Suzuki Kizashi 2.4 4WD CVT Sport

Z produkcją aut niewielkich rozmiarów japońskie Suzuki zawsze radziło i w dalszym ciągu radzi sobie więcej niż dobrze. Równie udane są terenówki tej firmy, zawiedzeni mogli natomiast czuć się miłośnicy okazalszych i nieco bardziej reprezentacyjnych sedanów. Jak się okazuje, już nie muszą.

Koncern spod znaku wielkiej litery S rzuca do gry prawdziwą nowość. To właśnie sedan, któremu nadano nazwę Kizashi. W wolnym tłumaczeniu z japońskiego, przydomek ten oznacza swego rodzaju zwiastun wspaniałości, które mają się wkrótce wydarzyć. No cóż, poetów w Kraju Kwitnącej Wiśni nie brakuje - zdolnych inżynierów na szczęście też - pozostaje zatem nadzieja, że istotnie będziemy świadkami czegoś szczególnego.

Na polskim rynku samochód ten zadebiutował całkiem niedawno, bo w listopadzie ubiegłego roku. Wprawdzie o gustach się nie dyskutuje, ale wszystko wskazuje na to, że jest to obecnie najładniejsze auto tej firmy. Mierzące 4,6 m długości nadwozie emanuje dynamiką i przemawia do wyobraźni w sposób jednoznaczny, chociażby za sprawą dwóch końcówek układu wydechowego. Spieszymy donieść, iż - niestety - pod maską pracuje silnik jedynie czterocylindrowy, ale i tak miło spojrzeć na tego typu smakowite detale.

Oczywiście...
...wygląd to nie wszystko, ale najnowsze Suzuki ma sporo do zaoferowania również wewnątrz. Kabinę zaprojektowano z polotem, stosując materiały wysokiej jakości i nie zapominając o wysokiej precyzji spasowania poszczególnych elementów. Skórzane, elektrycznie regulowane i podgrzewane fotele (trzy stopnie intensywności) nie tylko świetnie wyglądają, ale są też wygodne, chociaż w zakrętach mogłyby nieco wyraźniej podpierać ciało. Szkoda tylko, że pełną regulacją dysponuje jedynie kierowca - pasażer nie ma nawet możliwości podparcia lędźwi, nie wspominając już o takiej oczywistości jak ustawienie wysokości siedziska.

Do pełni szczęścia brakuje też większego podłokietnika. Gdyby wydłużyć go o 4-5 cm, byłoby idealnie. W ten sposób zyskałby również mieszczący się pod nim schowek, który obecnie nie grzeszy pojemnością. Obszyta skórą kierownica świetnie leży w dłoniach, wyposażono ją ponadto w łopatki służące do zmiany biegów oraz przyciski sterujące systemem audio i tempomatem.

Kizashi ma też coś...
...czego nie ma aktualnie żadne inne Suzuki. To ciekawostka znana z aut najbardziej luksusowych, a mianowicie impulsowo sterowane szyby przednie, które pod koniec procesu zamykania, tuż przed zetknięciem z uszczelkami drzwi, wyraźnie zwalniają swój bieg, aby nie emitować dźwięków, jakie w innych autach towarzyszą raptownemu zetknięciu się szkła i gumy. O skuteczności takiego rozwiązania można przekonać się, zamykając szyby tylne, pozbawione tej miłej dla uszu funkcji oraz - o zgrozo - pełnej, tzw. sekwencyjnej obsługi.

Pojedynczym dotknięciem przycisku nie można rzeczonych szyb ani całkowicie opuścić, ani całkowicie podnieść. Być może oszczędzanie na wartym kilka złotych rezystorze ma jakiś ukryty ekonomiczny sens, dzięki któremu uratowanych zostanie ileś tam miejsc pracy, ale wizerunkowo prezentuje się fatalnie. Niestety, w odpowiednim momencie nie było nikogo, kto pospieszyłby z bezcenną poradą - Panie i Panowie z Suzuki, nie bierzcie przykładu z indyjskiej TATY. Nie idźcie tą drogą!

