Suzuki Liana 1.6 hatchback
Suzuki Liana jest niestety dość rzadkim samochodem na naszych ulicach. Jednak gdy tylko pojawia się wśród znawców motoryzacji, od razu pierwszym skojarzeniem wśród nich związanym z kompaktowym japończykiem jest brytyjski magazyn "Top Gear".
Otóż znane trio w składzie Jeremy Clarkson, Richard Hammond oraz James May tak upodobali sobie Suzuki Lianę, że postanowili zatrzymać jeden z egzemplarzy, wsadzić do niego sławną osobę oraz zaproponować jej przejażdżkę na czas na pobliskim torze. Tak zrodził się pomysł "gwiazdy w samochodzie za rozsądną cenę", a kompaktowe Suzuki przez kilka sezonów woziło wielkich muzyków, aktorów, sportowców oraz polityków, którzy z piskami opon, paleniem sprzęgła, łamaniem zderzaków czy nawet urywaniem kół wykręcali najlepsze czasy na topgearowskim torze. Gdy tylko dowiedziałem się, że zasiądę za kierownicą Liany, moje serce szybciej zabiło - nie tylko z radości i podniecenia, ale przede wszystkim z faktu, że chociaż na kilka dni stanę się właśnie taką gwiazdą w samochodzie za rozsądną cenę.
Wyjazd z garażu na tor
W zasadzie nie wiem, do jakiej kategorii zaliczyć ten samochód - jest hatchbackiem o wysokości minivana z tyłem upodobnionym do kombi - do tego sprawia wrażenie za wąskiego, szczególnie z tylnego profilu. Może to budzić pewne kontrowersje, jednak całość sprawia wrażenie dość oryginalne, a co najciekawsze wysokie nadwozie skutkuje obszernym wnętrzem i większą przestrzenią bagażową. Przód wygląda nieco za poważnie, duże reflektory oraz atrapa chłodnicy przywodzą na myśl Hondę Civic poprzedniej generacji.
Z tyłu natomiast pojawiły się lampy w modnym do niedawna stylu lexus-look, czyli kolorowe światła w chromowanej obudowie przesłonięte przezroczystym szkłem. Wygląda to bardzo ciekawie i trendy, a także powoduje, że Liana wzbudza zainteresowanie. Pewnego szpanu dodawała testowanemu autu naklejka z tegorocznego Rajdu Polski na przedniej szybie.
Do tego wizerunku pasują również przeprofilowane zderzaki oraz nakładki na progi, które optycznie obniżają samochód i sprawiają, że nasza Liana wygląda jak japońska zabaweczka. Co ciekawe nie jest to żaden pakiet stylistyczny, tylko standard od Suzuki. Szkoda, że do niego zaliczymy również 14-calowe felgi stalowe z kołpakami - aż prosi się o zamontowanie alufelg w rozmiarze o cal większym.
Warm-up, czyli okrążenie rozgrzewające
Zasiadam w fotelu kierowcy i zamykam drzwi, którym towarzyszy miłe głuche klapnięcie. Niby szczegół, ale podwójne uszczelki z wentylacją powodują, że za każdym pociągnięciem klamki do siebie, słyszymy odgłos znany raczej z samochodów klasy wyższej. Rzut oka dookoła, sprawdzenie namacalne różnych plastików i materiałów powoduje, że dalej mam wrażenie, iż pomyliłem samochody. Jednak nie - logo Suzuki na znakomicie wyprofilowanej kierownicy z dodatkową perforacją przypomina, że jednak siedzę w, swoją drogą bardzo wygodnym, fotelu Liany. Jak reszta siedzeń i boczków drzwiowych, jest pokryty ciekawą fakturą, która jest miła w dotyku a przy okazji nie powoduje trudności podczas dłuższej podróży.
Moją uwagę zwraca dość potężna środkowa konsola polakierowana pod kolor aluminium, która skrywa w sobie znakomity i rozbudowany system audio z odtwarzaczem CD (możemy nim również sterować z pilota przy kierownicy, który jest może nieco za nisko zamontowany), panel ręcznej klimatyzacji oraz popielniczkę. Poniżej znajduje się jeden z największych schowków w samochodzie, którego mankamentem jest to, że mógłby być jeszcze zamykany i ukryć swoją zawartość (np. nasze płyty kompaktowe). Na plus zaliczam dwa otwory na kubki, których możemy regulować średnicę oraz schowek na okulary nad głową kierowcy zamiast rączki podsufitowej. Ten przed pasażerem również do największych nie należy, jednak książkę obsługi samochodu czy inną publikację formatu A5 pomieści bez problemu. Najgorzej jest z kieszeniami w drzwiach, które... nie mieszczą nic poza malutką gąbeczką do szyb i opakowaniem z chusteczkami higienicznymi. Kiepsko.
