Lexus GS-F 5.0 V8 | TEST
Unikalny charakter. Cecha, która powoli staje się jednorożcem w świecie motoryzacji. Unifikacja i dążenie do pewnych ujednoliconych standardów powoduje, że zaciera się granica pomiędzy producentami. Coraz częściej wybieramy tylko logo i stylistykę, gdyż za kierownicą i tak poczujemy się identycznie jak w konkurencyjnym aucie. Wtedy właśnie do gry wchodzi Lexus. Lexus GS-F.
Ten ponury i mało optymistyczny wstęp jest niestety swego rodzaju podsumowaniem aktualnej sytuacji na rynku motoryzacyjnym. Nawet szalone z założenia auta tracą swoją dozę szaleństwa. Normy emisji spalin, kolejne wytyczne dotyczące bezpieczeństwa, obowiązkowego wyposażenia - wszystko to kieruje tę branżę w stronę nijakości. Znakomita większość stanie się jednolitą masą, z której wybierać będziemy sobie kolory nadwozia, kształty świateł i ewentualnie typ silnika. Oczywiście pozostaną także gracze z wyższej półki, lecz to zupełnie inna bajka, o której poopowiadać będzie można przy innej okazji. Na szczęście są także miejsca, w którym kultura i pewne spojrzenie na technologie znacząco się różni od tego, do czego przyzwyczaiła nas Europa i Ameryka. Azja - swego rodzaju kraina innowacji i lekkiego szaleństwa. O chińskich samochodach można napisać książkę. Korea Południowa? Jeszcze 10-15 lat temu nikt nie spodziewał się, że Hyundai lub Kia będą skrobać pięty, a nawet przeganiać takie potęgi jak Volkswagen. Skupmy się jednak na Japonii. Wystarczy spojrzeć na to, co oferuje Mazda, Honda czy Toyota. Marki te szukają swoich własnych rozwiązań, pracując nad dopracowaniem znanych nam technologii i rozszerzając je o nowe elementy celem osiągnięcia ideału. Nas dzisiaj interesuje jednak tylko Lexus. O tym, że producent ten skupił się na swego rodzaju indywidualnym podejściu pisałem przy okazji testu Lexusa RX200t. Są tam jednak jeszcze inne przykłady alternatywnego myślenia - genialne LF-A, poszukiwane przez kolekcjonerów na całym świecie, debiutujący LC 500, będący dosłownym przeniesieniem auta studyjnego na drogi, czy właśnie GS-F - pojazd, który europejski wyścig zbrojeń w postaci BMW M5, Audi RS7 i Mercedes E63 AMG ma w nosie.
Jeśli oceniamy auta po danych technicznych poupychanych w nudnych tabelkach, to Lexus GS-F już na starcie jest na straconej pozycji. Słabszy, wolniejszy, teoretycznie mniej sportowy. Praktyka okazuje się jednak zgoła inna. Kilka miesięcy temu miałem przyjemność spędzić cały dzień za kierownicą wspomnianego wcześniej Audi RS7. Teoretycznie jest to samochód idealny - niejeden facet ogląda się za nim, po cichu marząc o zaparkowaniu takowego w swoim garażu. Praktyka pokazuje jednak, że to po prostu szybka limuzyna. Osiągi ma niemalże nie z tej ziemi. Przyspieszenie od zera do setki powoduje ciche “wow”, jednak to co się dzieje powyżej tej prędkości przy zachowaniu prawego pedału wciśniętego do podłogi lekko mówiąc rozsadza umysł. W Lexusie tego nie ma i nie będzie, nawet jeśli bardzo chcecie. GS-F wykorzystuje zupełnie inne atuty - ogromne doświadczenie inżynierów, którzy nad nim pracowali. Jest to samochód od podstaw stworzony dla kierowcy przez kierowców, tylko z odrobinkę większym doświadczeniem. Zacznijmy od tego, że pod maską pracuje pięciolitrowe V8. Zero turbin, sprężarek lub innych wspomagaczy. Prawdziwa klasyka gatunku, która powoli odchodzi w zapomnienie. Uwierzcie mi, nie ma nic przyjemniejszego od surowego pomruku ośmiu cylindrów odpalonych po długim postoju. Lexus budzi się do życia z solidną chrypą, bulgocząc nerwowo niczym amerykański muscle car. Dopiero po chwili, gdy jednostka zbliży się do swojej temperatury roboczej wszystko łagodnieje i uspokaja się. Pozostaje tylko nieziemski dźwięk dobiegający non stop z wydechu.
