Volkswagen e-Tharu sprawia, że już totalnie nie ogarniam SUV-ów tej marki
JESZCZE WIĘCEJ SUV-ÓW! Kuzyn Karoqa i Ateki, bliźniak Volkswagena Taosa o nazwie Tharu dostał teraz wersję na prąd. Czego nie rozumiecie?
Volkswagen naprawdę mógłby wydać leksykon swoich SUV-ów dla dziennikarzy. Naprawdę staramy się w tym wszystkim nie pogubić, ale idzie nam marnie. Europejska oferta to bowiem pryszcz przy tym, co dzieje się na świecie - a zwłaszcza w Ameryce i Azji. Podobne lub bliźniacze modele sprzedawane są pod różnymi nazwami. To za mało? Czasem jeszcze różnią się pojedynczymi detalami i są określane jako osobny model. Volkswagen e-Tharu to w sumie coś jeszcze ciekawszego. W momencie, w którym marka z Wolfsburga określa swoją przyszłość literami ID, w Chinach debiutuje "zwykły" SUV na prąd.
Volkswagen e-Tharu ma przeciętną specyfikację
A więc ten zwyczajny elektryczny SUV został wyposażony w baterię o pojemności 44,1 kWh i silnik elektryczny generujący 136 KM/290 Nm. Brzmi znajomo? Napęd ten wywodzi się z e-Golfa i dostał po prostu nowe życie. Optymistyczne założenia według normy NEDC to ponad 300 km zasięgu na jednym ładowaniu. Oczywiście takie dane można wsadzić między bajki. Realny wynik to zapewne około 250 km i to przy oszczędnej jeździe.
Stylistyka tego auta nijak nie rzuca się w oczy. Cichociemny e-Tharu raczej wtapia się w tłum innych aut, gdyż nie ma w nim nic charakterystycznego. Tyczy się to także wnętrza, gdzie nie znajdziemy nawet cyfrowych zegarów. Dorzucono tutaj natomiast nowy panel klimatyzacji, znany z Arteona i Tiguana po liftingu.
Auto produkuje spółka joint-venture Volkswagen-SAIC
W Chinach to jedyna możliwość sprzedawania aut. Albo zakładasz spółkę joint-venture z jedną z naszych firm, stawiasz fabrykę w kraju i klepiesz specjalnie przygotowane modele, albo nie masz czego szukać w tym miejscu. Zaletą takiego manewru są rozsądne ceny. Ten oto samochód kosztuje 194 000 yuanów, czyli koło 114 000 zł. To całkiem niezła wartość jak na elektrycznego SUV-a.