Pojedynek restomodów. Range Rover z V8, czy Range Rover z napędem z Tesli?
Dzień zaczynamy od porannego pojedynku restomodów! W lewym narożniku ringu muskuły pręży Range Rover z V8. W prawym - elektryczny Range Rover. Którego wybieracie?
Restomody to przyszłość motoryzacji. W dobie coraz bardziej zunifikowanych nowych aut, przebudowywanie starych staje się naprawdę kuszące i atrakcyjne. Zwłaszcza w momencie, w którym można dać im nową duszę. Tak jest w tych przypadkach. Oto klasyczny Range Rover w dwóch wydaniach. Pierwsze, od firmy Chieftain, stawia na ryczące V8 i bojowy wygląd. Drugie, od E.C.D z Florydy, zamienia ten samochód w elektryczny pożeracz kilometrów.
A więc który Range Rover jest ciekawszy?
Zacznijmy od projektu firmy Chieftain. Tutaj już na pierwszy rzut oka widać, że nie mamy do czynienia z "byle jakim" samochodem. Stylistyka nadwozia została mocno zmieniona - wręcz usportowiona. Nie powinno to jednak nikogo dziwić, gdyż nie tylko przygotowano nowe nadwozie, ale też nadano mu rasowy charakter. Zawieszenie zostało mocno obniżone, a do tego zaprojektowano tutaj konstrukcję wielkowahaczową. Oznacza to znacznie lepsze właściwości jezdne oraz więcej pewności w zakrętach. Brzmi kusząco?
No to jedziemy dalej. Za tymi czarnymi felgami kryje się wyczynowy układ hamulcowy od AP Racing, który w efektywny i szybki sposób jest w stanie wyhamowywać ten samochód. Jest to konieczne, gdyż sercem tego projektu stała się jednostka 6.2 V8 ze stajni General Motors. Konstrukcja LS3 została dodatkowo wzmocniona sprężarką mechaniczną, dzięki czemu wyciśnięto z niej solidne 700 KM. Moc przekazywana jest na cztery koła za pośrednictwem 8-biegowej skrzyni automatycznej. Wersje bez sprężarki mechanicznej rozpędzają się do setki w 5,2 sekundy, tak więc ten wariant "stówkę" osiągnie na luzie w 4,6 sekundy, jeśli nie szybciej.
Drugi Range Rover to elektryk
E.C.D Automotive Design to warsztat z Florydy w USA, który specjalizuje się w modyfikowaniu Range Roverów. Tym razem na warsztat wzięli Classica, któremu przeszczepili napęd prosto z Tesli. Dokonanie takiej konwersji zajęło ponad 2 200 godzin - wszystko po to, aby każdy element perfekcyjnie działał.
Amerykanie wcisnęli tutaj baterię o pojemności 100 kWh i 462-konny silnik elektryczny. Teoretycznie taki zestaw powinien oferować 350 kilometrów zasięgu na jednym ładowaniu, ale osiągnięcie tego wyniku przy wysokiej masie i przy aerodynamice godnej kiosku raczej nie będzie łatwe.
E.C.D w przeciwieństwie do Chieftaina zrezygnowało z mocnych przeróbek wizualnych nadwozia. Nie zapomniano jednak o elementach, które podnoszą komfort użytkowania. Z przodu pojawiły się światła LED, a w kabinie zamontowano nowe multimedia.