W ruchu miejskim o dziwo jednak nie poczujecie zmęczenia, do którego potrafią doprowadzić niektóre auta sportowe. Wszystko pracuje gładko i kulturalnie. Co ciekawe spalanie, które przy 477 koniach mechanicznych powinno bez problemu przekraczać 20 litrów, wynosi raptem 14-15 i to przy gęstych korkach w stolicy. Spokojna podróż w trasie również powoduje lekką konsternację, bowiem nigdy nie zdarzyło mi się osiągnąć wyniku na poziomie 8,5 litra w tego typu aucie. Tak naprawdę tym Lexusem można komfortowo jeździć wykorzystując 20, góra 30% możliwości silnika. Reszta czeka na zerwanie łańcuchów, choć na to lepiej przygotować nieco więcej przestrzeni. Na ulicach nie pozostaniecie jednak cichociemni. Choć GS-F nie należy do najbardziej “gryzących” w oczy aut, to jednak dzięki pewnym detalom wyróżnia się na tle zwykłych wersji. Szersze nadkola, “skrzela” w przednich błotnikach, zupełnie inne zderzaki z przodu i z tyłu (w tym tylny z genialnie wkomponowanym wydechem) oraz lotka z włókna węglowego na klapie zdradzają, iż nie mamy do czynienia z czymś przeciętnym. Sporo uroku i charakteru dodał także przeprowadzony nie tak dawno lifting tego modelu, dodający przezroczyste lampy z tyłu (czyli oryginalne Lexus-looki) i ciekawie podcięte przednie reflektory). Niby niewiele, a jednak wystarcza, aby zmienić wizerunek całego auta.
W środku japoński klimat miesza się ze sportowym charakterem i czuć to już po otwarciu drzwi. Chodzi mi o zapach - specyficzną woń plastików stosowanych w Toyotach i Lexusach. Rozpoznać ją można z daleka i jest tak niesamowicie specyficzna, że zapada w pamięć na całe życie. Kierowca oraz pasażer z przodu mają do dyspozycji niezwykle wygodne kubełkowe fotele. Zapewniają one świetne trzymanie boczne przy jednoczesnym zachowaniu wysokiego komfortu. Oczywiście jak na limuzynę przystało posiadają podgrzewanie i wentylację. W przypadku naszego egzemplarza testowego wykończono je dodatkowo efektowną czerwoną skórą, doskonale kontrastującą z czarnym lakierem i czarną deską rozdzielczą. Zegary, jak na literę F w nazwie przystało skupiają się wokół centralnie umiejscowionego obrotomierza. W zależności od wybranego trybu jazdy otrzymamy inne wskazania oraz nieco zmieniony wzór cyferblatów. Szkoda tylko, że rozdzielczość centralnego wyświetlacza w zegarach pozostawia nieco do życzenia - ostrość oraz kontrast mogą nieco irytować na dłuższą metę. Poza tymi elementami reszta jest żywcem zaczerpnięta ze standardowego GS-a. Wielki, 12,3-calowy wyświetlacz systemu inforozrywki ukryto głęboko w desce, unikając tym samym irytujących odbić w słoneczny dzień. Oczywiście sterowanie całym centrum dowodzenia niezmiennie odbywa się za pośrednictwem charakterystycznej myszki, która z intuicyjnością obsługi ma niewiele wspólnego. Kilka słów należy się także przestronności - wszak mówimy o przedstawicielu segmentu E. Pasażerowie podróżujący z tyłu nie mogą na nic narzekać - nawet za wysokim kierowcą pozostaje wystarczająca ilość miejsca na nogi. Nieco gorzej wygląda kwestia bagażnika, który na pierwszy rzut oka wydaje się być całkiem pakowny. Niestety, szerokie nadkola lekko wnikają do środka, ograniczając użyteczną szerokość kufra. Odczujemy to próbując upchnąć dwie duże walizki - jest to praktycznie niemożliwe.
