To BMW E36 jest moim równolatkiem. Zrobiłem nim 800 km w dzień i zrozumiałem jedną rzecz
Zrobienie 800 kilometrów w ciągu kilku godzin za kierownicą 31-letniego samochodu nie jest problemem. Taka wycieczka pokazuje jednak zupełnie inną rzecz - auta sprzed trzech dekad wcale nie ustępują w wielu aspektach nowym pojazdom. Zwłaszcza, gdy są w bardzo dobrym stanie, co w przypadku BMW E36 staje się rzadkością.
Król driftu, bolid młodzieży wiejskiej i popularna baza dla maszyn do zabawy na torach wyścigowych. BMW E36 w ciągu swojej kariery spełniło wiele ról. Najpierw było samochodem otwierającym ofertę marki, a w topowych wersjach rozpieszczało menadżerów i ludzi z grubszym portfelem. Później pełniło rolę „tańszego” biletu do świata luksusu. Finalnie większość egzemplarzy skończyła w sposób, który doskonale znamy i z którego po cichu się śmiejemy.
Prawda jest jednak taka, że egzemplarze, których nie dopadł diaks, spawarka i tani tuning są na wagę złota. To one pokazują, że już ponad 3 dekady temu samochody w zasadzie niczym nie różniły się od współczesnych maszyn. Co więcej, jazda nimi to czysta przyjemność, nawet jeśli mamy przed sobą długie trasy.
Za kierownicą BMW E36 320i zrobiłem 800 kilometrów. To jednak nie jest zwykły egzemplarz
Wyróżniają go dwie rzeczy: kompletacja i wersja. Nie mamy tutaj żadnych pakietów z literą M, nie mamy też sportowego charakteru. Ta sztuka stawia na luksus i komfort w najlepszym wydaniu. 2-litrowa rzędowa szóstka, czyli bazowa jednostka oferująca tutaj 150 KM, spięta z 4-biegowym automatem, łączy się w tym przypadku z eleganckim granatowym lakierem i szarym wnętrzem, rzadko spotykanym w tym samochodzie.
Trzydrzwiowe nadwozie starzeje się z godnością. Oczami wyobraźni widzę, jak dobrze musiał wyglądać ten samochód w 1993 roku, kiedy pierwszy właściciel odbierał go z salonu. Równo 31 lat później też niczego mu nie brakuje - także pod kątem wrażeń z jazdy. Spodziewałem się, że po tylu godzinach za kierownicą będę poskręcany, obolały i lekko głuchy.
Tymczasem wysiadłem jedynie lekko zmęczony, głównie za sprawą braku klimatyzacji, której akurat ta sztuka nie ma. To swoją drogą ciekawy zestaw, gdyż w zasadzie poza skórą, ABS-em i podgrzewanymi fotelami w tym egzemplarzu zabrakło wielu dodatków. Ale w sumie niczego więcej do szczęścia nie potrzeba.
Stąd wzięło się właśnie „Freude am Fahren”. To złoty środek
W swoim życiu jeździłem wieloma egzemplarzami BMW E36. Miałem okazję prowadzić bardzo smutnego „kompota” ze 101-konnym silnikiem. Jeździłem też zwyczajnym sedanem, ze 150-konnym silnikiem, ale spiętym z manualną skrzynią. Przez moje ręce przewinęły się też dwie sztuki zmodyfikowane do zabawy podczas imprez typu trackday.
Z każdym autem było coś nie tak. W jednym nie pasowała mi pozycja za kierownicą, drugie nie oferowało dynamiki i komfortu jazdy, a trzecie… cóż, było zlepkiem części do szybkiej jazdy po torach. Na myśl o spędzeniu dnia i 800 kilometrów w tym aucie nie miałem wielkiego uśmiechu na twarzy. I tu się zdziwiłem.
Seryjne i zadbane E36 jest genialne. To stąd właśnie wzięło się to „Freude Am Fahren”. Zawieszenie nie jest sztywne jak deska, ale daje pewność w zakrętach. Jednocześnie świetnie wybiera nierówności i nie próbuje połamać kręgosłupa. Kierownica pracuje z wyraźnym oporem, ale dokładnie czujemy tutaj co dzieje się z przednimi kołami.
Choć pod prawą nogą jest tylko 150 KM, a 5-biegowy automat ma charakter flegmatyka, to całość w przyjemny sposób angażuje. Nie czuje się tutaj nudy i nijakości. Proste i przyjemne wnętrze nie rozprasza, a dyskretny gang rzędowej szóstki cieszy ucho. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się takich doznań.
I tu przechodzimy do kluczowego elementu, czyli do stanu BMW E36 dostępnych na rynku. Znakomita większość egzemplarzy trafiła w ręce tunerów i fanów motorsportu, przez co straciły swój charakter. Sztuk takich jak ta, o eleganckim i klasycznym charakterze, jest coraz mniej. I to chyba dobry moment, aby zacząć się za nimi rozglądać na poważnie, gdyż ich ceny prędzej czy później pójdą w górę, tak jak to miało miejsce z BMW E30.
Długo cieszyliśmy się tanim samochodem do zabawy, po czym nagle jego ceny wystrzeliły i osiągnęły astronomiczny pułap. To samo może czekać w nieodległej przyszłości model E36.
Swoją drogą, wiecie jak oszczędne jest to auto w trasie?
Przypominam: sześć cylindrów, prosta dwulitrowa jednostka i archaiczny 5-biegowy automat, którego chęć do życia skończyła się zaraz po opuszczeniu fabryki. To nie brzmi jak coś oszczędnego, nieprawdaż?
Owszem - w mieście trzeba liczyć się ze zużyciem na poziomie 12-14 litrów. Za to w trasie, przy autostradowych 140 km/h, udało się zejść na luzie do 8 litrów. Co więcej, obroty przy tej prędkości sięgają niemal trzech tysięcy, co pozwala zachować dobry poziom hałasu. A kabina jest nieźle wyciszona, więc długie wyprawy nie stanowią problemu.
Z klimatyzacją byłby to doskonały "all-rounder"
Na co dzień, na zloty i na wakacje. Jeden samochód, który w wielu aspektach nie ustępuje nowym konstrukcjom, generuje uśmiech na twarzy i nie drenuje portfela. Dobry pomysł na klasyka? Bez wątpienia - choć faktycznie w codziennym użytkowaniu brakuje tutaj klimatyzacji. Niemniej uchylane tylne szyby i szyberdach naprawdę dobrze radzą sobie z wentylacją wnętrza.