Rynek upadnie, jeśli auta elektryczne nie będą tańsze. Stellantis ostrzega
Rynek może czekać potężna zapaść, o ile auta elektryczne nie będą dużo tańsze. Koncern Stellantis ostrzega przed nieciekawym scenariuszem, który może stać się rzeczywistością po 2035 roku.
Auta elektryczne są drogie - to nie ulega wątpliwości. Zauważają to nawet producenci, którzy konsekwentnie starają się argumentować i wyjaśniać wyższe ceny samochodów na prąd. Tymczasem niektóre koncerny przyjmują zupełnie inną strategię i wzywają do walki o redukcję cen pojazdów na prąd. Koncern Stellantis przestrzega przed czarnym scenariuszem dla rynku motoryzacyjnego, który może stać się rzeczywistością za 13 lat.
Stellantis mówi wprost - samochody elektryczne muszą być dużo tańsze. Inaczej rynek czeka zapaść
Podkreślił to szef produkcji koncernu, Arnaud Deboeuf. W swojej wypowiedzi zaznaczył, że wysokie ceny aut elektrycznych wciąż są barierą nie do pokonania dla wielu osób.
Jest to szczególnie dotkliwe w momencie, w którym za auto trzeba zapłacić o 30-40% więcej, a jego zasięg i możliwości są znacznie mniejsze, niż w przypadku samochodu spalinowego.
Kluczową rolę gra więc tutaj rozwój technologii i dopracowywanie nowych rozwiązań, które pozwolą wykrzesać z samochodów elektrycznych znacznie więcej możliwości.
Jednocześnie wszystkie koncerny wspólnymi siłami powinny walczyć o maksymalne obniżenie cen aut elektrycznych. Tymczasem obecnie tendencja jest dokładnie odwrotna. Zawirowania na rynku i ograniczona dostępność poszczególnych podzespołów sprawia, że wielu producentów podnosi ceny swoich pojazdów z miesiąca na miesiąc.
Niektóre modele od początku tego roku podrożały o 20-50 tysięcy złotych. To kwota, która dla wielu osób jest absolutnie nie do przeskoczenia, zwłaszcza w momencie, gdy kredyty i leasingi także drożeją.
Stellantis chce obniżyć koszty produkcji i ceny aut elektrycznych o 40%
Strategia przyjęta przez ten koncern zakłada między innymi przeniesienie produkcji wielu podzespołów do własnych zakładów. Dzięki temu zredukowana zostanie liczba kontraktów z podwykonawcami, a to pozwala na zaoszczędzenie kolejnych milionów.
Nad tym procesem pieczę sprawuję Carlos Tavares, znany ze swojej zdolności do wyciskania każdego centa z projektów, którymi się zajmuje. W swojej karierze postawił na nogi wiele marek, w tym chociażby Opla, który zaczął zarabiać po dziesiątkach kiepskich lat w strukturach Genenral Motors.
Stellantis zwraca też uwagę na inny problem
Otóż potężny zwrot w stronę elektromobilności widoczny jest także w Azji, a zwłaszcza w Chinach. Zakłada się, że w latach 2024-2027 zapotrzebowanie na akumulatory do samochodów wzrośnie w tym regionie nawet kilkunastokrotnie.
W efekcie dostępność poszczególnych komponentów lub całych pakietów akumulatorów może być mocno ograniczona. Dlatego też Stellantis, tak jak i wiele innych koncernów, stawia na własne fabryki akumulatorów, które będą rozlokowane na całym świecie - w tym w USA i w Europie.
Co więcej, koncern ten chce postawić też na rozwój "zielonej energii", aby uniezależnić się od prądu z sieci. Ma to być zabezpieczenie na wypadek przedłużającego się konfliktu zapoczątkowanego inwazją Rosji na Ukrainę.