Wygląd to jednak tylko efektowna otoczka. Najważniejsze jest to, co kryje się pod spodem, a dokładniej - to, co sprawia, że Lexus daje dużo większą dawkę adrenaliny niż niejeden mocniejszy samochód. Zacznijmy od podstaw, czyli zabawy z obrotami. Nie ma nic lepszego niż wkręcanie silnika w okolice czerwonego pola, znajdującego się przy 7 300 obrotach na minutę, celem wykrzesania każdego konia mechanicznego i każdego niutonometra ze sprawdzonego pięciolitrowego V8. Zastosowano tutaj kawał kosmicznej technologii - zawory wykonano z tytanu, zaś większość elementów wykorzystuje lekkie kute stopy, pozwalające na długotrwałą pracę w wymagających warunkach. Korzystając ze stu procent możliwości GS-F wyrywa do przodu zarzucając nerwowo tylną osią. Pierwsza setka wskakuje na prędkościomierz po niecałych 5 sekundach, co można uznać za świetny czas, patrząc na masę i moc auta. Przy takim starcie nie spodziewajcie się jednak dwóch wielkich czarnych śladów. Układ TVD, czyli Torque Vectoring Differential cały czas kontroluje uślizg kół, pozwalając na zachowanie maksimum przyczepności. W przypadku naszego egzemplarza miał sporo pracy, gdyż tylne opony były w stanie agonalnym, przez co przy odrobinę mocniejszym dociśnięciu gazu w zakręcie czuć było ciągłą walkę ESP i wspomnianego systemu z opanowaniem auta. TVD działa w trzech trybach - Normal, Slalom i Track. Jego pracę możemy z kolei sparować z trzema ustawieniami napędu - Normal, Sport i Sport+ (o Eco nie wspominajmy), i dwoma ustawieniami ESP - “przygaszonym”, interwniującym w ostatniej chwili, oraz całkowicie wyłączonym. Pozwala to na skonfigurowanie auta idealnie pod aktualne potrzeby - zależnie od tego czy jest to tor lub kręta górska droga.
Osobiście najczęściej korzystałem z ustawienia Track spiętego z trybem Sport+ oraz przygaszonym ESP. Lexus pozwala wówczas na dozę szaleństwa bez ryzyka nagłego obrotu w kierunku przeciwnym od obranego. Co ciekawe naprawdę ciężko jest zmusić to auto do poślizgu - przyczepność (nawet na zużytych oponach) jest porażająca i zachęca do ciągłego badania limitów auta. W trybie Slalom Lexusa jeszcze trudniej wyprowadzić z równowagi, choć w szybkich łukach zachowuje się dość nienaturalnie, co może budzić pewien niepokój. Swoje trzy grosze w ma w tym rewelacyjny układ kierowniczy. Jest dość bezpośredni, nieprzesadnie wspomagany i pozwala na rewelacyjne wyczucie pracy całego pojazdu.
Wykorzystywanie pełnego potencjału GS-Fa ujawnia jednak pewne wady. Pierwszą z nich jest głośność wydechu. Wszelkie produkty z Affalterbach, Ingolstadt lub Monachium oznaczone kolejno literami AMG, RS lub M są przy Lexusie jak samochody dla babci. Powyżej 120 km/h komfortowo można podróżować jedynie z przodu - rezonujący wydech generuje w tylnej części nadwozia niesamowity hałas. Japończycy niepotrzebnie także wstawili do tego samochodu układ ASC, wspomagający brzmienie silnika w kokpicie. Tak naprawdę jest on mocno bezużyteczny, gdyż naturalne brzmienie jest znacznie lepsze niż to wspomagane przez głośniki. Pewnym zawodem jest także praca skrzyni biegów. Ośmiobiegowy automat potrafi lekko zgubić się w zakrętach, a wspomaganie się łopatkami niewiele daje, głównie ze względu na wyczuwalną zwłokę pomiędzy “klepnięciem” przełącznika za kierownicą a faktycznym przerzuceniem biegu. Bolesnym elementem są także wizyty na stacji benzynowej - związane głównie z małym, 66-litrowym zbiornikiem paliwa. Obchodząc się delikatnie z pedałem gazu zarówno w trasie jak i w mieście przejedziemy na jednym tankowaniu około 400-450 km. Gdy jednak skorzystamy z potencjału drzemiącego w całej konstrukcji, to wizyty na stacji będziemy przeprowadzać średnio co 250 km. To chyba największy problem tego auta, odczuwalny zwłaszcza podczas jazdy autostradą, kiedy to podróżując z prędkością około 140-150 km/h GS-F “spija” średnio 15-18 litrów na setkę.
