Zrozumiałem fenomen Tesli. Nie zmienia to jednak jednego: to dobre elektryki i złe samochody
W moje ręce na kilka dni trafiła Tesla Model Y. Mój stosunek do tego samochodu zawsze był wybitnie obojętny - nigdy nie przekonywała mnie wyglądem, wnętrzem ani jakością. Po przejechaniu tym samochodem kilkuset kilometrów zrozumiałem jednak z czego wynika fenomen tej marki i tak duża popularność Modelu 3 i właśnie Modelu Y na rynku. Sekret tkwi w jednej rzeczy.
Pragmatyczne podejście wielu osób sprawia, że chcą mieć coś dobrego, ale jednocześnie nie chcą za to przepłacać. Stąd chociażby fenomen takich firm jak Xiaomi czy Huawei w Europie. Ich chińskie pochodzenie przestaje mieć znaczenie w momencie, w którym ludzie patrzą na metkę z ceną. Skoro mogą mieć automatyczny odkurzacz dużo tańszy niż popularny iRobot, albo oczyszczacz powietrza za 1/3 kwoty podobnego urządzenia uznanej marki, to czemu mieliby go nie kupić? Tesla Model Y i Model 3 to podobny przypadek.
Te auta nie są wyjątkowe pod kątem wyglądu. Ba, do pięknych nie należą. Ich minimalistyczne wnętrza też mogą bardziej odpychać, niż przyciągać. Nie da się jednak tej marce odmówić dwóch rzeczy: oferuje teraz najwydajniejsze elektryki za najmniejsze pieniądze. I to jest niepodważalna zaleta.
Pokażcie mi drugiego crossovera, który oferuje tyle miejsca, co Tesla Model Y i zarazem zużywa tak mało prądu
Podpowiem Wam: z własnego doświadczenia wiem, że w zasadzie nie ma takich samochodów. Grupa Volkswagena po wprowadzeniu nowego oprogramowania MIB4 i silników APP550 chyba najbardziej zbliżyła się do tego, co potrafią najtańsze Tesle. Wciąż są jednak krok za amerykańską marką.
Tu po prostu widać to, że cała firma od swojego początku kręci się wokół jednego napędu - i opanowała jego budowę do perfekcji. Jeżdżąc Teslą Model Y LR z napędem na tylne koła po Warszawie, nie bawiąc się w ecodriving i nie oszczędzając gazu zszedłem bez problemu do wyników na poziomie 13-15 kWh zużycia energii na 100 kilometrów. Przy prędkościach autostradowych ten samochód także należy do najoszczędniejszych na rynku. To robi ogromne wrażenie.
Jeśli do tego dodamy świetnie działające multimedia (naprawdę, to może być wzór dla wielu producentów) i kluczowy składnik, czyli niską cenę, to otrzymamy idealny zestaw do podbijania rynku. Niecałe 205 000 złotych trzeba zapłacić za bazową wersję Modelu Y, która na pokładzie ma w zasadzie wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Konkurencja wymaga wyłożenia od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych więcej. Wybór dla szeregu osób staje się więc oczywisty.
Nie rozumiem tylko fanatyzmu niektórych użytkowników Tesli. Jakby nie patrzeć są to przeciętne samochody
To rzecz, którą będę powtarzać jak mantrę. Tesla robi świetne elektryki, ale fatalne samochody. Prowadzenie nie jest najgorsze, ale praca zawieszenia i czucie układu kierowniczego pozostawiają wiele do życzenia. Jakość wykończenia, choć akceptowalna, też odstaje od niektórych marek. Gdzieś jednak trzeba tą niską cenę wyczarować - nawet jeśli jedzie się na zerowej lub ujemnej marży.
Powiedziałbym, że Tesla jest jak smartfony. Typowy sprzęt do codziennego użytku, który można lubić za soft, ale z którym nikt się nie wiążę emocjonalnie. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego tak wiele osób jest gotów rzucić się niczym Rejtan, aby bronić modeli tej marki. Niezmiennie mnie to zaskakuje i fascynuje. Jedna marka, do tego z szaleńcem za sterami, nie jest panaceum dla świata motoryzacji.
Konkurenci gonią Teslę. Przestrzenią, w której mają wiele do poprawy, jest cena. Tutaj jednak nikt nie kwapi się do szalonego ataku, gdyż wyższa marża i niższa sprzedaż są bardziej opłacalne, niż walka o każdego centa. Ta przestrzeń może być jednak ringiem, na który wejdą chińskie marki, gotowe zdjąć koronę z głowy Tesli Model Y, wciąż notującą świetne wyniki sprzedaży. Pytanie tylko jak długo amerykańska marka utrzyma swoją pozycję.