Zrobienie 1111 kilometrów w Porsche Taycan jest banalnie proste. To ja zrobiłem z tego wyzwanie
Cel był prosty: przejechać co najmniej 1111 kilometrów i zaliczyć cztery punkty na trasie. Samochód, którym miałem to zrobić, to nowe Porsche Taycan 4S. Wydawać by się mogło, że nie da się tego zepsuć. Nic bardziej mylnego - i winowajcą jestem ja sam.
Godzina 5:00. Budzik wyje gdzieś z podłogi, próbując wyciągnąć mnie z łóżka. Mała miejscowość Rankweil w Austrii, na pograniczu ze Szwajcarią i Lichtensteinem, jest estetyczna, ale raczej nie zapada w pamięć. Na dobrą sprawę nie ma żadnego powodu, aby ją odwiedzać. Tym razem jednak marka z Zuffenhausen nie bez powodu mnie tutaj przywiozła. Dzień wcześniej, wieczorem, dostałem kluczyki do nowego Porsche Taycan 4S. O szóstej miałem zameldować się na pierwszej ładowarce Porsche Charging Lounge w pobliskim Koblach, aby tam rozpocząć teoretycznie proste wyzwanie.
1111 kilometrów, trzy ładowarki Porsche Charging Lounge do zaliczenia. Zrobić to w jak najkrótszym czasie. Proste? Oczywiście. Nie widziałem żadnych przeszkód i problemów, które mogłyby utrudnić zabawę. Tak przynajmniej było do godziny 5:00 w dniu wyjazdu, kiedy to za oknem objawiła się gęsta ulewa.
Oto idealny przykład na to, że "kombinowanie" przy planowaniu trasy w samochodach elektrycznych nie ma sensu. Jestem tego idealnym przykładem.
Porsche Taycan 4S to bardzo kompetentny samochód. Teoretycznie można nim zrobić ponad 500 kilometrów na ładowaniu
Oczywiście tutaj mówimy o normie WLTP i jeździe miejskiej, więc warunkach, które nie korespondowały z naszym wyzwaniem. Wszystko wskazywało jednak, że długie dystanse nie powinny być problemem.
Zgodnie z wyzwaniem mieliśmy zaliczyć trzy ładowarki Porsche Charging Lounge: w Ingolstadt, w Wurzburgu i w Bingen. Tylko na nich wolno nam było się ładować. Teoretycznie nie są one bardzo daleko od siebie, aczkolwiek odcinek z Koblach do Bingen to ponad 440 km.
Tym samym w grę, przynajmniej według organizatorów, wchodziły dwie trasy: zgodna z ruchem wskazówek zegara (start w Koblach, Bingen, Wurzburg, Ingolstadt, Koblach), lub na odwrót (start w Koblach, Ingolstadt, Wurzburg, Bingen, Koblach). Nikt nie zakładał "trzeciej opcji". Ja ją wymyśliłem.
Pogoda była kiepska, a dystans pomiędzy ładowaniami długi. Postanowiłem go zoptymalizować
Okazuje się, że odcinek z Koblach do Wurzburga to 350 km. Potem 185 km mamy do Bingen, z Bingen do Ingolstadt i 290 km z Ingolstadt do Koblach. Teoretycznie, na całej trasie, robimy dodatkowo 80 km. W praktyce możemy jechać dużo szybciej (krótsze odcinki między ładowaniami). Plan idealny? Cóż, nic z tych rzeczy.
To, że jedziesz szybciej, nawet dużo szybciej, nic nie zmieni. Korzystając z dobrobytu pustej autostrady i braku ograniczeń prędkości, przycisnęliśmy naszego Taycana w kolorze jogurtu jagodowego, zasuwając nim na długich odcinkach ponad 200 km/h.
Taka jazda pokazuje jego technologiczne zaawansowanie. Przy tej prędkości elektryczne Porsche czuje się jak ryba w wodzie, a jednocześnie nie "konsumuje" zasięgu w aż tak ekspresowym trybie. To było obiecujące.
