Wpakowałem wielką baterię pod wodę i nadal żyję. Elektryczny Mercedes Klasy G jest abstrakcyjnym doświadczeniem
Myślałem, że jest przerostem formy nad treścią. Tymczasem elektryczny Mercedes Klasy G ma więcej sensu, niż mogłoby się wydawać - i na szczęście nie wypiera spalinowych wariantów. Za to jest ich bardzo ciekawych dopełnieniem. Dlaczego? Już Wam tłumaczę.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem koncept EQG, który zapowiadał ten samochód, nie do końca wiedziałem jak go ocenić. Widziałem w tym bezsensowny skok na elektryfikację, który ma połączyć legendę z napędem elektrycznym. Tymczasem 3 lata później na rynek trafił elektryczny Mercedes Klasy G w produkcyjnym wydaniu. Dziwny design prototypu trafił do śmietnika i dostaliśmy tutaj starego znajomego w lekko odświeżonym wydaniu.
Punkt wyjścia robi więc dobre wrażenie. W końcu kupując Klasę G chcemy mieć do czynienia z legendą. Ale co z tym napędem elektrycznym - czy jest on faktycznie czymś, co tutaj pasuje, czy też wpasowano go na siłę?
Po raptem kilkudziesięciu minutach spędzonych za kierownicą tego auta, do tego na prostym torze offroadowym, powiem Wam jedno: to działa i ma sens.
Elektryczny Mercedes Klasy G zachował to, co najlepsze w tym modelu
Wciąż mamy więc do czynienia z samochodem zbudowanym na ramie drabinowej, z pancernym zawieszeniem i z charakterystyczną stylistyką. Elektryczny wariant można opcjonalnie wyróżnić nieco zmienionym pasem przednim z czarną osłoną grilla i świateł. To nawiązanie do innych modeli EQ. Tu warto zaznaczyć, że elektryczna Klasa G nosi oznaczenie G580 with EQ Technology (tak, takie długie), a nie EQG. Dlaczego?
Mercedes uznał, że to nazewnictwo nie zyskało uznania wśród klientów. Tym samym postawiono tutaj na dołączenie nazwy EQ do standardowego oznaczenia alfanumerycznego.
Choć wizualnie ten samochód wygląda jak zwykła Klasa G, to zmian w nim nie brakuje. Przede wszystkim zoptymalizowano aerodynamikę, która z poziomu kamienicy spadła do budki "Ruchu". Osiągnięto to tworząc specjalne listwy boczne (zwłaszcza na słupkach A) i dodając otwory przy nadkolach. W ten sposób powietrze w nieco bardziej optymalny sposób opływa nadwozie.
Wnętrze także niczym nie różni się od spalinowego wariantu. Odświeżona wersja Klasy G dostała multimedia MBUX i delikatnie odświeżoną konsolę centralną. Jedyną widoczną różnicą w kokpicie elektrycznej wersji są inne zegary i zmieniony zestaw przełączników odpowiedzialnych za napęd.
Jakby nie patrzeć, to elektryczny Mercedes Klasy G jest wielką krową
Waży ponad 3 tony, ma nieco ponad 400 kilogramów ładowności i nie możecie w nim założyć haka. Ba, nawet koło zapasowe na pokrywie bagażnika to opcja, gdyż oznacza dodatkowe kilogramy.
Gdy patrzyłem na dane techniczne, to z przerażeniem zastanawiałem się jak coś tak wielkiego i ciężkiego może poradzić sobie w trudnym terenie. Później jednak przypomniałem sobie o tych wszystkich wojskowych terenówkach, które są nawet cięższe i bez problemu pokonują nawet gęste błoto.
Kluczem do sukcesu modelu G580 jest napęd. Mamy tutaj cztery silniki elektryczne, niezależnie napędzające każde koło. Do tego napęd ma dwa przełożenia (high i low - reduktor), dopasowane do jazdy na utwardzonych szlakach i w offroadzie.
Standardowo dostajemy tutaj baterię o pojemności 116 kWh, ulokowaną w pancernej obudowie. Pod prawą nogą mamy zaś 585 KM, czyli jesteśmy niemal na poziomie modelu G63 AMG. Do tego moment obrotowy wynosi 1164 Nm. A to dopiero rozgrzewka.
