Twórcy nowego MINI Coopera S znowu to zrobili. Sprawia wrażenie auta droższego, niż naprawdę jest

Zacznę nietypowo. Zauważyliście, jak wielu obecnie Kowalskich uważa, że Tesla 3 to drogie auto? Fakt, że w większych polskich miastach gdzie nie spojrzysz, jeżdżą Tesle, w ogóle im nie przeszkadza. I to samo jest z Mini Cooperem już od wielu, wielu lat. Bawarczycy robili to, zanim to było modne.

Efektowny, napakowany bajerami, sprawia ekskluzywne wrażenie, a tak naprawdę… wcale nie taki drogi. I taki sam jest nowy Mini Cooper S 5D, już czwartej generacji.

To oczywiście czwarta "nowożytna" generacja tego auta. Nowożytna, czyli po zakupieniu marki przez BMW.

Jednocześnie to pierwsza generacja MINI Coopera, która została "dotknięta" elektromobilnością

Ale dotknięta tak na serio, bo na rynku mamy Mini i spalinowe, i elektryczne. Jednak mimo pozornych podobieństw, bo auta postawione obok siebie wyglądają bardzo podobnie, spalinowe Mini i elektryczne Mini to dwa zupełnie inne auta.

Choć wyglądają praktycznie identycznie, tak naprawdę identyczne nie są. W detalach różnią się rozmiarami. Ba – mają nawet inną płytę podłogową. A elektryczne Mini produkowane jest w… Chinach. Coś, co się twórcom tego oryginalnego Mini na pewno nie śniło.

W każdym razie – nowy Mini Cooper S wygląda rewelacyjnie, choć jednocześnie nie zapomina o tradycjach. Duże lusterka boczne, okrągłe reflektory, to wszystko znamy nie od dziś. A wersja 5D to już całkiem pojemne auto. Nieco większe od wersji trzydrzwiowej, ale jednocześnie znacznie, ale to znacznie praktyczniejsze.

MINI Cooper S 5D 2025

To pełnoprawne, czteroosobowe (oczywiście będzie ciasno), miejskie autko, które świetnie jeździ (o tym później). Fotelik dziecięcy też całkiem nieźle wchodzi, głównie dlatego, że kanapa jest dobrze wyprofilowana.

Wymiary: odrobinę ponad cztery metry, niespełna dwa metry szerokości, 1464 mm wysokości i 2567 mm rozstawu osi. Bagażnik: symboliczny, bo ma 275 litrów, ale jest całkiem ustawny.

Świetny design, ale coś tu nie gra

W testowanym egzemplarzu uwagę zwracają też efektowne, 17-calowe felgi (w takim autku to naprawdę duże obręcze) oraz gradientowy dach. Ale serio gradientowy – lakier na nim przechodzi z niebieskiego (jak całe auto) do mlecznej bieli. Chociaż ja bym za tę opcję chyba nie zapłacił 1700 zł (w konfiguratorze ta opcja nazywa się Multitone), ale to ja.

W środku oczywiście bohater jest jeden: to wielgachny, okrągły ekran na środku samochodu. Organiczny! Dlaczego projektanci zdecydowali się na ekran OLED? Zapewne chodziło o kształt ekranu, bo OLED daje większe możliwości, jest bardziej "plastyczny" Do tego ma świetne kolory, ten konkretny także wysoką rozdzielczość… tak, ten ekran jest po prostu świetny. I świetnie reaguje na dotyk, gesty palcami, swipe’owanie. To iPhone wśród ekranów multimedialnych w samochodach.

Kiedy już jednak minie pierwszy zachwyt, jako kierowca szybko zorientujesz się, że w gruncie rzeczy nowe Mini to ergonomiczny koszmarek

To oczywiście świadoma decyzja projektantów, dla których styl był dużo ważniejszy niż funkcjonalność nowego Mini. Kilka rzeczy jest jednak dość dziwacznych.

Po pierwsze – nie ma tu żadnego ekranu przed kierownicą. Jest tylko… head-up display. I to nie taki na szybie, tylko na wysuwanym z deski rozdzielczej kawałku plastiku. Wiele informacji na tym ekranie nie ma. Ba, nawet nie widać, że włączony jest kierunkowskaz. Żeby było zabawniej, ten wyświetlacz jest… opcjonalny. W bazowym Mini jest tylko okrągły ekran na środku auta. Tesla vibes po raz kolejny.

MINI Cooper S 5D 2025

Takich drobnych dziwactw jest więcej. Moim "faworytem" jest chyba mimo wszystko podłokietnik, który… nie otwiera się. Nie ma w nim schowka. I to chyba pierwsze auto, w którym z czymś takim się spotkałem. Od czapy jest też system multimedialny. Jak już pisałem – piękny, pełen różnych możliwości, schematów kolorystycznych, tapet, animacji i tak dalej. Tyle że… jest bardzo skomplikowany. Ale to akurat żadne zaskoczenie, bo to tak naprawdę system BMW pod ładniejszą skórką. A ten jest męczący.

Osobliwa jest także ładowarka indukcyjna, do której telefon wkłada się... pionowo. I ściska jakąś taśmą. W efekcie podczas gokartowej jazdy telefon fruwa po aucie.