Nie odmawialiśmy sobie niczego. Klimatyzacja zasuwała, muzyka przygrywała, a my po prostu cieszyliśmy się przyjemną jazdą. Punkt pierwszy, Wurzburg, zaliczyliśmy ekspresowo. Do Bingen gnaliśmy ile sił w elektrycznych koniach mechanicznych, ale tu już nasz humor jakby się popsuł.
Korki. Gdybym mógł, to nazwę Deutschland zamieniłbym na Stauland. "Stau" był wszędzie. Do Bingen dojechaliśmy więc w momencie, w którym wszystkie inne zespoły, które zdecydowały się pokonać w tym deszczu 450 kilometrów o poranku, gnały już w stronę Wurzburga. To nie wyglądało dobrze.
Co gorsza, nasz magiczny skrót, czyli odcinek łączący Bingen i Ingolstadt, z zielonego zamienił się na czerwono-czarny na mapach. Finalnie musieliśmy więc obrać trasę, którą znowu minęliśmy Wurzburg. To było bez sensu.
My niestety też "zidiocieliśmy", gdyż skracaliśmy sobie czas ładowania, więc w teorii na odcinek Bingen-Ingolstadt zostawiliśmy 90% baterii. Dojechaliśmy z 5-procentowym zapasem, tutaj odmawiając sobie odrobiny komfortu. Z Ingolstadt do Koblach gnaliśmy już bezstresowo, choć znowu walczyliśmy z korkami i różnymi utrudnieniami na drogach.
Finalnie dojechaliśmy jako siódma z dziewięciu ekip. Jedna z tych dwóch ostatnich jechała jednak bardzo ekonomicznym tempem, a druga... nie dotarła do pierwszej ładowarki. Panowie z Francji przegapili zjazd z autostrady na ładowarkę, mając 0% energii. Na kolejnym zjeździe ich samochód postanowił zakończyć współpracę ze względu na brak prądu.
Wnioski z tej zabawy są proste. Przede wszystkim nie ma co kombinować, bo nic nie da się ugrać
Jeśli jedziesz w trasę elektrykiem, to lepiej jest zafundować sobie wolniejszą jazdę na dłuższym odcinku, niż szukać alternatywnych dróg, które sumarycznie wymuszają pokonanie większej liczby kilometrów, ale skrają nam odcinki pomiędzy ładowarkami. To się po prostu nie opłaca, zwłaszcza gdy jedzie się takim samochodem jak Porsche Taycan
Tu pojawia się kwestia samochodu i ładowania. Bardzo szybkie ładowanie, z mocą do 350 kW, jest czymś genialnym. Od 5 do 80 procent ładowałem się dokładnie 15 minut. Wystarczyło mi to na wizytę w łazience, wzięcie kawy z ekspresu i na szybkie przejrzenie poczty na telefonie.
Moc ładowania w samochodzie i moc ładowarek to podstawa komfortu podróżowania elektrykiem. Moim zdaniem, zresztą takim samym od dawna, to jest jedyna opcja na to, aby ludzie przekonali się do elektryków i czuli się pewnie pokonując nimi długie trasy.
Porsche Taycan 4S to genialny samochód, ale oczywiście kosztuje swoje - więc jest dostępny dla wąskiego grona odbiorców. Niemniej odświeżony model nazwałbym czymś więcej, niż liftingiem - i jest warty tych pieniędzy.
To w zasadzie zupełnie nowe auto, które z poprzednikiem łączy nadwozie i wnętrze. Napęd jest dużo wydajniejszy, a zużycie energii przy staraniach i cierpliwości spada do 20 kWh. Nie sposób nie wspomnieć też o zawieszeniu Porsche Active Ride, które naprawdę zmienia zasady gry i sprawia, że ten sam samochód sportowy może być komfortowy i twardy jak deska. Wystarczy jeden obrót pokrętła na kierownicy.