Yoke to wielki joke. Tesla stworzyła coś, z czym ciężko jest żyć
Oto idealny przykład na to, jak za 5000 złotych zafundować sobie jeden wielki problem. Yoke, czyli "wolant", który lansuje Tesla, nadaje się tylko do jednego - do wyrzucenia na śmietnik.
Nie bez powodu mówi się, że wymyślanie koła na nowo nie ma sensu. Jeśli już ktoś chce tworzyć intrygującą interpretację kierownicy, to niech zrobi to porządnie. A yoke to coś, co Tesla wymyśliła "bo mogła". Problem w tym, że on zupełnie nie ma sensu - i jest tylko większym zagrożeniem dla kierowcy.
Przez kierownicę yoke, którą wymyśliła Tesla, czuję się jak osoba nie mająca żadnego kontaktu z motoryzacją
Mam wrażenie, że dokładnie tak za kierownicą wygląda człowiek, dla którego samochód stanowi czarną magię. Wie, że pedały "coś robią", tym czymś przed sobą trzeba kręcić, a jakiś magiczny wihajster włącza mrugające na pomarańczowo żarówki sygnalizujące skręty.
Dzisiaj taką osobą byłem ja, gdyż prawdopodobnie w ciągu kilku godzin wprowadziłem w błąd wielu innych kierowców. Jak? Na przykład odruchowo włączając niewłaściwy kierunkowskaz (bo włącza się je przyciskiem). Do tego, parkując, wyglądałem jak absolutnie niedoświadczony kierowca, walczącym z tym przedziwnym wolantem.
A teraz spróbujcie przy zjeździe z ronda włączyć dobry kierunkowskaz, przekładając przy tym ręce. Powodzenia!
Yoke w Tesli sprawia, że wszystkiego uczysz się od nowa. A w samochodzie wiele rzeczy obsługujecie na zasadzie pamięci mięśniowej. I tak oto najpierw co chwilę szukałem manetki po lewej stronie za kierownicą, aby włączyć kierunkowskazy. Przestawienie się na przyciski nie jest aż tak trudne, ale moim zdaniem wyrzucenie prostej dźwigienki jest idiotycznym pomysłem. W supersamochodach, gdzie mamy wielkie łopatki i liczy się każdy centymetr za kierownicą, ma to jeszcze sens. Ale w wielkim rodzinnym SUV-ie? Cytując klasyka: "a komu to potrzebne?"
Najgorsze jest jednak manewrowanie. Wówczas yoke pokazuje, że bez odpowiedniego układu kierowniczego takie rozwiązanie NIE MA PRAWA działać
W czasie jazdy idzie się jeszcze przyzwyczaić do wolantu. Najgorsze jest jednak manewrowanie, parkowanie, zawracanie i wszelkie procesy, gdzie trzeba szybko i skutecznie kręcić kołami.
Otóż problem polega na tym, że yoke oznacza w Tesli jedynie inną kierownicę. Nie idzie za nią żadna modyfikacja zawieszenia i układu kierowniczego. W efekcie od obrotu do obrotu mamy dokładnie taki sam zakres, jak przy standardowej kierownicy.
Brakuje tutaj tylko przycisków do sterowania działkami. Czasami faktycznie by się przydały.
Tam jednak można szybko i wygodnie przekładać ręce. A tutaj musicie świadomie i z uwagą łapać określone fragmenty wieńca, aby coś z tego wyszło. Uwierzcie mi - możecie skupiać się nad tym jak szaleni, a i tak zajmie to znacznie więcej czasu.
I to wszystko dostajecie płacąc dodatkowo 5000 złotych. Jeszcze raz nawiążę więc do tytułu - yoke to wielki joke. Po prostu marka zrobiła żart swoim klientom, który ich fascynuje i za który płacą. Wspaniałe!
Moja rada: jeśli chcecie kupić Teslę i kusi Was taka kierownica, to dajcie sobie spokój. Gdyby zastosowano tutaj układ by-wire, tak jak w Lexusie RZ, to można byłoby zaakceptować ten wynalazek.