Tożsamość
Tak jak wspomniałem Lexus nie jest w stanie dorównać wszelkim wersjom AMG, M czy S/ RS. Pokonuje je jednak unikalnym charakterem - jest niezwykle użyteczny i przyjemny w codziennej eksploatacji, zaś przy brutalnym traktowaniu można go nazwać generatorem radości, adrenaliny i niesamowitej zabawy. To jest rzecz, która w przypadku konkurentów zaczyna powoli ginąć. Lexus zaś pielęgnuje ją, za co należą mu się ogromne brawa. Długo szukałem auta, które jakkolwiek porównywalne byłoby z GS-Fem. Jedyny samochód, który przychodzi mi na myśl to BMW M5 E39. Klasyczne V8, manualna skrzynia biegów i masa radości. Oznacza to tylko tyle, że pomimo elektronicznej otoczki Lexus GS-F pozostaje w pewnym sensie niesamowicie analogowym potworem, sięgającym do starej dobrej szkoły tworzenia aut.
Cenowo japońska propozycja również jest dość kusząca. Bazowo za GS-Fa musimy zapłacić 451 400 zł. Testowany egzemplarz doposażono jednak w niemal wszystkie opcje (pomijając szyberdach), przez co jego cena poszybowała do poziomu 481 850 zł. Myślicie, że to dużo? Mocniejsze i szybsze BMW M5 w podstawowej wersji kosztuje 507 000 zł. Audi S6 jest nieco słabsze i ma bardziej cywilny charakter, zaś RS6 jest już samochodem z zupełnie innej parafii. Mercedes chwilowo nie ma jeszcze w ofercie bezpośredniego konkurenta. Zresztą, porównania te są i tak bez sensu, właśnie ze względu na charakter Lexusa. Jest on dość surowy i cieszy nas klasyczną techniką w nowoczesnym wydaniu. Bez sprężarek, bez turbin i innych udziwnień.
Podsumowanie
W tym samochodzie ciężko jest się nie zakochać. Lexus stworzył samochód, który łączy technologiczne nowinki ze starą, sprawdzoną recepturą na auto sportowe. Zero wspomagaczy, zero udziwnień - po prostu czysty charakter. Naprawdę, pomimo dużo mniejszej od konkurencji mocy to właśnie GS-F wygrywa tym jak się prowadzi i ile radości daje kierowcy.
Dane techniczne
NAZWA | Lexus GS-F |
---|---|
SILNIK | benzynowy, V8, 32 zaw. |
TYP ZASILANIA PALIWEM | wtrysk bezpośredni |
POJEMNOŚĆ | 4998 |
MOC MAKSYMALNA | 351 kW (477 KM) przy 7100 obr./min. |
MAKS. MOMENT OBROTOWY | 530 Nm w zakresie 4800-5600 obr./min. |
SKRZYNIA BIEGÓW | automatyczna, 8-biegowa |
NAPĘD | na tylną oś |
ZAWIESZENIE PRZÓD | kolumny McPhersona |
ZAWIESZENIE TYŁ | wielowahaczowe |
HAMULCE | tarczowe, wentylowane (p/t) |
OPONY | P: 255/35 R19 T: 275/35 R19 |
BAGAŻNIK | 450/b.d |
ZBIORNIK PALIWA | 66 |
TYP NADWOZIA | sedan |
LICZBA DRZWI / MIEJSC | 4/5 |
WYMIARY (DŁ./SZER./WYS.) | 4915/1845/1440 |
ROZSTAW OSI | 2850 |
MASA WŁASNA / ŁADOWNOŚĆ | 1830/400 |
MASA PRZYCZEPY / Z HAMULCEM | b.d |
ZUŻYCIE PALIWA | 16,6/8,1/11,2 (test: 16,8/8,8/13,4) |
EMISJA CO2 | 260 |
PRZYSPIESZENIE 0-100 km/h | 4,6 |
PRZĘDKOŚĆ MAKSYMALNA | 270 |
GWARANCJA MECHANICZNA | 2 lata |
GW. PERFORACYJNA / NA LAKIER | 12 lat / 3 lata |
OKRESY MIĘDZYPRZEGLĄDOWE | według wskazań komputera |
CENA WERSJI PODSTAWOWEJ | GS200t: 199 600 |
CENA WERSJI TESTOWEJ | 451 400 |
CENA EGZ. TESTOWANEGO | 481 850 |