Termin przydatności do użytku. Czy nowe samochody będą "krótkoterminowe" i jednorazowe?
Kiedyś kupiony pojazd zostawał w rodzinie na lata. Teraz nowe samochody traktowane są jak typowy sprzęt AGD - mają spełnić swoje zadanie, po czym trafiają w kolejne ręce. Czy w dobie elektromobilności i motoryzacji napędzanej zaawansowanym oprogramowaniem będzie w ogóle istniało pojęcie "długowiecznego" auta?
Kiedyś zakup nowego pojazdu był sporym wydarzeniem. Przeznaczało się na to wieloletnie oszczędności, ewentualnie z pomocą przychodził klasyczny kredyt. Takie auto pozostawało w rękach szczęśliwego kupującego przez lata, a czasem nawet przez dekady. Teraz nowe samochody zmienia się jak rękawiczki. Najmy długoterminowe oraz różne formy finansowania sprawiają, że wiele osób woli użytkować, nie posiadać.
Ten trend widoczny jest już od wielu lat. Te samochody rotują jednak później i trafiają do kolejnych właścicieli jako pojazdy z drugiej ręki. Tu pojawia się jednak pytanie: czy w przyszłości na autach nie pojawi się plakieta sugerująca termin przydatności do użytku?
Nowe samochody do coraz częściej "oprogramowanie na kołach". Liczy się to, co mają w sobie miliony linijek kodu
Producenci tego nie ukrywają. Wiele firm podkreśla, że ich nowe produkty są drogie między innymi z powodu zaawansowanego oprogramowania, które znalazło się na pokładzie. To ono stanowi "mózg" pojazdu i coraz częściej wyznacza jego wartość.
Tu warto spojrzeć na świat smartfonów. Wiele starszych telefonów, mających 6-8 lat, przestaje otrzymywać aktualizacje. Korzystają one ze starszych procesorów, które zwyczajnie nie są w stanie obsłużyć nowego wymagającego oprogramowania.
samochody elektryczne oprogramowanie
Choć taki sprzęt pozostaje funkcjonalny, to z punktu widzenia klienta staje się mało atrakcyjny. Do tego jego wartość wtedy ekspresowo spada. Przełożenie tego scenariusza na świat motoryzacji nie wygląda kolorowo, ale nie jest też czymś nierealistycznym.
Już teraz widzimy, że używane samochody elektryczne tracą na wartości w ekspresowym tempie
Od pewnego czasu dokładnie przyglądam się rynkowi używanych elektryków. Z rodzinnych doświadczeń wiem, że niektóre modele po 4 latach można kupić za mniej niż 50% ich pierwotnej wartości - a mówimy tutaj o pojazdach z wyższej półki, oferujących dużo mocy, świetne prowadzenie i przede wszystkim wysoką jakość wykończenia.
Nowe samochody elektryczne zmieniają się nie z roku na rok, a z kwartału na kwartał. Postęp technologiczny w świetnie motoryzacji na prąd jest naprawdę duży. Baterie stają się lepsze, silniki wydajniejsze, a oprogramowanie, które tym wszystkim zarządza, wynosi całe układy na nowy poziom wydajności.
Dochodzimy tym samym do sytuacji, w której po prostu nie opłaca się kupować samochodu na prąd z drugiej ręki. Często nie mogą one korzystać z nowszego oprogramowania, mają gorsze baterie i potencjalnie mogą być już lekko "zużyte".
Szczerze mówiąc nie widzę scenariusza, w którym ktoś kupuję przykładowo Teslę Model 3 i jeździ nią 10-15 lat. To jest już w zasadzie nierealne. To samo tyczy się innych samochodów na prąd - stają się one "krótkoterminowe" i wręcz jednorazowe.
Pojawia się więc nowe wyzwanie: co z nimi zrobić?
Tutaj mamy dwie opcje do rozważenia. Obie mają swoje plusy i minusy, ale są jedyną drogą, aby nie zostać z rosnącą górą elektrośmieci.
Pierwszym rozwiązaniem jest "odnawianie" samochodów. To rzecz, którą niektóre marki zaczynają badać i testować. Takie odnawianie ma dać drugie życie elektrykowi, tak aby mógł jeszcze przez kilka lat cieszyć kolejnego właściciela.
W grę wchodzi wiele opcji: od wymiany baterii i silników, przez dokładne sprawdzenie stanu technicznego i wyregulowanie wydajności specjalnie przygotowanym oprogramowaniem. Plusy? Taki samochód faktycznie może dłużej zostać na drogach. Wad jednak nie brakuje.
Przede wszystkim wyzwanie stanowią koszty takiego przedsięwzięcia. Nowa bateria, nawet za kilka lat, będzie sporym wydatkiem, podobnie jak silniki. Opracowywanie osobnej ścieżki oprogramowania dla starszych samochodów to także ogromny wydatek i duże wyzwanie z punktu widzenia prowadzenia całego projektu software'u.
Drugie rozwiązanie jest nieco bardziej brutalne - mowa o pełnym "recyklingu" samochodu. Bateria trafia do rozbiórki, odzyskujemy co się da (a da się odzyskać coraz więcej, nawet ponad 90% kluczowych metali i materiałów) i przekazujemy to na poczet budowy nowych pojazdów. To samo tyczy się silników elektrycznych.
Zalety? Część materiałów zaczyna krążyć w obiegu zamkniętym, przynajmniej częściowo, co pozytywnie wpływa na środowisko. Z drugiej strony i tak zostajemy z masą "elektrośmieci", gdyż problem stanowią na przykład wyświetlacze w samochodzie i wiele innych podzespołów. Poza tym sam proces recyklingu jest wymagający i konieczne będą tutaj gigantyczne zakłady, które się tym zajmą.
Jedno jest pewne - nowe samochody nie będą długowieczne
W obliczu tego jak wygląda rozwój elektromobilności i jaki stosunek ma rynek do samochodów kilkuletnich, nie wróżę im długiego żywota. Powiem więcej - już teraz z niektórymi samochodami spalinowymi wchodzimy w erę, w której "żywotność" samochodu jest starannie wyliczona i nie należy do najdłuższych.
Teraz pozostaje tylko czekać na oficjalne decyzje regulatorów. Jeśli od 2035 roku samochody spalinowe faktycznie będą "na cenzurowanym", a nowymi autami zasilanymi benzyną (raczej już nie olejem napędowym) nie wyjedziemy z salonu, to cały proces nabierze tempa i będzie dużo bardziej widoczny.
To jednak zwiększy też podziały w społeczeństwie. Ci, którzy będą mogli sobie pozwolić na wymianę samochodów co 3-4 lata, mogą spać spokojnie. Inni z kolei mają szansę spotkać się ze swego rodzaju wykluczeniem transportowym, albo będą skazani na te używane elektryki, których wydajność niekoniecznie będzie tak dobra, jak w przypadku nowych egzemplarzy.