Całkiem komfortowe warunki...
...zapewnia tylna kanapa, choć wygodnie podróżować będą mogły na niej tylko dwie osoby. Nie zapomniano o indywidualnych nawiewach powietrza, którego schładzaniem zajmuje się automatyczna, dwustrefowa klimatyzacja. Ta ostatnia ma zresztą pewną przypadłość. Po osiągnięciu zadanej temperatury zdecydowanie zbyt wcześnie kieruje nawiew powietrza w kierunku twarzy pasażerów.

Teoretycznie wszystko odbywa się zgodnie z lekarskim przykazaniem pozwalającym uniknąć przeziębienia, czyli "chłodna głowa, ciepłe nogi", znamy jednak systemy pracujące z większym wyczuciem. Przestrzeń bagażowa Kizashi liczy 461 l - to wystarczająca, choć mimo wszystko przeciętna wartość. Poza tym, należy się minus za wnikające do środka zawiasy - w tej klasie to zwyczajnie nie przystoi.

W obliczu galopujących cen paliw...
...niemal wszyscy producenci promują silniki wysokoprężne, które osiągami nie ustępują benzynowym, a w dodatku charakteryzują się wcale nie gorszą elastycznością i niższym spalaniem. Owszem, firma Suzuki postępuje podobnie, jednak - co ciekawe - nie w odniesieniu do modelu Kizashi.

Otóż główną rolę odgrywa tu wolnossący, 2,4-litrowy, 178-konny, czterocylindrowy silnik benzynowy. Innego w ofercie, póki co, nie ma. Wielka szkoda, fakt ów bowiem niemal na pewno w istotny sposób zawęzi krąg potencjalnych odbiorców tego auta. Dwulitrowy diesel DDiS z mniejszego modelu SX4 nadawałby się tu znakomicie, naturalnie po podniesieniu mocy do, powiedzmy, 150-160 KM. Podobnie rzecz ma się z bezstopniową przekładnią CVT, która w wielu sytuacjach odbiera przyjemność z jazdy tym autem.

Jeżeli...
...pedał przyspieszenia wciskamy delikatnie, wszystko wydaje się być w najlepszym porządku. Pracujący na wolnych obrotach silnik mruczy cichutko, a zużycie paliwa utrzymuje się na rozsądnym poziomie. Prawdziwe piekło rozpętuje się przy dynamicznym wyprzedzaniu innych, wolniej jadących aut. Wskazówka obrotomierza wskakuje na czerwone pole i już tam pozostaje, a kierowca odnosi wrażenie, jakby skrzynia nie mogła wrzucić wyższego przełożenia. Istotnie, nie może tego zrobić, bo taka jest jej konstrukcja (ma na dobrą sprawę tylko jeden bieg, chociaż "wirtualnych" zaprogramowano sześć).

Dopiero po osiągnięciu zakładanej, stałej prędkości obroty wyraźnie spadają i we wnętrzu zapada przyjemna cisza. Generalnie jednak, w tzw. trasie, gdy trzeba często wyprzedzać, wycie silnika mamy "jak w banku", a zużycie paliwa może utrzymywać się w okolicach 12 l/100 km. To spore zaskoczenie, bo wyniki "miastowe" kształtują się na podobnym poziomie. Czy naprawdę nie można było umieścić tu klasycznej skrzyni automatycznej, chociażby z modelu Grand Vitara? Oczywiście, kto chce, może zdać się na siebie i zmieniać biegi ręcznie. Od końcowego rachunku będzie mógł wówczas odpisać niebagatelną kwotę 15 000 zł, ale równocześnie czeka go pożegnanie ze skutecznie działającym, inteligentnym, odłączanym napędem 4x4, ponieważ elementy te występują łącznie. Tak to właśnie jest z "Japończykami"...

