Dostałem najdziwniejszy mandat na świecie. Padłem ofiarą adaptacyjnego tempomatu, ale straciłem wiarę w policję
Kilka dni temu dostałem najdziwniejszy mandat na świecie. Zostałem zatrzymany na autostradzie, jadąc z prędkością o 10 km/h niższą od dozwolonego limitu, a do tego poruszałem się w sporym odstępie od poprzedzającego auta, gdyż korzystałem z adaptacyjnego tempomatu. Co się więc stało? Usiądźcie i trzymajcie się mocno, bo ta historia jest naprawdę dziwna.
Wyobraźcie sobie, że jedziecie leniwym tempem autostradą A4 w okolicach Rzeszowa. Nigdzie się nie spieszycie, więc ustawiacie tempomat na 130 km/h, czyli zachowujecie 10 km/h rezerwy względem limitu. Radar utrzymuje odpowiednią odległość od poprzedzającego auta, a wy relaksujecie się za kierownicą, słuchając ulubionej muzyki. Wbrew pozorom nawet w takiej sytuacji można dostać mandat. Choć jest to dość absurdalne.
W pewnym momencie zobaczyłem w swoim lusterku nieoznakowany radiowóz z włączonymi sygnałami świetlnymi. Przekonany, że policjanci gnają do jakiejś interwencji, przyspieszyłem na chwilę i schowałem się między wyprzedzanymi ciężarówkami. Kiedy jednak chwilę później zobaczyłem lizaka wysuniętego przez okno, a czarne BMW wjechało przede mnie i włączyło napis FOLLOW ME, to zacząłem zastanawiać się o co chodzi.
W powolnym tempie przetoczyliśmy się do najbliższego MOP-u. W tym czasie zacząłem zastanawiać się o co chodzi. Uznałem, że być może jest to po prostu jakaś rutynowa kontrola. Jechałem Volvo XC90, czyli popularnym, ale jednak dość drogim autem. Bliskość wschodniej granicy mogła być argumentem za sprawdzeniem takiego pojazdu. Cóż, byłem w ogromnym błędzie.
"Nakładam na pana mandat za nieutrzymywanie odpowiedniego odstępu od poprzedzającego auta"
Gdy ta fraza padła z ust policjanta, autentycznie zaniemówiłem. Gdy po chwili usłyszałem pytanie, czy przyjmuję mandat, nie wiedziałem co odpowiedzieć.
Zaraz, jak to, jakim cudem nie miałem właściwego dystansu? Przecież jechałem powoli i na adaptacyjnym tempomacie, zachowując spory dystans od poprzedzającego samochodu. Pomyłka? Błąd?
Nic z tych rzeczy. Po chwili moim oczom ukazało się zdjęcie, które wykonano radarem z kamerą z mostu nad autostradą. Według pomiaru miałem niemal równo 40 metrów odstępu od poprzedzającego samochodu, a przy 130 km/h powinno to być 60 metrów.
W tym momencie w głowie zacząłem analizować, czy walczyć w sądzie, czy też przyjąć mandat. Uznałem jednak, że czas stracony na walkę nie jest tego warty. Teoretycznie też złamałem przepisy, więc mogę wziąć to na klatę.
Niemniej miałem wrażenie, że zostałem po prostu zdeptany przez drogówkę
Wiecie dlaczego? Tego dnia pokonałem w trasie ponad 400 kilometrów i kilkukrotnie zdarzyło się, że wyprzedzając kolumnę ciężarówek (jadąc 120 km/h na ekspresówce z limitem 120 km/h) po sekundzie przyklejał mi się do zderzaka jakiś samochód, który utrzymywał może z 5 metrów odstępu i serwował "ostrzał długimi".
Ja tymczasem, jadąc spokojnie i z dużym odstępem, zostałem ukarany za coś, co polska policja miała tępić. Problem w tym, że w moim przypadku było to jednak bardziej nabijaniem statystyki i wyników, aniżeli faktyczną dbałością o bezpieczeństwo.
Przyznam szczerze, że ta sytuacja sprawiła, że straciłem zaufanie i szacunek do tej służby. W ogóle zignorowano fakt, że jechałem wolniej, z naprawdę sporym dystansem do poprzedzającego auta, a do tego od 9 lat na swoim koncie nie miałem nawet jednego mandatu i punktów karnych.
Co więcej, dyskusji o pouczeniu nawet nie było - z marszu mandat w wysokości 300 zł i 5 pkt karnych. A gdy zacząłem dyskutować na ten temat z funkcjonariuszami, to od razu ich ton zasugerował, że dalsza rozmowa może wpłynąć na podniesienie kwoty.
Boli mnie to, że masa kierowców jeździ z dosłownie centymetrowym odstępem od zderzaka poprzedzającego auta i ich nikt nie jest w stanie dorwać
Byłem po prostu szybkim i wygodnym łupem, który poprawi słupki lokalnego wydziału drogówki. Tak przynajmniej to odbieram, gdyż niezmiennie uważam, że 40 metrów nie było zbyt małym dystansem.
Tu jednak pojawia się kwestia precyzji zapisów w przepisach. Oficjalnie mowa jest o "połowie liczby określanej przez prędkość pojazdu". Przy 130 km/h jest to więc 65 metrów. Zabrakło 25, to prawda. Ale ilu kierowców realnie trzyma 65 metrów zamiast właśnie 50 lub 45?
Tak więc jestem chyba pierwszą osobą w tym kraju, która faktycznie zarobiła mandat za "zbyt mały dystans do poprzedzającego auta"
I tu pojawia się jeszcze jedna kwestia. Myślę, że tego dnia mogłem nie być odosobnionym przypadkiem. Obstawiam też, że trafili się też inni kierowcy, którzy korzystali z adaptacyjnego tempomatu.
Zaufałem elektronice i myślałem, że drugi stopień dystansu jest okej. Jak widać nie jest okej. Jest bardzo nie-okej, gdyż kosztował mnie 300 złotych i zafundował mi pięć punktów karnych na koncie. A byłem święcie przekonany, że dystans i tak jest bezpieczny i "przepisowy". Mój błąd.
Teraz doceniłbym to, aby każde auto podawało dokładną odległość od poprzedzającego samochodu przy stosowaniu tempomatu adaptacyjnego. W obecnej sytuacji, gdy policja bierze to na celownik (choć trochę z niewłaściwej strony), to taka wiedza naprawdę by się przydała.
Pozostaje jedynie cieszyć się, że to pierwszy od 9 lat mandat - a punkty będą na koncie tylko przez rok.