Subaru F-9X. Gdyby "Szybcy i Wściekli" powstali w 1985 roku, byłby hitem
Subaru F-9X musiało wywołać szok w kanciastym 1985 roku. Ten projekt byłby świeży wizualnie nawet 5-8 lat później. No i miał wszystko, za co kochamy markę.
Nie będę ukrywał, że japoński boom gospodarczy lat 80-tych to okres, który w pewien sposób mnie fascynuje. Zgadzam się, że bańka rozwijała się w sposób niekontrolowany, niemądry i pękła z takim hukiem, że Japończycy w zasadzie po dziś dzień zmagają się ze skutkami tego pęknięcia. Ale to były też czasy, które mówiły, że można wszystko. I miało to przełożenie na motoryzację. Wtedy powstawały szalone projekty, które do dziś przetrwały tylko jako prototypy. Takie jak Subaru F-9X z 1985 roku.
Ten model, pokazany na targach w Tokio, miał pokazać w którą stronę będzie zmierzać japońska marka. A to oznaczało - Sport! W tym okresie zadebiutowało Subaru XT - również niezwykle ciekawy model, ale zaprojektowany przy pomocy dwóch linijek i ekierki. Subaru F-9X wyglądało jak z innej epoki.
Subaru F-9X całe było aerodynamiką
Oczywiście, nie był to układ aktywny, ale F-9X miało za zadanie idealnie prowadzić się przy wysokich prędkościach. To jasno pokazuje podejście, jakie wtedy Japończycy mieli do aut.
Koncepcyjne Subaru było zbudowane z kewlaru i włókna węglowego, a aerodynamiczne nadwozie kończyło się solidnym spoilerem, który miał utrzymać tył auta w ryzach. Przypomina mi trochę młodszego o pięć lat Nissana 100NX, którego ktoś przygotował do prequela "Szybkich i Wściekłych". Ten samochód idealnie pasuje do pierwszych części filmu. Dołożyć mu tylko jakiś fluorescencyjny lakier, większe koła i naklejki.
Subaru F-9X
Dajcie go na Wangan!
W silniku nie trzeba grzebać. Jak już wspomniałem, to mógłby być król Mid Night Club - drogich i nielegalnych autostradowych wyścigów w Tokio. Tam jednak, aby się dostać, trzeba było przejść grubą selekcję, z której pierwszym elementem był samochód o prędkości maksymalnej co najmniej 250 km/h na autostradzie Wangan.
Subaru F-9X osiągało 300 km/h. Lekkie nadwozie skrywało bowiem coś, co fani Subaru lubią najbardziej. Stały napęd na cztery koła z centralnym, samoblokującym dyferencjałem połączony był przez manualną skrzynię z dwulitrowym silnikiem bokser z doładowaniem. Nie z "turbodoładowaniem", a z doładowaniem. A w zasadzie ze wszystkim, bo czterocylindrowe 2.0 miało kompresor i turbosprężarkę. do 5000 obrotów na minutę mocy dostarczał kompresor, a powyżej, aż do szalonych 8 000 obr./min włączała się turbosprężarka, zapewniając niezatrzymany dopływ mocy. Dokładnie 360 KM przy właśnie ósemce na obrotomierzu. Moment obrotowy? około 345 Nm.
Trzeba przyznać, że Subaru się nie ograniczało. Niestety samochód był tylko pojazdem eksperymentalnym i nie miał szans trafić na drogi. Ale jego spadkobiercy - owszem. Powszechnie uważa się, że część stylistyki oraz mechaniki trafiła później do modelu SVX, a przebudowany napęd i silnik - do pierwszej Imprezy GT.


