzo wiele czynników, które wpływają na światową produkcję. I nie mam tu na myśli robienia obiadu ze wszystkiego co żyje w okolicy, niezależnie od tego, jakie to będzie miało skutki. Na półprzewodniki z Chin, Tajwanu i Korei czeka cały świat. A to początek wyliczanki.
Półprzewodniki już nie tylko "just in time"
Półprzewodniki odmieniane są przez przypadki od wielu miesięcy. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że ten kryzys szybko się nie skończy, z wielu powodów. Zarówno rynek elektroniki użytkowej, jak i branża motoryzacyjna, potrzebują coraz większej ilości chipów, co spowodowało "wysuszenie" źródeł. Najwięksi producenci po prostu nie nadążali ich produkować, a pandemia dodatkowo spowolniła łańcuchy dostaw w obie strony (półproduktów do produkcji, a także gotowych chipów do fabryk). Swoje zrobiła też susza na Tajwanie, który jest jednym z największych dostawców półprzewodników. Przez brak wody fabryki musiały zatrzymać produkcję. Obecnie jednak producenci półprzewodników mają spore zapasy, które... wciąż są niewystarczające. O ile dotychczas dostawy były realizowane w systemie "just in time", który pozwalał na płynny przepływ towarów od producenta do końcowego odbiorcy, to obecnie każdy chce się zabezpieczyć na przyszłość. Producenci samochodów (a także komputerów, telefonów i innych sprzętów) wykupują więc półprzewodniki na zapas, aby mieć pewność, że nie zabraknie ich w przyszłości (a przynajmniej nie aż tak bardzo).
Wiele firm motoryzacyjnych usiłuje też radzić sobie po swojemu. Toyota planuje system monitorowania przepływu i zapotrzebowania na chipy, a np. Hyundai rozpocznie produkcję własnych układów scalonych, żeby uniezależnić się od producentów zewnętrznych.
Pandemiczne problemy nie zwalniają
Wspomnieliśmy o łańcuchu dostaw. Obecna sytuacja każe się zastanowić, czy "just in time" to w 100% skuteczny system dostarczania komponentów. Wystarczy jeden nietoperz i jeden nieogarnięty kapitan, aby sparaliżować na dwa lata światowy transport kontenerowy. Branża do tej pory nie odzyskała równowagi. W azjatyckich portach brakuje kontenerów, brakuje statków, a przypadki koronawirusa raz na jakiś czas "wycinają" poszczególne porty z użytkowania.
Do tego dochodzi sytuacja geopolityczna. Zmiana na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych spowodowała większe zawirowania niż się spodziewaliśmy. Odmrożenie handlu z Chinami wywołało przeniesienie ciężaru na masowy handel na linii Pekin - Waszyngton. Producentom części samochodowych oraz spedytorom znacznie bardziej opłaca się wysyłać całe wielkie jednostki do USA, niż np. do Europy. Ponadto "powrót" pustych kontenerów do Chin ze Stanów trwa znacznie dłużej niż z Europy. W związku z tym ceny frachtu nawet dla dużych graczy wzrosły między dwu, a czterokrotnie w stosunku do jesieni 2019 i 2020 roku. Ci mniejsi muszą się liczyć z jeszcze większymi podwyżkami.
Tak, to też wciąż odbija się czkawką
A wiadomo, że nie tylko producenci aftermarketowi korzystają z komponentów produkowanych w Azji.
Wszyscy patrzymy na Chiny
Podobnie jak półprzewodniki, w kryzysie branży motoryzacyjnej możemy odmieniać Chiny przez wszystkie przypadki. I uważnie przyglądać się sytuacji w Państwie Środka. Nie tylko ze względu na pandemię. Chiński rząd masowo skupuje stal i drewno, a ceny aluminium szybują w kosmos. U nas widać to na przykładzie materiałów budowlanych, ale równie duże problemy mają producenci części samochodowych. W ciągu ostatnich tygodniu dodatkowo kraj nawiedziły gwałtowne ulewy, które spowodowały powodzie. Gdzie? W regionie, który odpowiada za 1/3 chińskiego wydobycia węgla. Wpływa to oczywiście na energetykę oraz produkcje stali.
A skoro już jesteśmy przy problemach z energią. Rząd Xi Jinpinga od kilku lat bardzo mocno naciska na redukcję emisji CO2, oczywiście na swoich zasadach. Chiny wciąż jednak bardzo mocno oparte są na elektrowniach węglowych. Wspomniane wyżej problemy powodują, że wiele regionów cierpi na niedobory prądu, zarówno wśród mieszkańców, jak i w zakładach przemysłowych. Dodatkowo cele klimatyczne, które Chińczycy sobie narzucili, wpływają na wielkość produkcji. Przedsiębiorstwa muszą wygaszać produkcję na całe dni, żeby zmieścić się w limitach emisji, nakładanych przez władze.
Najnowsze prognozy informują, że chińska gospodarka nie rozwija się zgodnie z planem. Mniejszy wzrost gospodarczy rządu pekińskiego oznacza, że i światowa gospodarka dłużej będzie wracać "do normy" i nieprędko zobaczymy stabilizację.
Samochody biedne, albo w ogóle
Wspomnieliśmy już, że producenci starają się walczyć z problemami globalizacji, przez np. własne zakłady produkujące półprzewodniki. Jednak brak na rynku jest na tyle dotkliwy, że coraz częściej wymuszane są "na nas" oszczędności. Listy wyposażenia w samochodach kurczą się dramatycznie, a czasy oczekiwania wydłużają, tworząc kolejki niczym za PRL-u. Jedna z marek w reklamach radiowych wprost sprzedaje samochody z gwarancją, że przy zamówieniu w tym roku, dostarczy auto do połowy 2022 roku. A jak nie to dorzuci rabat. Ale dostarczy nie wiadomo kiedy. A to tylko jeden z wielu podobnych przypadków.