Infiniti FX37S Premium

Budzi zazdrość i potrafi być gniewny. Ma pod maską 320 KM, waży 2 tony i wygląda, jakby chciał zjeść kierowcę i popić pasażerem. Taki jest FX - największy z SUV-ów oferowanych w Polsce przez Infiniti. Już można się bać. To będzie szatańska przejażdżka rydwanem rozpusty pochodzącym z krainy przepychu.

Wielka maska spoczywa prawie na wysokości mojego torsu. Spod falistych błotników wyzierają olbrzymie, 21-calowe felgi markowane przez znaną w tuningowym światku firmę Enkei. Łukowata, nieco spłaszczona linia dachu zdaje się nawiązywać do samochodów typu coupe, zaś potężna bryła prawie 5-metrowej długości auta wyraźnie wskazuje na klasę pojazdów typu SUV. Co to jest? Czy to mnie zje? A może jednak woli wybrać swoją potencjalną ofiarę pośród postronnych obserwatorów spoglądających na Infiniti z perspektywy chodnika?

W mojej kieszeni spoczywa zbliżeniowy kluczyk, pozwalający wykryć obecność kierowcy. FX już wie, że za chwilę ktoś zmąci spokój jego majestatycznej bryły. Zbudzi do życia widlastą "szóstkę" i wyda komendę do wprawienia w ruch przeszło dwutonowego cielska. Jeszcze ostatni rzut oka na płynnie wyciosane przegięcia blach okalające sylwetkę Infiniti niczym fale. Groźne spojrzenie posłane wprost spod gniewnie ukształtowanych reflektorów skrywających skrętne, biksenonowe lampy sprawia, że przeszywa mnie lekki dreszcz. Ten samochód jest zły... Zły w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Zaraz, zaraz... Czy to w ogóle możliwe? Tak, bo Infiniti FX ma w sobie pewną niepokojącą osobowość. Kusząco złą i zarazem pociągającą. Własną i niepowtarzalną. To rodzaj bezkompromisowości, którą bardzo lubię w samochodach. Japoński SUV jest mieszanką wszystkich głównych grzechów, których każdy z nas chciałby dotknąć choć raz... Pokusa dla wybranych i jednocześnie auto z gatunku "ten i żaden inny". By z nim obcować, warto na chwilę zapomnieć o kilku podstawowych zasadach. A najlepiej od razu wpisać się w schemat ich łamania. To pozwoli uniknąć rozczarowań i rozsmakować się w słodkiej grzeszności... Specjalnie dla Was, tak właśnie uczyniłem testując Infiniti FX37 z literką "S" na klapie bagażnika... A zatem, przesycony niepokojem, nieco uchylę przed Wami bramy rozpusty i niepoprawności...

Pycha i Chciwość
Wszystko. Wszystko albo nic. Kiedy masz wszystko, możesz poczuć się panem sytuacji. A przecież do tego dążysz. Siedząc wysoko za kierownicą crossovera za blisko 300 tys. zł możesz chcieć wszystkiego. Nawet lakieru, który dzięki unikalnej technologii i zawartym w sobie związkom żywicy, po osiągnięciu pewnej temperatury wykazuje zdolności do samoistnej regeneracji drobnych rys. Taka właśnie powłoka pokrywa karoserię potężnego Infiniti. Zastanawiające... Teraz obecność sił nieczystych "pod skórą" FX-a zaczynam odczuwać coraz mocniej...

Obecna, druga generacja FX-a jest jeszcze bardziej niesamowita od pierwszej. Bardziej niepokojąca i bardziej kosmiczna. Infiniti to pojazd łączący wszystko, co się da: terenówkę, limuzynę i sportowe coupe. To też jednoznaczna manifestacja stanu majątkowego jego właściciela. Już pierwsza odsłona japońskiego crossovera swoim debiutem w 2003 roku przewróciła na dach pewien utarty schemat podziału samochodów na klasy. W ciągu siedmiu lat znaleźli się oczywiście naśladowcy prekursorskiego stylu Infiniti (np. BMW X6), ale wciąż, co dla niektórych najważniejsze, trudno jest przyrównać wygląd FX-a do czegokolwiek innego niż on sam. Indywidualizm to w dzisiejszych czasach zaleta nie do przecenienia. Dla większości zazdrośnie spoglądających przechodniów pojazd ten pozostanie zagadką, aż do momentu odczytania zdobiących go emblematów.