Sprawdzam, czy reszcie pasażerów też się będzie podobało - tylna kanapa jest nieco wyżej umiejscowiona od przednich foteli, dzięki czemu nawet wysoka osoba zmieści się z kolanami za kierowcą. Głową też nie będzie zawadzać o sufit, gdyż Suzuki jak wspomniałem wcześniej zafundowało Lianie kurację podwyższającą. Jeśli chodzi o ilość miejsca, nieco rozczarował mnie bagażnik - 279 litrów pojemności do kiepski wynik, jednak po przestawieniu regulowanych oparć tylnej kanapy czy po całkowitym jej rozłożeniu możemy dojść do 1149 litrów przestrzeni bagażowej. W pełnym wykorzystaniu tej przestrzeni i tak przeszkodzą nam obudowy tylnych amortyzatorów, które wnikają do wnętrza oraz schodek powstający po złożeniu dzielonej kanapy.
3,2,1 Start!
Fotel ustawiony, kierownica ustawiona (tylko regulacja na wysokość, ale bez problemów), lusterka ustawione (swoją drogą są naprawdę duże i świetne) - przekręcam wreszcie stacyjkę. Do życia budzi się 106 koni mechanicznych, które serwuje nam silnik o pojemności 1,6-litra. Wynik dobry, zwłaszcza, że testowana Liana waży 1150 kilogramów - osiągi powinny zadowolić każdego miłośnika nieco szybszego przemieszczania się z punktu A do punktu B.
Pierwszą setkę zobaczymy po ok. 11,7 sekundach, a wskazówka prędkościomierza dość ochoczo przekroczy deklarowane przez producenta 175 km/h. Wszystko to będziemy mieli okazję obejrzeć na agresywnie podświetlanych na odcienie czerwonego zegarach. Maksymalny moment obrotowy wynosi 144 Nm i jest osiągany przy 4000 obr./min. - kto będzie chciał, Liana bardzo chętnie dokręci się nawet do 6.500 obrotów na minutę, jednak jednocześnie oznajmi to zdecydowanym wzrostem zarówno apetytu na paliwo (podczas testu średnie zużycie paliwa w mieście wyniosło nieco ponad 9,5-litra, a w trasie ok. 8,5-litra na 100 kilometrów) jak i wydawanego z siebie pomruku.
Dużo frajdy daje również krótko zestopniowana skrzynia biegów, która może pracuje z pewnym oporem, jednak jest bardzo precyzyjna. Charakterystyka zawieszenia Suzuki Liany także została raczej skierowana w stronę kierowców ze sportową żyłką, gdyż jest przyjemnie twarde i dobrze trzyma japoński kompakt na drodze. Może w mieście czasem zacznie nieprzyjemnie rzucać na wzdłużnych nierównościach, jednak osobiście bardziej wolę wiedzieć, że jadę, niż że płynę. Poza tym przy jeździe po dziurach nie uświadczymy żadnych, nawet najmniejszych stuków zawieszenia.
Zjazd do pitstopu
Co prawda team Suzuki nie wezwał mnie na zjazd do boksu na zmianę opon i dotankowanie, ale to najwyższy czas na podsumowanie. Rzecz najważniejsza - koszty, które dla większości z nas są podstawą przy zakupie samochodu. Suzuki Liana występuje na polskim rynku w dwóch wersjach nadwoziowych (testowany hatchback oraz sedan), a także w jednej wersji silnikowej i wyposażeniowej. W standardzie otrzymujemy system ABS, 4 poduszki powietrzne, manualną klimatyzację, cztery szyby sterowane elektrycznie, podgrzewane i regulowane elektrycznie lusterka i radioodtwarzacz CD. O takich elementach jak centralny zamek czy halogeny nie wspominam. Za tak wyposażoną Suzuki Lianę przyjdzie nam zapłacić 51.900 złotych.
Z jednej strony dużo, gdyż za taką cenę możemy znaleźć kilka znacznie większych samochodów. Z drugiej strony jednak mało, bo w tej cenie dostajemy w pełni wyposażony ponadprzeciętnie wykonany samochód kompaktowy z mocnym i żwawym silnikiem. Do pełni szczęścia Suzuki daje nam 3-letnią gwarancję na samochód. Liana ma co prawda kilka minusów (za małe schowki w drzwiach, brak kontrolki zapalenia świateł, nieco kiepska widoczność do tyłu, trochę za głośny silnik przy wyższych obrotach, za niski przedni zderzak podatny na otarcia o krawężniki), jednak są to szczegóły, które nie zaważają w żaden sposób na naszym komforcie i bezpieczeństwie.
Suzuki Liana zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, iż jest rozsądnym samochodem za rozsądną cenę. I to nie tylko dla gwiazdy, ale i dla przeciętnego człowieka szukającego nieco nieprzeciętnego kompaktu.
PS. Serdeczne podziękowania dla redaktora Jakuba Krępy za zrealizowanie sesji zdjęciowej testowanego samochodu.