Carlos Tavares twierdzi, że Stellantis się rozpadnie i kupią go Chińczycy. Ktoś tu był koniem trojańskim
Carlos Tavares przerwał milczenie i wydał książkę, w której opisuje swoją karierę. Cóż, widać, że ego ma wielkie. Najciekawsze jest jednak to, że w swojej autobiografii wyraźnie sugeruje nadchodzący rozpad grupy Stellantis. I to brzmi co najmniej... podejrzanie.
Idea stworzenia jednego wielkiego koncernu, skupiającego aż 14 marek, zdawała się być szansą na przetrwanie w trudnych czasach. FCA kulało, PSA potrzebowało przestrzeni do rozwoju. Ich potrzeby spotkały się w jednym punkcie i dały zalążek do stworzenia dużej grupy. Na jej czele od razu stanął szef PSA, Carlos Tavares, uznawany za "cudotwórcę".
Jakby nie patrzeć miał naprawdę imponujące wpisy w CV. Citroen i Peugeot były rentowne, a PSA pozwoliło sobie na zakup Opla. Kulejąca dekadami marka, która pod skrzydłami General Motors tylko przepalała pieniądze, w kilka miesięcy stała się rentowna.
Wszystko więc wyglądało wspaniale i zachęcająco. Fuzja przebiegła pomyślnie, regulatorzy dali zielone światło, a Stellantis zapowiadało wielką rewolucję. I tu nowy dyrektor wykonawczy megakoncernu nagle pokazał swoje prawdziwe oblicze.
Carlos Tavares był niczym brutalny księgowy. Wyznawał tylko jedną zasadę: value over volume
Liczyła się więc marża z każdego sprzedanego samochodu, a nie liczba sprzedawanych pojazdów. Teoretycznie na samym początku ta strategia zadziałała. Szybko jednak przyniosła negatywne efekty. Sprzedaż zaczęła spadać na potęgę, więc marża nie była w stanie skompensować topniejących przychodów. Co więcej, gama modelowa ograniczona do w zasadzie dwóch rodzajów napędu, oferowanych w jednym aucie z różnymi nadwoziami, nie przekonała klientów.
W USA w tym samym czasie piętrzył się "stock" samochodów, których dealerzy nie mogli sprzedaż. Z oferty zniknęły najlepsze silniki (np. V8 HEMI), a w ich miejsce miały wjechać auta elektryczne, których nikt realnie nie chciał.
Tavares zbudował więc fundamenty do idealnego kryzysu, a do tego podlewał je swoim stylem przywódczym, który był typowym zarządzaniem "żelazną ręką". Nie było mowy o powiedzeniu słowa "nie", gdyż oznaczało to koniec kariery. Słowo dyrektora wykonawczego było święte i nie można było mu się sprzeciwić.
Finalnie zarząd koncernu stracił zaufanie do Tavaresa, widząc szkody, które wyrządził
Odesłano go z kwitkiem, aczkolwiek nie było to tragiczne pożegnanie. Carlos Tavares na odchodne otrzymał blisko 30 milionów euro, którymi może ocierać teraz swoje łzy, wydając autobiografię. W książce wyraźnie podkreślił, że jego zdaniem Stellantis jako koncern rozpadnie się.
Według Tavaresa nowy podział sił zniweluje kluczową rolę francuskiej strony. W jego opinii powstanie podział na "Europę i USA", który może zakończyć się rozpadem koncernu. Europejskie marki będą z kolei, według Tavaresa, podane na talerzu chińczykom, którzy chętnie je kupią.
Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że Carlos Tavares tak naprawdę sam chciał je im zaserwować?
Jego działania były w pewnym momencie irracjonalne, a kolejne decyzje pogłębiały kryzys, w którym znalazł się ten koncern. Były szef Stellantisu jednocześnie nie ukrywał swojego podziwu wobec chińskich producentów. Zresztą jednego wprowadził do Europy, także za sprawą koncernu. Mowa tutaj oczywiście o Leapmotor, które rozwija skrzydła na Starym Kontynencie w ekspresowym tempie.
Nie zdziwię się, jeśli w przyszłości usłyszymy o potencjalnym podejrzeniu korupcji w jego przypadku. Oczywiście tego typu sprawy mogą być skrzętnie ukrywane lub zamiatane pod dywan, aby nie okazały się jeszcze większym obciążeniem dla i tak kulejącej branży motoryzacyjnej w Europie.
Póki co nowy zespół kierowniczy grupy Stellantis, działający pod okiem Antonio Filosy, stara się wyprowadzić koncern na prostą. Czy im się to uda? Póki co ich działania przynoszą dobre efekty, a to daje odrobinę optymizmu.