Dla wnikliwych, chcących lepiej poznać to Infiniti, podaję, że zbudowano je na platformie wykorzystywanej także w modelu G. Choć z wierzchu tego nie widać, to jednak w drugiej generacji FX-a zmianom poddano sporo istotnych elementów konstrukcyjnych auta. Inne jest przednie zawieszenie, powiększono rozstaw osi oraz wzmocniono sztywność skrętną nadwozia. Ekskluzywny SUV Infiniti powstaje tam, gdzie słynny Nissan GT-R, czyli w japońskim Tochigi. Każde auto przed zjazdem z taśmy montażowej jest skanowane laserowo w celu zbadania równości szczelin między elementami karoserii. Dalekowschodni inżynierowie kuszeni diabelską precyzją popracowali też nad aerodynamiką FX-a, czego efektem jest inny kształt zderzaków i tylnych lamp, a także charakterystyczne skrzela umieszczone na błotnikach. Wbrew pozorom nie służą one do wentylowania hamulców, lecz redukują ciśnienie pod maską, zmniejszając efekt wznoszenia przodu auta przy wyższych prędkościach. Diabelskie sztuczki...

Nieczystość i Zazdrość
Tak, to nieprzyzwoite mieć wszystko naraz. Nieprzyzwoite, że sprawia Ci radość gapienie się na wykręcone karki przechodniów. Tak działa FX. Niektórzy pokazują palcem, inni unosząc się honorem starają się ograniczyć gesty świadczące o zainteresowaniu. Wzbudzasz je wszędzie, zaś płeć przeciwna jest wyraźnie zachwycona rozmiarem Twojego... samochodu. Inna sprawa, że niespełna 5 metrów długości Infiniti zupełnie nie przekłada się na miejsce wewnątrz. Jest go wystarczająco i nic poza tym. Z przodu, na wytwornych, skórzanych i elektrycznie regulowanych fotelach (kierowcy z pompowanym podparciem bocznym) można poczuć, jak szczelnie otula nas opływająca kabinę deska rozdzielcza (do wyboru są inkrustacje w kolorze czarnym bądź też z drewna klonowego używanego przez lutników do produkcji skrzypiec).

Jakość plastików jak na klasę premium nie jest może powalająca, ale powiedzmy sobie szczerze: siedząc w FX-ie masz to po prostu gdzieś. Wiesz, że i tak posiadasz to, czego chciałeś: jedyny w swoim rodzaju samochód, w którym nieistotne są nieco dziwnie rozmieszczone klawisze wielofunkcyjnej kierownicy, śmiesznych rozmiarów bagażnik (410 l) oraz słaba widoczność na boki ograniczana przez... gigantyczne lusterka wsteczne. Ostatnią przypadłość po części rozwiązuje system czterech kamer pozwalających obserwować otoczenie auta podczas parkowania. Wspomaga je armia czujników, które według instrukcji obsługi nie powinny być wykorzystywane do ochrony mienia. Ciekawe... Tak czy owak, podczas manewrów lepiej zawierzyć elektronice. Tej samej, dzięki której elektrycznie dociska się pokrywa bagażnika i tej, która wykrywa kluczyk pozwalający uruchomić 6 żarłocznych tłoków zasilanych benzyną. A zatem, naciskam przycisk "engine start" i nastaje...

Gniew oraz Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu
Ale oprócz tego również cisza, bo kabina Infiniti jest znakomicie wygłuszona. Podczas uruchamiania widlastej "szóstki" wyczuwalne jest tylko lekkie zakołysanie karoserii. Narasta wtedy małe podenerwowanie, które ustępuje zaraz po tym, gdy do uszu kierowcy zaczyna dobiegać melodia potężnej jednostki pochodzącej z półek Nissana. To odgłosy życia 320 koni mechanicznych wykrzesanych z 3,7-litra pojemności. Wolnossący motor wyposażono w zmienne fazy rozrządu oraz zmienny stopień otwarcia zaworów, co w nomenklaturze Infiniti zwie się VVEL.

O odpowiedni "sound" V6-ki dba podwójny układ wydechowy, produkujący gigantyczne ilości ciepła wydobywającego się spod podwozia. Za oknem 35-stopniowy upał. Zamykam szybę, silnik mruczy zachęcająco, zaś z membran 11-głośnikowego systemu audio wydobywają się tony "A New Day" od ATB. Słowa piosenki dają impuls: "Why don't you kidnap me for old times' sake...". Diabelski czar maszyny zaczyna działać. Czas zacząć słodki grzech przepalania hektolitrów benzyny...