Ten samochód swoje prawdziwe oblicze pokazuje w terenie
Nie ukrywam - nie spodziewałem się rewelacji. Wiedziałem, że ma kilka asów w rękawie, ale wydawało mi się, że bedą to raczej słabe karty, zwłaszcza w porównaniu z modelem spalinowym.
Nic bardziej mylnego. Elektryczna Klasa G w terenie ma właśnie pewną przewagę płynącą z elektrycznego napędu. A jest nią siła i skuteczność.
Cztery silniki mogą dowolnie zarządzać przeniesieniem mocy na każde z kół. Do tego za sprawą reduktora moment obrotowy wzrasta z 1164 Nm do... 18 000 Nm. Nie pomyliłem się, to jest wartość podawana przed producenta.
Wiecie gdzie ją najłatwiej poczuć? Na stromych pojazdach. Górka o nachylenia sięgającym 40% bywa wyzwaniem dla niektórych spalinowych terenówek. Tutaj nie musiałem nawet wciskać gazu. Wystarczy puścić hamulec, aby niutonometry leniwie i bezproblemowo "wciągnęły" samochód na górę.
Łopatki za kierownicą służą do zarządzania prędkością pełzania
To kolejny fajny patent, który ułatwia poruszanie się w terenie. W zasadzie nie trzeba tutaj używać pedału gazu - elektronika dba o każdy aspekt jazdy.
Na nierównościach te 3 tony masy jakby znikają i nie przypominają o sobie. Są za to zaletą w momencie, w którym wjeżdżamy na trawers. Nisko położony środek ciężkości sprawia, że możemy zaryzykować i przechylić auto nawet o 35 stopni. Ponoć odważni dochodzą do 40, choć producent zaleca nie przekraczanie granicy 37 stopni.
To, co mnie zaskoczyło, to G Steering i G-Turn
Tą drugą funkcję zapewne już znacie. Mowa o "kręceniu się" w miejscu na luźnej nawierzchni. Myślałem, że to bajer, ale... taki system ma sens - zwłaszcza, jak możecie dzięki niemu nawrócić na wąskim fragmencie. Działanie jest proste: wystarczy włączyć odpowiednie ustawienia i manetką za kierownicą zadać kierunek obrotu. Maksymalnie wynosi on 720 stopni.
Drugą funkcją, po części powiązaną, jest G-Steering. To dużo ciekawsza opcja, która może i zjada opony, ale za to sprawia, że nawet ciasne nawroty stają się tutaj czystą przyjemnością.
G-Steering blokuje wewnętrzne koło i przyspiesza zewnętrzne, aby zacieśnić skręt. Wystarczy mocno dokręcić kierownicę i wcisnąć gaz, aby system zadziałał automatycznie. Faktycznie poprawia to zwrotność tego samochodu i sprawia, że nawet ciasne łuki w terenie stają się banalnie proste.
Najciekawsze jest jednak to, że baterię o pojemności 116 kWh możecie wpakować do wody i nic jej się nie stanie. Głębokość brodzenia w Mercedesie G580 to 85 centymetrów
Nie ukrywam - nie było to najbardziej komfortowe doświadczenie w życiu. Mercedes podkreśla jednak, że ich konstrukcja pozwala na brodzenie w wodzie o głębokości do 850 mm, czyli o 50 mm głębszej niż w wersji spalinowej. Cała bateria jest w pancernej obudowie, odpornej na obicia, uszkodzenia i zalanie. Elektronikę też odpowiednio zabezpieczono.
Nie jeździłem tym samochodem po asfalcie, ale spodziewam się, że będzie sporą niespodzianką
Głośniki co prawda próbują udawać, że jedziemy samochodem spalinowym, ale to da się przeżyć. Według obietnic marki, Mercedes G580 przejedzie na ładowaniu ponad 400 kilometrów. Czy to realne? O tym przekonam się za kilka miesięcy. Dziś wiem jednak jedno - legenda Klasy G nie umarła i nie została "zmiękczona" elektryczną wersją.
To po prostu kolejna alternatywa w gamie tego modelu. Możecie wyjechać z salonu wariantem z silnikiem benzynowym (R6 lub V8), a także wersją z Dieslem. Elektryczny model to trzecia opcja, która wbrew pozorom może mieć sens dla wybranych osób.
Myślę, że tutaj inna kwestia była ważna. Mercedes pokazał, że może zrobić taki samochód. Nie spodziewam się tutaj rekordów w wynikach sprzedaży, ale swego rodzaju "pokaz możliwości" zdecydowanie imponuje.