Jest tylko jeden argument za pójściem na "F1 - The Movie" do kina. Nie jest to film dla fanatyków motorsportu
Jeśli chcesz pośmiać się z głupot, lub po prostu liczysz na dobry film akcji, to idź na F1 do kina. Jeśli cenisz sobie królową motorsportu i śledzisz ją skupiając się na każdym detalu, to poczekaj na debiut tej produkcji w streamingu. Z domowej kanapy może robić lepsze wrażenie.
Po wyjściu z kina zadaliśmy sobie z żoną jedno pytanie - jakim cudem Lewis Hamilton podpisał się pod tą produkcją? W materiałach promujących film F1 podkreślano jego wkład, dbałość o szczegóły i nadzór nad najmniejszymi detalami. Mam jednak wrażenie, że w tym czasie był bardziej pochłonięty walką z przeciętnym autem w Mercedesie i negocjacjami z Ferrari. Inaczej nie da się skomentować tego, co dostaliśmy.
A jest to typowo hollywoodzkie kino, z wielką historią powrotu pełną porażek i finalnego odbicia się od dna. Sztampowe i oklepane, ale jakże plastyczne. Niedoszła legenda, skacząca pomiędzy różnymi seriami wyścigowymi jako "chłopak do wynajęcia", powraca do Formuły 1 w roli mentora.
Brzmi ciekawie? Szkoda tylko, że dla osób faktycznie interesujących się F1, od razu zapali to "czerwoną lampkę" w głowie.
Uwaga, są tutaj drobne spoilery.
F1 to film dla osób, które Formuły 1 w zasadzie nie śledzą. I rozumiem to podejście
O tym, co Liberty Media zrobiło z Formułą 1, można rozmawiać godzinami. Wiele osób gardzi tą komercjalizacją "królowej motorsportu". Prawda jest jednak taka, że w tej serii wreszcie zarabia się pieniądze. Zespoły nie przepalają co rok miliardów "bez zysku". Trybuny są pełne, coraz większe grono osób śledzi rywalizację, a kierowcy stają się celebrytami.
Wisienką na tym torcie jest właśnie film. Trzeba przyznać, że obrazki tutaj urzekają. Kręcenie wielu scen w trakcie wyścigów, bardzo zgrabne CGI i nakładanie na faktyczne nagrania bolidów APX GP wyszło rewelacyjnie. Dla kogoś, kto Formuły 1 nie śledzi na bieżąco, będzie to potencjalnie miłą zabawą na wieczór. Ewentualnie fani i fanki Brada Pitta zawieszą wzrok na ponad 60-letnim aktorze.
Jeśli jednak "siedzicie w temacie", to dostaniecie przysłowiowy mózgotrzep
Wybaczcie użycie takiego słowa, ale tak mniej więcej czułem się po wyjściu z kina. Kierowca, który rywalizował za czasów Mansella, Prosta i Senny nagle powraca do gry. Superlicencja? Kto by się tym przejmował. Dostaje telefon, wsiada w samolot i od razu pakuje się do bolidu F1.
Bez przygotowania, bez treningu, bez nauki obsługi - jakby doskonale wiedział jak obchodzić się z taką maszyną. Od razu jest w stanie dowieźć przyzwoity wynik za kierownicą, choć nie jeździ bezbłędnie.
W zespole sieje zamęt, a na torze jest bestią. Sam dyktuje zasady gry wszystkim dookoła, od własnych mechaników i strategów, aż po konkurentów. Wygląda to efektownie i bohatersko, ale w prawdziwym świecie oznaczałoby ekspresową wizytę na dywaniku FIA, a także mnogość punktów karnych.
Tym, co mnie najbardziej irytowało, były różne nieścisłości
Kierowcy w bardzo dziwny sposób "pięli się" po kolejnych pozycjach w trakcie wyścigu, choć w rzeczywistej rywalizacji byłoby to niemal nie możliwe. Zresztą ekipa z końca stawki nie mogłaby w tak niesamowity sposób zmienić swojego auta za sprawą dwóch drobnych modyfikacji. Po prostu nie jest to możliwe.
Najbardziej rozbawił mnie jednak ostatni wyścig. Jeśli pamiętacie sytuację z Abu Zabi z 2021 roku, to przy jednej scenie uśmiechniecie się od ucha do ucha. I nadal nie rozumiem jak Lewis Hamilton "klepnął" taki scenariusz. Może po prostu chciał się pośmiać?
Tak czy siak: obrazki ogląda się dobrze. Brad Pitt w bolidzie nie przekonuje. Scenariusz jest bardzo płaski jak ziemia według niektórych osób i sztampowy, ale... warto to zobaczyć - dla samego sposobu realizacji. Co jak co, ale Joseph Kosinski na fotelu reżysera i Jerry Bruckheimer w roli producenta wykonawczego to gwarancja efektownego filmu. Hans Zimmer dorzucił trzy grosze w postaci ścieżki dźwiękowej, choć ta nie zapadnie Wam w pamięć.
Wniosek? Jeśli nie jesteście wielkimi fanami F1, a wyścigi śledzicie od czasu do czasu "dla zabawy", to w kinie będziecie dobrze się bawić. Jeśli zaś cenicie sobie Formułę 1, to poczekajcie na debiut tej produkcji na Apple TV i obejrzyjcie ją na spokojnie w domu.