Niech nastanie gniew!
Przestawiam dźwignię siedmiostopniowego "automatu" w pozycję D i ruszam przed siebie. Najpierw powoli, z gracją wielkie opony wgryzają się w rozgrzany asfalt. Napęd na cztery koła zastosowany w FX-ie to rozwiązanie, które przy dobrej przyczepności przenosi do 100 proc. momentu obrotowego na tylną oś. W razie problemów dołączany jest przód, aż do uzyskania proporcji 50:50. Jazda Infiniti to dziwne i jedyne w swoim rodzaju doznanie. Z jednej strony mamy tu do czynienia z ogromnym autem, które z racji prawie 2-metrowej szerokości ledwo mieści się na pasie ruchu, z drugiej zaś sztywność zawieszenia i układu kierowniczego każe nam czuć się jak w samochodzie nieco usportowionym. Jest twardo, szczególnie jak na nasze marne warunki drogowe. Wciskam gaz nieco mocniej i postanawiam zagonić do akcji rydwan rozpusty.

V6-ka wydaje z siebie cudowny ryk i przy redukcji wymuszonej łopatkami do manualnego trybu zmiany biegów wystrzeliwuje FX-a do przodu. Niecałe 7 sekund wystarcza do osiągnięcia 100 km/h. Skrzynia przełącza biegi szybko i gładko, zaś 265-milimetrowe opony kleją się do drogi i pospołu z układem napędowym umożliwiają pokonywanie zakrętów z prędkościami, przy których lepiej nie patrzeć na licznik. Wielkie tarcze hamulcowe o średnicy 35 cm dbają o skuteczne wytracanie prędkości, choć pedał hamulca mógłby reagować nieco ostrzej na wydawane przez kierowcę komendy.

Do dynamicznego podróżowania FX-em zachęca dość komunikatywny i sztywno zestrojony układ kierowniczy. Warunek szybszej jazdy jest jednak jeden: droga musi być równa jak stół. Inaczej aktywne zawieszenie z regulowaną twardością amortyzatorów (dwa ustawienia), pomimo dobrych chęci, nie zneutralizuje działania wielkich 21-calowych kół z oponami o profilu 45, wykrywających wszystkie łaty, garby i uskoki jezdni. Podczas szybszej jazdy po kiepskich nawierzchniach FX trzęsie się i szarpie kierownicą, szukając kolein. Lepiej zwolnić nieco tempo i rozkoszować się bogatym wyposażeniem oraz wyrazami podziwu, które co chwila spotykają kierowcę Infiniti ze strony właściwie wszystkich użytkowników dróg. To zaoszczędzi nam też dodatkowych wydatków, bo...

Trzeba popić
O ile bowiem niektóre samochody paliwo zużywają, o tyle FX dosłownie je pochłania. 10 litrów w trasie to minimum, któremu właściwie trudno się dziwić, wziąwszy pod uwagę masę, moc oraz obecność napędu na cztery koła i automatycznej skrzyni biegów. Przy szybszym spacerku z łatwością osiągniemy 13 l/100 km, który to wynik można beztrosko podwoić zmieniając otoczenie jazdy FX-a na miejskie. Rachunki za paliwo będą wysokie, ale jest na to recepta. W ofercie Infiniti mamy też diesla, który z pewnością powiększy zasięg na jednym baku. Tylko kto decydując się na SUV-a za ok. 280 tys. zł złoży dźwięk benzynowej V6-ki na ołtarzu rozsądku wydatków paliwowych? Na pewno nie ja.

Lenistwo
To ostatni z grzechów, do których zachęca użytkowanie FX-a. Nie wspomniałem wszak wcześniej o wentylowanych fotelach, dwustrefowej klimatyzacji oraz elektrycznie uchylanym szklanym dachu, który wpuści do wnętrza przyjemny szum letniego wiatru. Wszystko w standardzie wersji Premium za 280 100 zł. Znacie już koszt grzesznej zabawy zwanej Infiniti. Warto? Spójrzcie na FX-a i odpowiedzcie sobie na pytanie: czy jest do kupienia jakiś inny SUV, który robi większe wrażenie? Uważajcie na odpowiedź, bo możecie zgrzeszyć...