Uszkodzony Lexus LFA to drogi problem. Co można z niego zrobić?
Lexus LFA to rzadki widok, zwłaszcza na portalach aukcyjnych. Znalezienie takiego samochodu na Coparcie jest jeszcze bardziej zaskakujące - w końcu mówimy o aucie, które powstało w liczbie 500 egzemplarzy. Ten dobre dni ma za sobą. Co można z niego zrobić, aby cudowne V10 nie skończyło w zgniatarce?
To jeden z najwspanialszych samochodów w historii całej grupy Toyoty. Lexus LFA pokazał możliwości marki i umiejętności inżynierów i pracowników. Budowany głównie ręcznie, oparty na lekkiej konstrukcji z włókna węglowego, tytanu i aluminium, z wyjątkowym V10 pod maską, był czymś naprawdę wyjątkowym i przyciągającym uwagę. Dziś kolekcjonerzy dosłownie walczą o każdy dostępny na sprzedaż egzemplarz. A tych nie ma zbyt wiele, gdyż Japończycy stworzyli raptem 500 Lexusów LFA. Na drogach jest już ich jednak nieco mniej.
Ten samochód niestety nie ma przed sobą długiej przyszłości. Rozbity w Atlancie egzemplarz wymaga bardzo kosztownej i skomplikowanej naprawy, której podejmą się tylko wybrani. Co więc można zrobić z takim samochodem, aby nie skończył w zgniatarce? Mamy kilka pomysłów.
Opcja pierwsza, najdroższa: naprawić to auto. Lexus LFA zasługuje na zachowanie
Nie ma rzeczy, których nie da się naprawić. Monokok z włókna węglowego w tym przypadku nie jest poważnie uszkodzony, ale tylna część nadwozia ma już mocne rany bojowe. Można więc śmiało założyć, że koszt odbudowy tego samochodu może sięgać nawet kilkuset tysięcy euro/dolarów, zbliżając się, lub przewyższając wartość samochodu.
To oczywiście pieniądze, które nigdy nie wrócą - nie odzyska się ich sprzedając takiego auta. Jego wartość zresztą i tak będzie niższa ze względu na szkody. Jest to jednak opcja warta rozważenia, zwłaszcza przez osoby, które na motoryzację są w stanie przeznaczyć dowolne kwoty.
Opcja druga: zrobić z tego samochodu wyścigówkę
Czy jest to możliwe? Oczywiście. Odbudowując auto na potrzeby rywalizacji na torze, można skorzystać z prostszych rozwiązań. Nie każdy element musi być idealnie wymuskany, a poszycie nadwozia można zastąpić tańszymi elementami. Wszystko po to, aby wykrzesać pełny potencjał silnika V10, oferującego 560 KM.
Opcja trzecia: samochód do driftu
Tu można pójść jeszcze bardziej na skróty. Dobra rama, garść elementów ocalałych z LFA, V10 z przodu i jazda! Ryk tego silnika przy paleniu tylnych opon byłby z pewnością spektakularny, choć wiele osób uznałoby taki projekt za profanację. Niemniej lepiej jest chyba ocalić to, co najlepsze, niż wyrzucić potencjalnie "działające" auto na złom.