Nie jestem też fanem wykończenia Mini Coopera S. Skórę znajdziecie tu tylko na fotelach i kierownicy. Reszta obita jest ładną, designerską tkaniną (?), która jednak jest po prostu nieprzyjemna w dotyku. Twarda jak plastik. Ale ten zabieg jest dla mnie zrozumiały z powodu ceny auta, która jak już mówiłem, nie powala. Na plus: zero fortepianowej czerni. Jednak się da.

Może i pięciodrzwiowy, ale dalej gokart

Okej, to jak to jeździ? Na początek mały smutek – najmocniejsza wersja, czyli John Cooper Works, jest dostępna tylko w odmianie trzydrzwiowej. Ta jest wyposażona w znany i lubiany silnik B48 o mocy 231 koni mechanicznych. Natomiast w przypadku wersji 5D najmocniejsza jest właśnie odmiana S – i nie jest ona z drugiej strony przesadnie słabsza. Samochód, który widzicie na zdjęciach, ma dwulitrową czterocylindrówkę o mocy 204 koni mechanicznych i momencie obrotowym 300 Nm.

Jak to jeździ? Zaskakująco sprawnie! Przyspieszenie do 100 km/h w 6,8 sekundy w tak małym autku nawet robi wrażenie. Do tego samochód jest niemal tak zwinny jak wersja trzydrzwiowa, więc slogan o gokartowych wrażeniach z jazdy nie jest tu zdecydowanie na wyrost. Czterocylindrowa jednostka nieźle tez brzmi. Słowem: nic do zarzucenia… poza tym, że układ napędowy (to samochód z napędem na przednią oś) w warunkach zimowych średnio radzi sobie z przenoszeniem mocy na asfalt.

To może być kwestia zimowego ogumienia, ale podczas przyspieszenia przód auta lub sobie pomyszkować. Elektroniczne systemy oczywiście pomagają, ale generalnie trzeba być zawsze gotowym do drobnej korekty. No ale w końcu gokartowa frajda z jazdy, prawda?

Aha – samo zawieszenie nie jest specjalnie skomplikowane. De facto jest dość tradycyjne, bo to kolumny McPhersona na przedniej osi połączone z układem wielowahaczowym na osi tylnej. Działa to dobrze, całość jest oczywiście zestrojona bardzo sztywno.

Pozostaje kwestia spalania. A to zaskakuje na plus, ale... poza miastem. W mieście Mini Cooper S wciągnie 11-12 litrów, a jeśli będziecie się cieszyć jazdą, to i więcej. Za to zaskakująco dobrze wypada spalanie poza miastem. Autostrada – siedem litrów. Droga ekspresowa – sześć. Mało!

MINI Cooper S. Duży koncern = dużo możliwości

Co jeszcze wyróżnia nowe Mini? Ogrom wszystkiego. Jak pomyśleć o tradycjach, to chyba jednak ten duch oryginału trochę nam tutaj uciekł, bo przecież oryginalne, brytyjskie Mini było z grubsza spartańskim autem, a tutaj… no jest po prostu wszystko.

Jest wszystko, bo Bawarczycy nie szczędzili nowemu Mini swoich najlepszych technologii. Właściwie jest tu wszystko to, z czym kojarzą się nowe BMW. Czyli świetny system półautonomicznej jazdy czy świetny system samodzielnego parkowania (z bardzo przydatnym rozwiązaniem: samochód nie musi sam szukać miejsca parkingowego, tylko może zaoferować ci dokończenie manewru, który już rozpocząłeś).

Wymieniać dalej? Mini ma doskonałą aplikację, która potrafi wyświetlić na telefonie nie tylko obraz z kamery w środku samochodu, ale i jego otoczenie (kamery 360 stopni kłaniają się i swoją drogą wydatnie pomagają podczas parkowania). 12-głośnikowy system Harman Kardon nie zawodzi. O takich drobnostkach jak bezprzewodowy Apple CarPlay i Android Auto już nawet nie wspominam.

MINI Cooper S 5D 2025

Gdzie jest haczyk? Te i inne opcje są elementami pakietu XL, który kosztuje… 25 900 zł. Rozumiecie, pakiet wyposażenia w cenie nienajgorszego używanego auta.

Nie tak drogo jak myślisz

Ale to dlaczego piszę, że nowe Mini nie jest drogie? Bo... nie jest, tak po prostu. Albo inaczej – oczywiście są tańsze auta tej wielkości na rynku. Ale biorąc pod uwagę wyposażenie, to naprawdę nie jest drogi samochód. A tak w ogóle to wcale nie musisz się na to opcjonalne wyposażenie decydować. Powiedzmy sobie szczerze – bez wspaniałej łączności z aplikacją i kamer 360 w tak małym aucie da się żyć.

W każdym razie najtańsze MINI Cooper S w wydaniu pięciodrzwiowym kupimy za 115 900 zł, a wersję S z dwulitrowym silnikiem – od 128 900 zł. Egzemplarz ze zdjęć ma dodatkowe wyposażenie za równe 40 000 zł (poza wspomnianym pakietem XL mamy tu też linię Favoured, która m.in. daje nam sportowe fotele czy sportową i ogrzewaną kierownice).

Wychodzi w sumie 168 900 zł za auto wypchane bajerami i technologiami. I dające mnóstwo frajdy z jazdy. I jak coś, to można je kupić taniej. Dla każdego coś miłego, o ile styl jest dla was ważniejszy niż ergonomia.