Jak na wersję Sport przystało, układ kierowniczy reaguje bezpośrednio, dzięki czemu samochód prowadzi się bardzo przewidywalnie. Ponieważ nastawy zawieszenia nie są ani specjalnie komfortowe, ani specjalnie sportowe, tzw. jakość jazdy jest jak najbardziej do przyjęcia. Nie przeszkadzają nawet szerokie, niskoprofilowe opony na 18-calowych felgach. Co ciekawe, odgłosy ich toczenia prawie w ogóle nie dają się we znaki, podobnie jak szumy powietrza opływającego nadwozie. Do wytłumienia dźwięków tego rodzaju przyłożono się naprawdę dobrze.

Co i za ile?
Aby stać się posiadaczem nowego Kizashi, należy przygotować kwotę 114 900 zł (podstawowa odmiana Sport 2WD z ręczną skrzynią biegów) lub 129 900 zł na testowaną, z "automatem" i napędem 4x4. Bez względu na wersję, wyposażenie obejmuje dwustrefową klimatyzację, skórzaną tapicerkę, szyberdach, radioodtwarzacz z CD i subwooferem, komplet poduszek powietrznych, czujniki parkowania z przodu i z tyłu, dodatkowo przyciemniane szyby, 18-calowe alufelgi, bezkluczykowy dostęp oraz ksenonowe reflektory. Te ostatnie są skuteczne, ale jednak pozbawione funkcji "bi" oraz doświetlania zakrętów, tak statycznej, jak i dynamicznej. Przydałyby się również dedykowane lampy do jazdy dziennej.

Na liście wyposażenia dodatkowego znajdziemy tylko i wyłącznie lakier metalizowany lub perłowy (2500 zł). To zdecydowanie za mało, aby można było mówić o elastyczności w kwestii dopasowania auta do konkretnych potrzeb klienta. Niby jest tu wszystko co potrzeba, ale co w sytuacji, gdyby ktoś jednak miał ochotę na dużą, fabryczną nawigację, lepszy system audio, inny wzór felg czy kolor tapicerki. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy śmiać się, czy może płakać.

Panowie, z czym do rozkapryszonej Europy, która w tym segmencie rynku zdążyła już na dobre zasmakować w inteligentnych asystentach parkowania i oświetlenia pojazdu, kamerach cofania, aktywnych tempomatach, elektronicznie sterowanych amortyzatorach o charakterystyce regulowanej w sposób ciągły czy dynamicznych układach kierowniczych o zmiennej sile. I nie mówimy tu wcale o klasie premium, bo takie właśnie dodatki dostępne są od jakiegoś czasu w autach tzw. zwykłych, bardziej przystępnych cenowo marek. Dokładnie takich jak Suzuki.

Nie dla wszystkich
Tak oto dochodzimy do sedna sprawy. Całość skwitować można kultowym tekstem wypowiedzianym w pewnym momencie przez aktora Wojciecha Siemiona w komedii Stanisława Barei pt. "Nie ma róży bez ognia", a więc - "Bardzo dobrze... Dostatecznie." Dostatecznie nie znaczy źle, znaczy po prostu tyle, ile znaczy. Nie mniej, nie więcej. Ot, akurat. Gdyby zastosować "normalny" automat, pod maską umieścić silnik wysokoprężny i dać ludziom możliwość dokupienia paru atrakcyjnych opcji, byłaby - jak to się niekiedy mówi - "zupełnie inna rozmowa".

Kto w takim razie powinien zacząć się bać? Lub też inaczej - komu przyjdzie zmierzyć się z tym autem? Teoretycznie, może być to dowolny reprezentant tzw. klasy średniej, ale praktyka niemal na pewno pokaże coś zupełnie innego. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby zwolennicy Passatów, C5, Mondeo, Insignii czy Avensisów odwrócili się od swoich wybrańców.

Kto natomiast szuka powiewu świeżości i doznań estetycznych całkiem nowej próby, lubi pojechać ostro i dynamicznie, a przy tym z zainteresowaniem spogląda na Alfę Romeo 159, Mazdę 6 czy Hondę Accord, powinien zapoznać się z nowym Suzuki Kizashi, niekoniecznie w wersji 4WD CVT. Kto wie, może będzie to tzw. miłość od pierwszej jazdy próbnej?