System automatycznego awaryjnego hamowania przy cofaniu to zło wcielone. Gwarantuje zawał serca

Jeśli miałbym wymienić rozwiązanie, które regularnie przyprawia mnie o zawał serca, to wymieniłbym przede wszystkim system automatycznego hamowania przy cofaniu. Ten wynalazek pomaga raz na 100 przypadków. W pozostałych 99 sprawia, że poziom irytacji rośnie w trybie ekspresowym.

Jestem niemal pewien, że jeżdżąc autem z tym rozwiązaniem zaliczyliście właśnie taką sytuację. O czym mowa? Oczywiście o przypadku, w którym system automatycznego awaryjnego hamowania przy cofaniu twierdzi, że za chwilę rozbijemy samochód, więc natychmiastowo zatrzymuje pojazd. I zwykle robi to w tak radykalny sposób, że tętno wzrasta do 160 uderzeń na minutę, jak przy dobrym treningu.

Wiem, że jest to układ, który może raz na jakiś czas pomóc. Problem w tym, że w większości przypadków reaguje na losowe czynniki. I to jest duży problem.

System automatycznego awaryjnego hamowania przy cofaniu potrafi przestraszyć się dowolnie wybranej rzeczy

Źdźbło trawy, przelatujący owad, albo istota z innego wymiaru, która przemieszcza się niewidocznie za autem. To wystarczy, aby elektronika uznała, że trzeba natychmiast zablokować hamulce i zatrzymać pojazd.

Z reguły kończy się to okrutnym szarpnięciem, które nie jest przyjemne dla kierowcy i pasażerów. Oczywiście w parze z tym wszystkim idzie też krzyk alarmu i komunikat o tym, że jeden z algorytmów właśnie uratował nas przed uderzeniem. Misja wykonana!

Najgorsza jest czułość tego systemu - zwłaszcza w momencie, kiedy faktycznie musimy dynamicznie zaparkować. Na przykład "koperta" przy ruchliwej ulicy bardzo często inicjuje ten system.

A to bywa bardzo niebezpieczne, gdy auto staje dęba w momencie, w którym ktoś je chce ominąć zakładając, że jednak obiekt omijany będzie nieco "głębiej" w miejscu parkingowym.

System automatycznego hamowania przy cofaniu

To samo tyczy się także manewrowania i zawracania. Taką sytuację miałem chociażby wczoraj, w nowej Skodzie. Mając jakieś 50 centymetrów do drzewa, przed którym musiałem się złożyć przy zawrotce, elektronika zablokowała całe auto. Szkoda, że stałem wtedy w poprzek wąskiej leśnej drogi. Gdybym trafił tam na lokalnego rajdowego mistrza, to z pewnością pisałbym dla Was ten tekst ze szpitala.

Wiele systemów wymaga dopracowania. Ten od lat jest ignorowany

Mam wrażenie, że dla większości producentów obecny sposób działania jest w zupełności wystarczający i nikt nie przykłada się do poprawy funkcjonowania tego systemu. A to błąd i bardzo złe podejście. Szkoda też, że w wielu autach nie da się po prostu tego wyłączyć. Zostaje nam więc regularna walka z nagłym hamowaniem, lub manewrowanie w taki sposób, jakby z tyłu siedział król Wielkiej Brytanii.