Ściganie się w deszczu było najlepszym doświadczeniem w moim życiu. Takie warunki zmieniają perspektywę
Każdy ma swoje dziwne upodobania. Ja na przykład uwielbiam jeździć w deszczu. Nie ma lepszych warunków do sprawdzenia swoich umiejętności, możliwości auta i przede wszystkim opon. Ta miłość narodziła się w przedziwnym miejscu, gdyż na torze Red Bull Ring, podczas wyścigu, w którym miałem możliwość wystartować.
Moment, w którym odbierasz licencję wyścigową i wiesz, że czeka Cię prawdziwa rywalizacja na torze, jest wyjątkowy. Z jednej strony czujesz przerażenie, gdyż wchodzisz w zupełnie nowe środowisko. Jest to szczególnie odczuwalne w momencie, w którym swoje pierwsze kroki stawiasz w wieku 25 lat, a nie 4 lub 5, jak wielu zawodowych kierowców wyścigowych. Dla nich ściganie się to coś naturalnego. Dla mnie - wielka próba.
Zwłaszcza, kiedy z tyłu głowy masz perspektywę rywalizacji w malutkiej Kii Picanto na torze Red Bull Ring. Oglądając w miniony weekend Grand Prix Formuły 1, wróciłem wspomnieniami do tego wyjątkowego weekendu, który na zawsze zmienił we mnie jedną rzecz.
To był moment, w którym zrozumiałem, że ściganie się na torze jest jedną z najwspanialszych rzeczy na świecie
A kiedy to wszystko uzupełnia ulewny deszcz, to emocje wychodzą poza skalę. Pamiętam, że pierwszy z dwóch wyścigów odbywał się w suchych warunkach. Pierwsza taka rywalizacja, od razu gorąca, gdyż dwóch kierowców zaliczyło solidne uderzenie. Na torze pojawił się safety car, a żółte flagi powiewały na każdym odcinku.
Kliknij tutaj, aby zobaczyć jak zdobyć licencję wyścigową
Adrenalina wzięła jednak górą i wyprzedziłem, zupełnie nieświadomie, jeden z samochodów. To był "beton na umyśle". Do dziś nie wiem, czemu to zrobiłem. Na koniec dostałem karę i spadłem na ostatnie miejsce. Należało się.
Przed drugą próbą miałem czas ochłonąć, przemyśleć pewne rzeczy i spojrzeć na to, co zrobiłem źle. Wiedziałem jak podejść do rywalizacji, nauczyłem się już lepiej czuć auto (a Picanto na torze było bardzo trudnym samochodem) i szykowałem plan na pokonanie tych kilkunastu okrążeń.
I wtedy spadł ulewny deszcz
W ostatniej chwili, już na pozycjach startowych, założono mi świeże opony Kumho. Te na których jeździło się "po suchym" były z reguły mocno zajechane, aby jak najbardziej zbliżyć je do slicków. Tu potrzebny był bieżnik i dobre odprowadzanie wody.
Woda na drodze i torze zmienia wszystko. Ściganie się z innymi zamienia się też w ściganie się z samym sobą. To była walka o przyczepność, precyzję i tempo. W grę wchodziły czynniki, o których nie myślało się przy rywalizacji na suchej nawierzchni.
Oczywiście byłem wtedy jeszcze mało doświadczony pod kątem jazdy wyścigowej. Dopiero w kolejnych latach zyskałem możliwość dalszego szlifowania swoich umiejętności. Ten jeden wyścig wystarczył jednak, abym pokochał jazdę po mokrej nawierzchni.
Szukanie tego momentu, w którym opona jest na granicy przyczepności, próba wykorzystania lekkiej nadsterowności na własną korzyść i przesuwanie punktów hamowania było cudownym doświadczeniem. Poczułem się na tyle pewnie, że podjąłem wyzwanie rywalizacji z jednym z doświadczonym kierowców, jadących przede mną. Nie wiem, czy trapiła go awaria, czy też spowolniły go warunki. Widziałem, że jest blisko i że mam szansę go dogonić.
Zabrakło niewiele. Na odważny atak zdecydowałem się na przedostatnim zakręcie. Mocno spóźnione hamowanie, minimalny kontakt bokami, lekka nadsterowność - byliśmy tuż obok siebie wychodzą z ostatniego prawego zakrętu na prostą startową. Na finiszu dzieliły nas centymetry. Jeśli dobrze pamiętam, były to 2 tysięczne sekundy, może nieco więcej. W każdym razie wjechaliśmy niemal równolegle.
W deszczowe dni lubię wyskoczyć na puste drogi
Nie, na drogach publicznych nie przeginam i nie robię głupich rzeczy, ale faktycznie zdarza mi się przycisnąć od czasu do czasu. Lubię wtedy uczyć się swoich opon i "słuchać" auta. To przydaje się podczas normalnej jazdy.
Kilka lat temu potężna ulewa złapała mnie w jednym z samochodów prasowych. Przy niewielkiej prędkości (70 km/h), pojawił się dość niespodziewany aquaplanning. Na szczęście czułem, że woda pod kołami zamienia się w "jazdę po lodzie", więc mogłem spokojnie zareagować.
Takie sytuacje przypominają mi też, że szkolenia kierowców powinny być obowiązkowe. Płyta poślizgowa i jazda po mokrym okręgu to coś, co każdy musi moim zdaniem zaliczyć w swoim życiu. I jeśli tego nie zrobiliście, to warto o tym pomyśleć.